„Z
pewnością ma wśród przodków teriera lub jamnika szorstkowłosego, po którym
odziedziczył nieprzeciętną urodę, temperament i energię, odwagę i animusz oraz
przywiązanie i oddanie w stosunku do człowieka. Ma zamiłowania do buszowania po
lesie, uwielbia długie spacery, każdy znaleziony patyk bądź kamień to
zaproszenie do zabawy. Jest sprytny i wytrzymały, potrzebuje dużej ilość ruchu
i nowych bodźców. Zamknięty w schroniskowej klatce jest przygaszony i obojętny,
przedstawia bardzo smutny widok…” To ze strony internetowej naszego schroniska.
O kim mowa? O
Neo, siedmiolatku, z czego dwa lata w schronisku – z kilkumiesięczną przerwą na
adopcję.
Poszedł na
wieś. Do takich bezogoniastych, co chcieli psa iskrę, który wszędzie będzie,
wszystko i wszystkich obszczeka – Neo, wypisz, wymaluj. Pojechał. A po jakimś
czasie przyszły wieści, że umyka z obejścia. Ono od drogi było dobrze
ogrodzone, ale z tyłu, jak to na wsi bywa, wychodziło na pole, a potem na las…
I tam już ogrodzenie było byle jakie. No to pies, łowczy przecież, ganiał. Ale
zawsze wracał. I niekiedy ze zdobyczą!... Hm…
Najgorsze
jednak, że odkrył kurnik i zaczął się do niego podkopywać. Odganiali, dziury
zasypywali, a on dalej… No i udało mu się. I ponoć zrobił niezłą jatkę.
Co było robić.
Bezogoniaści nie chcieli go zamykać, nie chcieli go więzić. To pies stworzony
do ruchu, do przestrzeni. Uradzili z naszymi, że lepiej będzie znaleźć mu nowy
dom. I Neo wrócił…
Posiedział rok
– i znów starsi bezogoniaści przyszli po psa niedużego, wesołego, kumpla do
spacerów. Mieszkają pod samym lasem we wsi, kur nie ma, do sąsiadów daleko.
Pani ma problemy z chodzeniem i musi wiele spacerować, a pan z nią. I Neo z
nimi. Pojechał… Spodobało mu się. Może tym razem mu się uda.
„Została znaleziona w lesie za nieodległą wsią.
Była zaniedbana i miała skołtunioną sierść, dlatego też prędko odwiedziła salon
piękności "Psi Pazur". Jest bardzo miłą i kontaktową dorosłą suczką. Bardzo
czujna - wychowana prawdopodobnie na wsi. Jest grzeczna i spokojna, ale na
smyczy ciągnie, ponieważ jest bardzo energiczna i bardzo żywa. Uwielbia być
głaskana, domaga się kontaktu z człowiekiem.”
Jednym słowem
Amina, spanielka gordon, czterolatka, z czego trzy lata w schronisku.
Wreszcie
trafiła jej się adopcja. Poszła do kamienicy w mieście. Na parę miesięcy, jak
się okazało. W międzyczasie zdarzyło się jej uciec i znów trafiła do nas, ale
właścicielka ją odebrała. A potem zaczęły się telefony od sąsiadów: że suczka
jest zaniedbana, źle wygląda, że włóczy się samopas po ulicach, że dziecko
właścicielki, nadpobudliwe, nie daje Aminie spokoju…
Nasi
pojechali niezwłocznie, ale tragedii nie zastali, upomnieli więc tylko
właścicielkę i wrócili.
I znów
telefon, tym razem z informacją, że Amina zniknęła nie wiadomo gdzie…
Trochę to
wyglądało na sąsiedzką złośliwość, te powtarzające się telefony, więc nasi nie
spieszyli się z interwencją. Tymczasem w parę dni później kolejny telefon:
pewna bezogoniasta obok dużego marketu spotkała nieciekawego bezogoniastego,
który próbował jej za stówkę sprzedać rasowego psa ze schroniska. Miał umowę
adopcyjną!
Bezogoniasta
potargowała się i kupiła zwierzę za połowę ceny. I przywiozła je do nas.
Patrzymy – Amina!
No to nasi w
te pędy do właścicielki suczki. Co jest? A ona, że Amina zrobiła się agresywna
i pogryzła jej dziecko, więc została wydana na wieś, niedaleko. Ale adresu
podać nie umiała.
O czym tu
gadać? Będzie sprawa.
Bianka ma
teraz dwa i pół roku, a do schroniska trafiła jeszcze jako szczeniaczek.
Posiedziała parę miesięcy, nie za długo i poszła do domu w mieście.
I wszystko
było ślicznie i różowo. Nawet wizyta podopcyjna była. Bezogoniasta zadowolona,
stadko dzieci też. Bezogoniastego nie udało się wypatrzyć… Może ubogo trochę,
ale przecież nie wszystkim się przelewa…
A potem nasi
pojechali na interwencję. Bo jakiś pies od paru dni kręcił się po peryferyjnych
ulicach miasta. I znaleźli Biankę.
Zaraz,
oczywiście, telefon do właścicielki. Jeden, drugi, trzeci – nic… No to w końcu
zebrali się i pojechali.
Zastali
zadowoloną bezogoniastą, stadko uradowanych dzieci i nowego szczeniaczka. A co
z Bianką? Czemu jej pani nie szukała?... Pani poczuwała się do winy, ale
odpowiedzi dać nie potrafiła. Tylko jedno z jej rezolutnych dzieci zauważyło: A
co by było, gdyby Bianka pogryzła naszego nowego szczeniaczka?
No tak. Jedna
zabawka się zestarzała, pobawimy się drugą…
Są postępki
właściwe tylko niektórym bezogoniastym. Sami je sobie nazwijcie, psu szkoda
szczekać…
Jeśli pies
jest amstafem, to budzi w bezogoniastych mieszane uczucia[1]. No
bo to ponoć groźna rasa. Natomiast Czika jest groźna dla patyka! Ale nam się
rymło! A poza tym dla plastikowego legowiska, wielkiej kości, gryzaka i budy z
braku czego lepszego! Gryzie wszystko, co nie żyje i do lasu nie ucieka! Z
nudów gryzie.
Najpierw żyła
– ale co to za życie! – w schronisku w odległym mieście. Żołądek jej tam
wysiadł.
Potem trafiła
do nas. I wyleczyła się.
A potem
trafiła jej się adopcja.
A jeszcze
później wróciła z powrotem do nas. Ze spuchniętym pyskiem wróciła.
Znaleźli ją
nasi, jak latała od chodnika do chodnika po jednej z ulic w centrum. Telefon
właścicielki milczał, drzwi w jej mieszkaniu nikt nie otwierał. No to fotka
Cziki znowu trafiła na stronę www. schroniska. I wtedy odezwała się jej pani, z
zagranicy: musiała wyjechać, a Czikę zostawiła pod opieką Przyjaciela. Ale
zrobi wszystko, żeby ją zabrać do siebie, do Niemiec. Tylko nie wie, czy będzie
mogła tam sprowadzić psa groźnej rasy… A jak nie będzie można, to co?... No i
tu pani nie potrafiła dać sensownej odpowiedzi. Nie mogła też jakoś przypomnieć
sobie adresu, pod jakim Przyjaciel raczy przechowywać swój organizm.
I od tamtej
pory już się nie odezwała.
A Czice
opuchlizna z pyska zeszła. Nie ma to jak w schronisku!!
I znowu Czika
czeka… I gryzie, jako się szczekło.
[1] Coś o tym wiem! (przyp.
Tysona)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz