Jeszcze po tej stronie Mostu żyjąc, lubiłam
sobie rano poczłapać między wiaty i policzyć Niktów. Nikt to pusty kojec. Im
więcej Niktów, tym więcej psów w nowych domach. Czasami fajnie się liczyło. Tu
pies, tu pies, a tu Nikt, pies, Nikt, pies, Nikt, Nikt…
Przyzwyczaiłam się do tego liczenia, więc i
teraz Niktów zliczam. Przed wakacjami było ich całkiem sporo, aż serducho
rosło!
No a potem…
Mieszkała
sobie dojrzała bezogoniasta na wsi. I zdrowie jej szwankowało. To fizyczne i to
drugie też. Trochę jej siostra pomagała, trochę gmina wręcz przeciwnie, a
najbardziej podtrzymywały ją na duchu psy.
Aż wreszcie
bezogoniasta została zabrana tam, gdzie już dawno powinna się znaleźć, a nasi
pojechali do jej domu na interwencję.
Chata stoi
odsunięta od szosy, dojazd zarósł krzakami, bo nikt do tej bezogoniastej nie
przyjeżdżał. Na drzwiach drewniany skobel i to wszystko. A w domu? Prawie nie
ma mebli. W kuchni jakieś metalowe drzwi położone na kamieniach – to chyba była
płyta do gotowania na ognisku (???!!!). Jakaś szafa, parę misek, legowisko, na
którym psy zostawiły odchody. Nie udało się znaleźć innego miejsca, w którym
spała ta bezogoniasta. W jednym pomieszczeniu – ogromna dziura w klepisku (bo
podłóg tam nie było) pełna plastikowych butelek po wodzie (bo i kranu nie
uświadczysz… No i chyba się tam kiedyś paliło, bo sufity osmolone, ściany też…
Zresztą, może to były ślady po gotowaniu na tamtej „płycie”…
I wszędzie
pełno psich pamiątek wdeptanych w klepisko, bo te psy nie opuszczały chaty…
A one same?
Przerażone stado kilkunastu zwierzaków, od starych do szczeniaków. Same kundle,
niewielkie. Nasi podsunęli im jedzenie i picie, ale bały się podejść do misek.
Za to niektóre próbowały gryźć, ale wiecie, szczerzyły kły, podskakiwały i
natychmiast odbiegały z podkulonymi ogonami… Wreszcie dały się wyłapać.
Teraz w
schronisku się przyzwyczajają. Do powietrza, do bud, do żarcia w czystych
miskach, do spacerów, do obróżek, do smyczy, do…
Mieszkała
sobie dojrzała bezogoniasta na miejskim osiedlu. I zdrowie jej szwankowało. To
fizyczne i to drugie też. Jakoś nikt jej nie pomagał, tylko psy podtrzymywały
ją na duchu, a sąsiedzi się skarżyli: że brud, że smród, że szczekanie dni i
noce. Nasi byli u niej z interwencją, ale ich do domu nie wpuściła. Nikogo
zresztą nie wpuszczała.
Aż wreszcie
udało się ją przekonać, by poszła do szpitala. I nasi pojechali do niej na
interwencję. Bezogoniasta była jeszcze w domu. Z trudem bo z trudem, ale
wpuściła naszych. Tu też zapachy jak w przysłowiowej psiarni, wszędzie psie
legowiska tyle, że pamiątek nie było widać. Za to, gdy nasi odsunęli jedno i
drugie posłanie, wybiegły spod nich karaluchy i szybko pochowały się po kątach
i szparach…
Pełna rozpacz.
Starali się jej tłumaczyć, że psom będzie dobrze w schronisku: czyste, ciepłe
budy, dobre jedzenie, będą mieszkać po dwa, po trzy w jednym kojcu, nie zostaną
więc rozdzielone… O adopcjach nasi przezornie z nią nie rozmawiali. No bo jak
mówić z taką bezogoniastą o rozdawaniu JEJ psów?
Żegnała się z
każdym z osobna, a potem przekazywała je naszym, którzy znosili kolejno
zwierzęta do samochodu. Jedenaście młodych, niewielkich, pomieszanych cocker
spanieli, czarnych i brązowych…
To wszystkie?
– pytają nasi. Wszystkie – odpowiada bezogoniasta.
A na drugi
dzień alarm, bo z mieszkania dobiega psie wycie. A bezogoniasta już w szpitalu.
Trzeba było komisyjnie wyważać zamek i szukać. Znalazły się jeszcze dwa psiaki…
Schowały się do poszwy kołdry i stamtąd je nasi wytrząsnęli po długich
poszukiwaniach. Bezogoniasta zapomniała
o nich? Sama już nie wiedziała, ile ich ma? Specjalnie zataiła? Po co?...
Mieszkała
sobie wiekowa bezogoniasta w mieście. Aż wreszcie trafiła do domu opieki, a
nasi, zawiadomieni wcześniej, pojechali na interwencję. Tu może nie wyglądało
strasznie, ale jeśli w małym mieszkaniu żyje siedemnaście sierściuchów, to
ślady – i te na meblach, i w powietrzu – muszą zostać… I były… Ale same
zwierzaki, w rozmaitym wieku i kondycji, nie wyglądały najgorzej. Stadu przewodziła
natomiast suczka, kundelka, która u nas dostała na imię Kotencja. Chora na
jakiś nieżyt skóry, jakiś rozstrój żołądka i na te swoje piętnaście lat…
No to koty do
kociarni, a ona do szpitalika. Siedziała w nim prawie dwa miesiące, ale doszła
do siebie.
I nagle w
schronisku znów zrobiło się ciasno, że nie ma gdzie pazura wetknąć…
Podobne historie, prawda? I wszystko to w
krótkim odstępie czasu. I na terenie, który pies, nie spiesząc się, w dwa dni
obleci, a bezogoniasty samochodem w godzinę objedzie… No dobrze, w dwie. To ile
jeszcze może być takich miejsc? W których bezogoniaści żyją z psami i kotami, w
takich samych jak zwierzęta warunkach? Kto to zgadnie, nie? Ale skóra się na
karku jeży!...
te mieszane spaniele są bardzo ładne, a wiadomo, że takim w życiu łatwiej. U bezogoniastych często to się też sprawdza. Znajdą pewnie szybciej domy i znów będą puste kojce do liczenia :) I oby Ci przy tym palców nie starczało...
OdpowiedzUsuńTeż mamy nadzieję, że szybko sobie nowych bezogoniastych znajdą. Bo jeden w drugiego - urodziwy pies/suczka! I że znów w schronisku bedą pustostany. Zobaczymy za miesiąc-dwa...
UsuńA ta uwaga o palcach to do kogo? Do mnie, czy do Tysona? Bo jak do mnie, to sobie wypraszam. Ja potrafię LICZYĆ W PAMIĘCI! (A Tyson zresztą chyba też niedługo będzie umiał...)
ach, co za faux pas... naturalnie, że do bloga wybrali te piśmienne i liczące psiaki ;)
UsuńNooo!... A już myślałam...
Usuń