Oczami Bezdomnego Psa

środa, 28 sierpnia 2013

ZAGŁADA TACHORGÓW



Jak wakacje to wakacje. Dość sprawozdawczego realizmu. Przynajmniej na koniec wakacyjnej laby. Dzisiejszy post ma formę rozrywkową – s-f! Zdarzenia są prawdziwe, tylko konwencja niezwyczajna. No dobra, trochę pofolgowałam wyobraźni, ale tylko trochę. Rozumiecie, nie wszystko pies pamięta, a to działo się już jakiś czas temu. Trzeba więc było uzupełnić…

…bie sobie płynęły spokojnie. Taka to była planeta.                         
A na Przystani Osamotnionych Kurdli[1] od samego rana nic się nie działo. Jej mieszkańcy odzywali się z rzadka i niemrawo. Za gorąco było, bo oba słońca nie żałowały sobie. I dopiero, gdy już minęło południe, obudził się wideofon. Obudzili się też nasi Ładziciele Osamotnionych. Z ekranu patrzyła na nich starsza Grünberżanka i trajkotała szybko i tajemniczo:
- Tu ja! Tu ja! Jak mnie słychać? Lover!
- Over, miła pani, over!
- Co?... Aha! Głodnemu… No, w każdym razie mam sąsiada, co hoduje tachorgi[2]! I jedna samica jest bardzo smutna! On chyba jej coś robi! Przyjedźcie, sprawdźcie!... Lov… znaczy, tego…
- Sprawdzimy, droga pani! Bez odbioru.
Po dziesięciu minutach byli w drodze. Rzęchor unosił się nad gręźlami wzbijając nieznaczne chmurki pyłu. I oto już Nowe Osiedle: aluminium, włókno syntetyczne i cała masa szkła smukłymi iglicami wzbijało się pod niebo. A na samym środku chatynka jak za starych, pionierskich czasów: cegła, tynk, czerwone dachówki i podwóreczko za żywopłotem z nieprzycinanych kłujzadków. Osadnik nie ugiął się. Nowi nie wyperswadowali mu. Słuchać nie chciał. I żył surowym życiem przodków z tachorgami w zagrodzie. Darły się, więc się od niego odgrodzili wysokimi ekranami wygłuszającymi. Śmierdziały, więc dokoła posadzili w czterech rzędach krzewy różowych woniaczy…
A tachorżyca była smutna rzeczywiście. Łeb zwieszony, pysk półotwarty, ledwo stąpami powłóczyła. A dzydzle miała nabrzmiałe jak rzadko która.
- Pewno, że smutna – pokiwał głową Osadnik odpowiadając na pytania Ładzicieli Osamotnionych. – Małe miała, ale zdechły. No to jak ma być wesoła?
- A co im się stało?
- Cholery te Nowe, złośliwce jakieś, e-papieru nawrzucali przez ogrodzenie i małe to zżarły. No i skręciło je… A u niej, sami widzicie, mlaści w dzydzlach jak u każdej szamoróbki. Ściągam trzy razy na dzień, łap już nie czuję… Ale żal gadziny, bo cierpi. No i męczymy się tak już od tygodnia. I jeszcze się trochę pomęczymy…
Ładziciele rozejrzeli się. Reszta tachorgów wyglądała doskonale. W zasadzie nie mieli tu czego szukać. Podziękowali, zasalutowali, do rzęchora wsiedli i z powrotem na Przystań…

Minął miesiąc…

Kurdle rozdarły się po swojemu, jak zawsze, gdy przychodził ktoś nowy. Strosze[3] też powystawiały łby z legowisk. No więc naszym Ładzicielom Osamotnionych nie zostawało nic innego, jak też się zainteresować. I widzą: nadchodzą Łowcy Wielkie D[4]. 
Mocarni byli. Weszli, giwerę ze szczękiem postawili w kącie i rozwalili się na krzesełkach.
- Sprawa jest – powiedział pierwszy Łowca. – Trzeba ją wspólnymi siłami!... Pogadajmy!
Ładziciele spojrzeli zdziwieni na siebie. Dotąd z gadania niewiele wychodziło. Niby ten sam język, a dogadać się nie szło. No, ale czemu by nie spróbować jeszcze raz?
- Był taki jeden stary – kontynuował pierwszy Łowca. – Tachorgi hodował, na paszę wyprowadzał, a mieszkał z nimi byle gdzie. Ale sfiksował i wzięli go do JestBajkowoKolorowoDająŻrećCichoSiedź. A tachorgi zostawione same sobie zdziczały. Teraz łażą po polach-lasach, szkody czynią. Całe łany żytni poniszczyły, na drogi wyłażą, wprost pod rzęchory, w końcu jakiś wypadek spowodują… Wyłapać je trzeba.
- A sami nie możecie? – spytał jeden z Ładzicieli.
- Ech, na górze chcą, żeby je humanitarnie… Zapieścić, zagłaskać i do zagrody… My takich pułapek nie mamy. A u was zdaje się, są…
- Też nie ma. Ale zrobić można…
Nasi Ładziciele wywiedzieli się jeszcze na wszelki wypadek, czy to nie o te tachorgi chodzi, u których miesiąc temu interweniowali. Ale nie, szło o inne.
No więc w dwa dni Ładziciele zrobili zagrodę-pułapkę. Z pionowych palików i poziomych lin. I byli gotowi. Chcieli wziąć z sobą jednego kurdla, może się przydać. Padło na Tysona, ale się wyłgał – uczulony na smród tachorgów. Więc pojechali sami.
Łowcy czekali już na miejscu. A w tle, na skraju lasu, pasły się tachorgi. Ładziciele szybko powbijali paliki w ziemię, liny rozciągnęli i zaczęło się polowanie z nagonką. Zaszli tachorgi od tyłu, z lewej i pomalutku, po cichutku, że ani mru mru…[5] Trzy kroczki do przodu i stop… Trzy kroczki i stop… A tachorgi: zerk zerk – i trzy kroczki do tyłu… Zerk zerk – i do tyłu (w stronę zagrody). Wtedy z prawej wyskoczyli Łowcy, z tupaniem i wołaniem: „Tachory do nory!!”. No i tachorgi dały w długą.
Łowcy zawrzasnęli z uciechą do Ładzicieli:
- To teraz po naszemu! Z giwery! Na sen im damy!
Padli na ziemię, załadowali giwerę strzykawką i podczołgali się do tachorgów. Na kilkanaście metrów.
           
I ognia! Skutek było widać. Jakieś dwa metry od tachorgów kępka zdarnionej muravii podskoczyła, zaszeleściła protestująco i zapadła w sen… Tachorgi łby podniosły i odeszły parę kroczków. Drugi Łowca wyrwał pierwszemu giwerę.
- Naucz się strzelać najpierw! Teraz ja!
I łup! Skutków nie było widać, chociaż właściwie… Bo nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczął padać deszcz…
- Ech! – warknął drugi Łowca. – Do wielkiej d… ta giwera…
Jeden z tachorgów wspiął się na tylne stąpy, przednimi wykonał gest „takiego wała” i całe stado zapadło w las.
- Trudno – powiedział jeden z Ładzicieli. – Spłoszyliśmy je. Muszą się uspokoić. Wrócimy za trzy dni…

Ale w dwa dni później na Przystań Osamotnionych Kurdli przyszła wiadomość, że już po tachorgach. Podobno rozszarpały je dzikie kurdle… Śladów żadnych nie znaleziono. Ale – znów podobno – byli świadkowie, którzy nocą słyszeli przerażające wrzaski ginących tachorgów: „Mee-e-e-e-e!...”


[1] Kurdle - kto czytał Lema, temu wydaje się, że wie. Ale nic bardziej mylnego! Lem kłamał. Kurdle to zupełnie inne zwierzęta. A co to Przystań Osamotnionych Kurdli? Ojej, a skąd  my to wszystko piszemy?
[2] Tachorgi – kto czytał Strugackich, temu się wydaje, że wie. Ale nic bardziej mylnego! Strugaccy kłamali. Tachorgi to całkiem inne zwierzęta!
[3] Strosze – dziwne, ale nikt ich dotąd nie opisał. Choć to może i lepiej: lepiej nic nie pisać, niż kłamać! W każdym razie to takie niewielkie, różnie umaszczone, na czterech łapach, z ogonem i wrzeszczące czasem „miau”!
[4] Łowcy Wielkie D – nie mylić z kabaretem Łowcy Kropka B. Choć i ci, i ci robią niezłe jaja!
[5] Ani mru mru – też jest taki kabaret; też nieźli jajcarze. Ale tu zupełnie o nich nie chodzi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz