Jak wakacje to wakacje. Dość sprawozdawczego
realizmu. Przynajmniej na koniec wakacyjnej laby. Dzisiejszy post ma formę
rozrywkową – s-f! Zdarzenia są prawdziwe, tylko konwencja niezwyczajna. No
dobra, trochę pofolgowałam wyobraźni, ale tylko trochę. Rozumiecie, nie
wszystko pies pamięta, a to działo się już jakiś czas temu. Trzeba więc było
uzupełnić…
…bie sobie
płynęły spokojnie. Taka to była planeta.
A
na Przystani Osamotnionych Kurdli[1] od
samego rana nic się nie działo. Jej mieszkańcy odzywali się z rzadka i
niemrawo. Za gorąco było, bo oba słońca nie żałowały sobie. I dopiero, gdy już
minęło południe, obudził się wideofon. Obudzili się też nasi Ładziciele
Osamotnionych. Z ekranu patrzyła na nich starsza Grünberżanka i trajkotała szybko
i tajemniczo:
-
Tu ja! Tu ja! Jak mnie słychać? Lover!
- Over, miła pani, over!
-
Co?... Aha! Głodnemu… No, w każdym razie mam sąsiada, co hoduje tachorgi[2]! I
jedna samica jest bardzo smutna! On chyba jej coś robi! Przyjedźcie,
sprawdźcie!... Lov… znaczy, tego…
-
Sprawdzimy, droga pani! Bez odbioru.
Po
dziesięciu minutach byli w drodze. Rzęchor unosił się nad gręźlami wzbijając
nieznaczne chmurki pyłu. I oto już Nowe Osiedle: aluminium, włókno syntetyczne
i cała masa szkła smukłymi iglicami wzbijało się pod niebo. A na samym środku
chatynka jak za starych, pionierskich czasów: cegła, tynk, czerwone dachówki i
podwóreczko za żywopłotem z nieprzycinanych kłujzadków. Osadnik nie ugiął się. Nowi
nie wyperswadowali mu. Słuchać nie chciał. I żył surowym życiem przodków z
tachorgami w zagrodzie. Darły się, więc się od niego odgrodzili wysokimi
ekranami wygłuszającymi. Śmierdziały, więc dokoła posadzili w czterech rzędach
krzewy różowych woniaczy…
A
tachorżyca była smutna rzeczywiście. Łeb zwieszony, pysk półotwarty, ledwo
stąpami powłóczyła. A dzydzle miała nabrzmiałe jak rzadko która.
-
Pewno, że smutna – pokiwał głową Osadnik odpowiadając na pytania Ładzicieli
Osamotnionych. – Małe miała, ale zdechły. No to jak ma być wesoła?
-
A co im się stało?
-
Cholery te Nowe, złośliwce jakieś, e-papieru nawrzucali przez ogrodzenie i małe
to zżarły. No i skręciło je… A u niej, sami widzicie, mlaści w dzydzlach jak u
każdej szamoróbki. Ściągam trzy razy na dzień, łap już nie czuję… Ale żal
gadziny, bo cierpi. No i męczymy się tak już od tygodnia. I jeszcze się trochę
pomęczymy…
Ładziciele
rozejrzeli się. Reszta tachorgów wyglądała doskonale. W zasadzie nie mieli tu
czego szukać. Podziękowali, zasalutowali, do rzęchora wsiedli i z powrotem na
Przystań…
Minął
miesiąc…
Kurdle
rozdarły się po swojemu, jak zawsze, gdy przychodził ktoś nowy. Strosze[3] też
powystawiały łby z legowisk. No więc naszym Ładzicielom Osamotnionych nie
zostawało nic innego, jak też się zainteresować. I widzą: nadchodzą Łowcy
Wielkie D[4].
Mocarni
byli. Weszli, giwerę ze szczękiem postawili w kącie i rozwalili się na
krzesełkach.
-
Sprawa jest – powiedział pierwszy Łowca. – Trzeba ją wspólnymi siłami!...
Pogadajmy!
Ładziciele
spojrzeli zdziwieni na siebie. Dotąd z gadania niewiele wychodziło. Niby ten
sam język, a dogadać się nie szło. No, ale czemu by nie spróbować jeszcze raz?
- Był taki
jeden stary – kontynuował pierwszy Łowca. – Tachorgi hodował, na paszę
wyprowadzał, a mieszkał z nimi byle gdzie. Ale sfiksował i wzięli go do
JestBajkowoKolorowoDająŻrećCichoSiedź. A tachorgi zostawione same sobie
zdziczały. Teraz łażą po polach-lasach, szkody czynią. Całe łany żytni
poniszczyły, na drogi wyłażą, wprost pod rzęchory, w końcu jakiś wypadek
spowodują… Wyłapać je trzeba.
- A sami nie
możecie? – spytał jeden z Ładzicieli.
- Ech, na
górze chcą, żeby je humanitarnie… Zapieścić, zagłaskać i do zagrody… My takich
pułapek nie mamy. A u was zdaje się, są…
- Też nie ma.
Ale zrobić można…
Nasi
Ładziciele wywiedzieli się jeszcze na wszelki wypadek, czy to nie o te tachorgi
chodzi, u których miesiąc temu interweniowali. Ale nie, szło o inne.
No więc w dwa
dni Ładziciele zrobili zagrodę-pułapkę. Z pionowych palików i poziomych lin. I
byli gotowi. Chcieli wziąć z sobą jednego kurdla, może się przydać. Padło na
Tysona, ale się wyłgał – uczulony na smród tachorgów. Więc pojechali sami.
Łowcy czekali
już na miejscu. A w tle, na skraju lasu, pasły się tachorgi. Ładziciele szybko
powbijali paliki w ziemię, liny rozciągnęli i zaczęło się polowanie z nagonką.
Zaszli tachorgi od tyłu, z lewej i pomalutku, po cichutku, że ani mru mru…[5] Trzy
kroczki do przodu i stop… Trzy kroczki i stop… A tachorgi: zerk zerk – i trzy
kroczki do tyłu… Zerk zerk – i do tyłu (w stronę zagrody). Wtedy z prawej
wyskoczyli Łowcy, z tupaniem i wołaniem: „Tachory do nory!!”. No i tachorgi
dały w długą.
Łowcy
zawrzasnęli z uciechą do Ładzicieli:
- To teraz po
naszemu! Z giwery! Na sen im damy!
Padli na
ziemię, załadowali giwerę strzykawką i podczołgali się do tachorgów. Na
kilkanaście metrów.
I ognia!
Skutek było widać. Jakieś dwa metry od tachorgów kępka zdarnionej muravii
podskoczyła, zaszeleściła protestująco i zapadła w sen… Tachorgi łby podniosły
i odeszły parę kroczków. Drugi Łowca wyrwał pierwszemu giwerę.
- Naucz się
strzelać najpierw! Teraz ja!
I łup! Skutków
nie było widać, chociaż właściwie… Bo nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczął padać
deszcz…
- Ech! –
warknął drugi Łowca. – Do wielkiej d… ta giwera…
Jeden z
tachorgów wspiął się na tylne stąpy, przednimi wykonał gest „takiego wała” i
całe stado zapadło w las.
- Trudno –
powiedział jeden z Ładzicieli. – Spłoszyliśmy je. Muszą się uspokoić. Wrócimy
za trzy dni…
Ale w dwa dni
później na Przystań Osamotnionych Kurdli przyszła wiadomość, że już po
tachorgach. Podobno rozszarpały je dzikie kurdle… Śladów żadnych nie
znaleziono. Ale – znów podobno – byli świadkowie, którzy nocą słyszeli
przerażające wrzaski ginących tachorgów: „Mee-e-e-e-e!...”
[1]
Kurdle - kto czytał Lema, temu wydaje się, że wie. Ale nic bardziej mylnego!
Lem kłamał. Kurdle to zupełnie inne zwierzęta. A co to Przystań Osamotnionych
Kurdli? Ojej, a skąd my to wszystko
piszemy?
[2]
Tachorgi – kto czytał Strugackich, temu się wydaje, że wie. Ale nic bardziej
mylnego! Strugaccy kłamali. Tachorgi to całkiem inne zwierzęta!
[3]
Strosze – dziwne, ale nikt ich dotąd nie opisał. Choć to może i lepiej: lepiej
nic nie pisać, niż kłamać! W każdym razie to takie niewielkie, różnie
umaszczone, na czterech łapach, z ogonem i wrzeszczące czasem „miau”!
[4] Łowcy
Wielkie D – nie mylić z kabaretem Łowcy Kropka B. Choć i ci, i ci robią niezłe
jaja!
[5] Ani
mru mru – też jest taki kabaret; też nieźli jajcarze. Ale tu zupełnie o nich
nie chodzi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz