Tego posta
piszę ja, Tyson. Tak jak mi Majka ostatnio obiecała. Ona tylko błędy posprawdza
i poprawi. Ale już ja się postaram, żeby tych błędów nie było. A będzie o
Krosce, o Kargulu i o sierściuchach.
Kroskę polubili
od razu wszyscy, bo to miła i przylepna suczka. Owczarkowata czterolatka z
roześmianym pyskiem.
Ktoś zadzwonił
do schroniska i zgłosił, że wysiaduje na jednym z peryferyjnych osiedli, więc
nasi bezogoniaści pojechali i przywieźli. No i siedziała w schronisku dwa
miesiące.
A potem
przyjechał na motorze młody bezogoniasty, żeby wybrać psa dla rodziny. I stanął
oko w oko z Kroską. Poznał ją od razu, a i ona jego po chwili, i zaczęło się
witanie! Potem zadzwonił do siostry, a ta przypędziła do schroniska z
książeczką zdrowia Kroski i z jej fotkami w telefonie. Żeby była pewność, że to
na pewno ich pies. Ją z kolei Kroska poznała natychmiast i wpadła w szał
radości, a bezogoniasta popłakała się ze szczęścia…
Okazało się,
że Kroska (to u nas tak miała na imię, w swoim domu nazywała się inaczej)
poszła sobie na giganta. I miała pecha. Niedługo przedtem bezogoniaści
przeprowadzili się na nowe mieszkanie do niedalekiej wioski. Kroska nie poznała
jeszcze tamtych terenów, gdy więc postanowiła wrócić z ucieczki, nie znalazła
tego nowego domu. Dlatego wróciła na stare śmieci i kręciła się przy dawnym
mieszkaniu do czasu, aż nasi ją zabrali…
No, ale teraz
jest znowu u siebie.
Gorzej poszło
Kargulowi. Ale czy rzeczywiście gorzej? Kargul jest… jak by go tu opisać… Gdyby
Kroskę pomniejszyć dwa razy i dodać jej pięć razy więcej sierści, to to byłby
mniej więcej Kargul: puchata kluska na krótkich łapkach. Ale wcale nie jest
taki gruby – to ta sierść mu nadaje takie kształty. Przyjechał do nas z odległego
miasta i posiedział parę miesięcy.
Otóż zgłosiła
się do schroniska bezogoniasta z mężem. Mąż się uśmiechał, a bezogoniasta
decydowała. I wyglądało to tak, mniej więcej. Ona – Chcielibyśmy psa… Nasza
bezogoniasta – No to chodźmy obejrzeć zwierzaki!... O, może ten? Ma na imię
Kargul… Bezogoniasta: Dobra, niech będzie Kargul… Nasza bezogoniasta: Otóż
Kargul… Tamta: Proszę pani, spieszy nam się, taryfa czeka!... W takim razie
proszę zwolnić taryfę. Zamówimy potem państwu następną… Jak już jest ta, to po
co inna? Niech zostanie. Tylko się pospieszmy… No dobrze, więc może państwo
przespacerujecie się z Kargulem?... A po co? Jeszcze się naspacerujemy… Chyba
jednak powinniście państwo trochę poznać psa. On jest… Ależ wy tu ceregiele
robicie! Mnie jedno obchodzi: czy będzie robił w domu?... Cóż, u nas nieraz
załatwia się w wiacie, bo… Dobra, oduczę go, już niejednego psa miałam!
W międzyczasie
taksówkarz znudził się czekaniem i przyszedł za swymi pasażerami. Nasza
bezogoniasta zaproponowała, żeby mąż jednak wziął Kargula na spacer, podczas
gdy żona w biurze zapozna się z umową i tak dalej… No i dobrze. Mąż z
taksówkarzem poszli z Kargulem, a żona, wyrzekając na tyle zachodu z jednym
psem pomaszerowała do biura.
Siadła,
zaczęła przerzucać formularze. Tymczasem mąż wrócił prawie natychmiast: Ten
pies jest chory, ma rozwolnienie!... Nasza bezogoniasta: Jak już mówiłam, psy u
nas niekiedy mają biegunkę: nerwy, zmiana pożywienia… Oooo, nie! Chorego psa nam wciskacie, nie
chcemy! Taksówkarz: Dajcie sobie, państwo, spokój. Na giełdzie sobie psa
kupicie! Małżeństwo: O, właśnie!
I poszli. Nasi
nawet nie zdążyli im powiedzieć, że już od dawna na giełdach nie wolno
sprzedawać zwierząt.
Kargulowi
przez chwilę było głupio, że przez zwykłą sraczkę stracił szanse na adopcję,
ale jak się trochę zastanowił, to odetchnął. Dog strzegł!
Zresztą, po
paru dniach zaproszony został na sesję zdjęciową ze znaną gwiazdą estrady.
A my tu wiemy
z doświadczenia, że jak któryś pies sfotografuje się z gwiazdą, to zaraz robi
karierę i długo w schronisku nie zostaje!
No
i jeszcze był problem z sierściuchami wolnożyjącymi. Jest w centrum miasta
stara pofabryczna budowla. Taka hala wielka. Całe lata stała pusta i odwiedzali
ją tylko złomiarze. I tu przęsło, tam kątownik, tam rura jakaś… Aż wreszcie
wszystko zaczęło się chwiać i trzeszczeć. Jakaś firma zakupiła ten teren. Będą
coś tam budować. Ale przedtem trzeba rozwalić ruderę. Rzecz w tym, że
zadomowiły się w niej sierściuchy. Karmicielki kotów je tam wypatrzyły i
dokarmiały. Jest tam kotka, kocur i dwa mioty małych: jedne już podrostki,
drugie – jeszcze zupełnie malutkie. A tu ich dom ma ulec rozbiórce.
No to
karmicielki zwróciły się do schroniska. Nasi zawieźli tam porządną budę, do
której sierściuchy powinny się przeprowadzić. Ustawili tę budę na sąsiadującym
nieużytku, całkiem sporym, jeszcze miejskim. A z właścicielem rudery oraz
strażą pożarną zrobiono wyprawę po te małe kotki. Niebezpiecznie było – i nie
dało spodziewanych rezultatów. Najmłodszych nie udało się znaleźć. Siedzą
pewnie gdzieś pod resztkami podłogi albo w jakimś szybie wentylacyjnym… Ich
matka dzień w dzień tam lata, włazi i wyłazi wciąż tym samym oknem. Ale nasi i karmicielki nie mogą tam same
wchodzić. Natomiast właściciel ma chyba poważniejsze sprawy niż ratowanie
kociej rodziny. Choć jeszcze będą próbować.
Do budy
tymczasem sprowadził się kocur i starsze kocięta. Przynajmniej tyle.
Tyson napisał, ja sprawdziłam. Błędów było
mało. Ortograficzne załatwił Word, a resztę, szczególnie stylistycznych, ja.
Parę zdań wygładziłam, parę napisałam na nowo… Drobiazgi. Szybko poszło – na
trzy kwadranse przed świtem skończyłam.
Niesamowite są historie o czworonogach, których odnaleźli właściciele. Takie powitanie to musi być świetny widok :) Wczoraj (chyba) 15-letnią Fuzję odnalazł właściciel. Dzięki Dobrej Osobie, która dała mu znać, bo znalazła jego ogłoszenie w internecie i skojarzyła, że 18-letnia Sonia to schroniskowa Fuzja.
OdpowiedzUsuńI chwalić Doga, że Kargul akurat ma drobne problemy zdrowotne! Nie trafiłby wcale dobrze, tak myślę... Powinien się cieszyć! On w tym biurze ma całkiem fajnie i zresztą sam tam jak kierownik trochę jest ;) Sprawdza kto i po co przychodzi (jak mu się nie chce ruszyć, to chociaż szczeknie na wszelki wypadek), a jak wychodzi na spacer, to taki WAŻNY się robi. Szkoda go (i każdego psa) dla takich, co oni chcą psa, że mieć psa... Bo co, bo sąsiedzi mają? Bo resztek nie ma kto zjeść? albo wróbli z ogrodu gonić...
No właśnie. Tak jakoś jest, że psy giną właścicielom. I trafiają do schroniska. Wtedy: albo właściciele odnajdują ich prawie natychmiast, albo więzną w kojcach na długo. Sytuacje, że pies znajduje zagubionych włascicieli po długim czasie sa bardzo rzadkie. Już prędzej idzie do nowych bezogoniastych. Zresztą, sama wiesz...
UsuńA za Kargula trzymaj kciuki. Coś mi szepce, że niedługo posiedzi w schronisku!