No to siedzę sobie na dachu biurowca w
schronisku. Ileż to razy, zanim jeszcze poszłam za Most, wgapiałam się z dołu w
ten dach i zazdrościłam Trikolorce, kocicy, która tam sobie mieszka od lat.
Ależ stamtąd musi być widok na schronisko! Tylko jak stara suka może się dostać
na dach? Chyba jedynie duchem!
Ano, właśnie! Doczekałam się!
Trikolorka też tu jest. Siedzi obok, ślepia
mruży, uszy tuli…
- No, Trikolorka, jak się czujesz? – pytam
łaskawie.
- Kocio! – odmiaukuje i nawet nie spojrzy,
zaraza mała. No bo co jej może zrobić psi duch?...
Ciepło, wrześniowo… dach nagrzany. Ale już
czuć, że zbliża się wieczór. Bezogoniaści powoli kończą pracę.
Odwiedzających wymiotło, wolontariusze też
się rozeszli. Nasi bezogoniaści myją się, przebierają, zaraz będą gotowi do
wyjścia.
I wtedy któryś pies w wiacie zaczyna wyć. Po
chwili dołącza drugi z cichym skowytem, potem trzeci, czwarty, aż wreszcie całe
schronisko rozbrzmiewa psim zawodzeniem. Bezogoniaści odchodzą, zbliża się
bezruch i samotność. Żaden się nie odezwie, nie pogłaszcze, nie wyprowadzi.
Nikt nie przejdzie nawet… Tylko pan stróż zrobi jeszcze szybki obchód… Będzie
noc i cisza, i nic się nie zdarzy…
Wycie trwa raz dłużej, raz krócej, ale
codziennie.
Ileż to razy sama wyłam patrząc, jak ostatni
z naszych bezogoniastych zamyka za sobą bramę…
Dziwaczny schroniskowy rytuał, opłakiwanie
psiej samotności wśród psów…
- No, skończyły – mruczy Trikolorka. Wstaje,
wypina grzbiet i zeskakuje na niższą połać dachu. Ma tam gdzieś, na podstryszu,
legowisko i michy. Swoją drogą, też wybrała sobie miejsce na mieszkanie!
Codziennie nasi bezogoniaści włażą po wprawionej w mur drabince
przeciwpożarowej na górę, żeby ją nakarmić i napoić… Nie mam pojęcia, czym
sobie zasłużyła na takie względy.
… Potem do rana będzie spokój. Pan stróż
tylko czasem przemknie cicho po terenie i znów schowa się w swojej stróżówce…
A gdy rozjaśni się, zaczynają wracać do
roboty nasi bezogoniaści. Osiedle, z którym sąsiaduje nasze schronisko, jest
spokojne, wcześnie rano nie ma prawie ruchu. Gdy więc tylko z oddali dobiegnie
warkot zbliżającego się samochodu, psy wiedzą, że to jedzie któryś z naszych.
Zresztą, znają już dźwięki, jakie wydają silniki samochodów naszych
bezogoniastych. I gdy tylko któryś z psów usłyszy taki dźwięk, zaraz szczeka.
Inne podchwytują. Ale tym razem nie jest to wycie, a radosne szczekanie na
powitanie. I trwa tak długo, póki pierwsi bezogoniaści nie przelecą się po
wiatach i nie przywitają się z psami.
Potem gwar przycicha, ale nie całkiem. Bo
wiadomo, skoro bezogoniaści już są, to zaraz zacznie się karmienie, pojenie,
sprzątanie i bezpośrednie powitanie: czochranie, głaskanie, drapanie, kuksanie,
łaskotanie i inne …anie. Teraz już każdy pies wita się po swojemu, ale głośno!
Najczęściej podbiegają do ogrodzenia, wspinają się przednimi łapami na pręty,
machają ogonami i wyszczekują codzienne „Halo, dobrze, że już jesteś!”.
Bardziej żywe skaczą na budy i z powrotem, biegają w kółko po kojcach, albo
próbują przewrócić wchodzącego z miotłą czy miskami bezogoniastego. Tylko nowe,
albo takie, które akurat źle się czują, zachowują się spokojniej.
Aż w końcu kojce są posprzątane, zwierzaki
nakarmione i napojone i kończy się kolejny schroniskowy rytuał - na dzień
dobry. Można się uspokoić i czekać, co nowy dzień przyniesie – wybieg, spacer
do lasu, odwiedziny gości, codzienna wizyta zjaw, pewnie jakieś adopcje…
No dobra, posiedzę jeszcze trochę. Jest za
wcześnie, żeby iść do Tysona i gnać go do roboty. Teraz jest spokój, niech się
zdrzemnie, jak co dzień o tej porze. Cóż, wiek ma swoje prawa, a pies – nawyki.
Koło północy go napadnę.
Albo nie, nie będę siedzieć. Polecę między
kojce i pooglądam sobie te nowe psiaki, które ostatnio do nas trafiły. Nie znam
ich jeszcze. One mnie też…
No to hyc!...
Kogo tu mamy w kojcu interwencyjnym? Aha, to
Wiotka, śliczna husky, złapana przez naszych w nieodległej wsi. Podobno
włóczyła się po podwórzach i kury wyłapywała. Akurat!...
No, ale siedzi. Nasi pewnie niedługo
przeniosą ją do innych husky. I dobrze! Nie wygląda na taką, której służy
samotność.
A tu kto? Kolejna suczka, Bessa. Duża,
młoda, żywa… Prawie bernardynka! I całkiem nieźle utrzymana. Zgubiła się komuś,
czy co? W środku miasta ją znaleziono.
Ciekawe, czy długo tu posiedzi. Gdybym była
właścicielką takiego cuda, to na głowie bym stanęła, żeby je odnaleźć. Tylko że
niektórzy bezogoniaści… No zresztą, zobaczymy.
O, a obok ktoś całkiem rasowy. Spaniel.
Czejen. Ma już swoje lata.
Tak, tak, bracie, masz dychę na karku i na
co ci przyszło? Siedzieć w schronisku. Maszerowałeś sobie wzdłuż szosy, daleko
od jakiejkolwiek miejscowości i tam cię złapali. A gdzie twoi bezogoniaści?
Ciekawe, czy jeszcze ich pamiętasz… Dobra, nie będę cię budziła, śpij,
odpoczywaj… Poszczekamy przy okazji…
I Strachu śpi…. Też ma imię! Ale zasłużył –
jak go tu przywieziono z niedalekiej wsi, wszystkiego się bał. Pewnie nie
najlepiej żył dotąd z bezogoniastymi. W końcu odparuje, przyzwyczai się…
Śpijcie psy, śpijcie…
No Majka..poleciałaś.wrzesień, wszystko wróci do normy sprzed ostatnich norm, czyli zobaczysz wysypią się wolontariusze jak mrówki albo piasek nadmorski z butów..
OdpowiedzUsuńpodoba mi się "odparuje", bardzo.
Chyba nawet już się wysypują. I od razu do galopu! Jeden wszedł do biura i padł: wyprowdził i wyczesał chyba pół wiaty! Jak ja lubię, jak oni padają! Oczywiście, gdy wychodzą od nas, a nie z pubu...
OdpowiedzUsuńTo "odparuje" też mi się podoba. Ale kto je wymyślił - nie wiem. Ja nie. Słyszałam od kogoś w biurze. Bezogoniaści też czasem wynajdą ładne słówko (czy też nowe zastosowanie starego).
Nominował Cię do Libster Blog Award! Więcej informacji znajdziesz tu:
OdpowiedzUsuńhttp://afrusiowyblog.blogspot.com/2013/09/libster-blog-award.html
GRATULUJE!!!
Hej! Wtarabaniłam się z Tysonem na Twojego bloga i podziękowałam... Jak tam napisałam (to znaczy Tyson napisał, ja dyktowałam) - miła nominacja, więc dziękujemy. Ale dalej łańcuszka nie będziemy ciągnąć, bo nam, psom, łańcuchy źle się kojarzą!...
Usuń