Aj, coś mi się ze sterownością porobiło!...
Chciałam trafić od razu do Tysona, a wylądowałam za biurowcem tam, gdzie siedzi
Zamój. Może dlatego, że strasznie szczekał i te drgania powietrza, wiecie…
zniosło mnie.
A szczekał dlatego, że po drugiej stronie
ogrodzenia, już w lesie, rośnie sobie duża leszczyna. I po niej, jak w ukropie,
zwijają się wiewiórki. Na sąsiedni dąb też przeskakują. I strącają na dół
orzechy i żołędzie. A Zamój nie cierpi, jak mu coś na łeb leci i zaraz się
piekli. Natomiast te rude nic sobie z jego hałasów nie robią.
No to poszczekałam trochę z Zamojem, jak
zdrowie, bo ostatnio coś nie bardzo się czuł, nawet w lecznicy był. Ale już mu
się poprawiło. A potem wywiało mnie między wiaty, bo nazbierało się sporo psów,
których jeszcze dobrze nie poznałam. I tak od szczeku do szczeku, zleciało do
wieczora.
Teraz można spokojnie siąść i popisać…
Tyson, jedziemy!
Rezor miał
wejście mocne i niefajne. Wprowadziła go na teren schroniska bezogoniasta,
która wcześniej znalazła go przywiązanego do drzewa w lesie. To duży, w sile
wieku, czarny owczarek belgijski.
Szli sobie
więc od bramy w kierunku biura. A akurat po trawniku przed biurowcem wałęsał
się maleńki Czaruś. Zadziorny starowinka, który każdego psa musi obszczekać.
Ledwo łazi, bo ma częściowo bezwładne tylne łapy, ale wigoru mu to nie odbiera.
No i
przyczłapał z wrzaskiem do Rezora i wlazł mu między łapy, prosto pod pysk. I Rezor
wtedy złapał go za kark, potrząsnął i odrzucił. Czaruś padł, zaczął
przeraźliwie skomleć i ani się ruszył. Wybiegli nasi bezogoniaści, podskoczyli,
zabrali Czarusia i odciągnęli Rezora, bo ta bezogoniasta, co z nim była,
straciła głowę…
Czarusiowi,
natychmiast przewiezionemu do kliniki, zrobiono badania. Nic mu nie było.
Wrócił tego samego dnia, poleżał, odpoczął i – pomaszerował do kojca, w którym
w międzyczasie zamknęli Rezora. Szedł się mścić i z daleka to ogłaszał. Chwalić Doga, nie zdążył dojść – na metr przed kojcem złapali go nasi bezogoniaści i
zanieśli do jego kojca, do Wika.
A Rezor
siedzi, męczy się, schronisko mu nie odpowiada, z nadzieją podchodzi do
każdego, kto stanie przy jego kojcu, wspina się na pręty i prosi – zabierz mnie
stąd!
Sawik,
zgarnięty z ulicy, trafił tego samego dnia do schroniska. Dziwny pies, młody
roczniak w typie owczarka, spory, ładny – ale zastrachany jakiś.
Od początku łasił się do
bezogoniastych, ale podchodził prawie pełzając, kładł się, wywalał na plecy.
Gdy wyciągali do niego rękę, wycofywał się rakiem, gdy podchodzili, znów się
kładł… Potulny strasznie. Przepraszał, że żyje. Nasz bezogoniasty, który
próbował go zmierzyć i zrobić mu fotki, miał sporo kłopotu, żeby złapać Sawika
wyprostowanego, na czterech łapach. Ledwo się udało…
Po pewnym
czasie było już lepiej, ale ledwo ledwo… Skąd ten strach w psiaku? Próbowaliśmy
się wywiedzieć, ale akurat na ten temat Sawik nie był zbyt wylewny…
Buńka z kolei
znalazła na ulicy niezbyt daleko od schroniska jedna bezogoniasta. I zaraz
przyprowadziła do nas. Kundel, oczywiście, średniego wzrostu i wkraczający w
średni wiek. Miły, ciekawski, niegłupi i pieszczoch. Jeden z tych psów, które
na pewno miały dom, bo zna smycz i obrożę i nie ma nic przeciwko temu, żeby mu
je zakładać.
Ta
bezogoniasta, która go przyprowadziła, zaraz go wyczesała i obiecała, że będzie
do niego przychodzić i wyprowadzać na spacery. I od razu adoptowała go
wirtualnie (jak nie wiecie, co to jest, to sobie poczytajcie na stronie
schroniska!). Bardzo w porządku bezogoniasta!
A tutaj siedzi
Henna, mniej więcej dwuletnia amstafka. Została znaleziona w lesie, za
niedaleką wsią. Ktoś ją przywiązał do drzewa…
Jak tylko
znalazła się w schronisku, wszyscy ją poznaliśmy, bo była już tutaj, przez
chwilę. Przyprowadził ją jej bezogoniasty. Gdzieś tam ponoć z żoną wyjeżdżają,
a psa nie mogą zabrać z sobą. No więc do schroniska. Nasi, oczywiście, nie
zgodzili się, ale zaproponowali pomoc w szukaniu Hennie nowego domu.
Bezogoniasty głową pokiwał i poszedł. I na drugi dzień przysłał żonę, która też
próbowała nam wcisnąć Hennę. Pojazgotała trochę i także sobie poszła.
A po paru
dniach ktoś zauważył Hennę w lesie i zawiadomił schronisko. No i będzie kolejna
sprawa.
Łapy opadają…
Kuperowi też
pewnie niełatwo. Mały, stary kundel, pewno dziesięcioletni, mieszkał sobie w
trochę zapuszczonej dzielnicy w centrum miasta. Miał własny dom, może nie
najbogatszy, ale własny. I bezogoniastego. Ale on umarł. A Kuper wylądował na
ulicy i kręcił się w pobliżu. Szukał, czekał…
Doczekał się
schroniska. I jakoś sobie radzi. Miły jest, nieagresywny, ale ani rasowy, ani
jakoś tam szczególnie piękny… Małe szanse, żeby…
No, na razie wystarczy. Chociaż właściwie
można by napisać o Rzepce.
Kolejna znajda wzięta z ulicy. I wszyscy tu
szczekają, że do mnie podobna. Sierść ma długą i tak jak ja i podobnie umaszczoną.
Niby tak, ale moja była jedwabistsza i mniej pstrokata… I sylwetkę ma podobną,
tyle, że moja była jednak hm… pełniejsza. I kształt pyska prawie taki, jak
mojego… Właśnie – prawie! Mój jest mimo wszystko szlachetniejszy.
Tylko rusza się ponoć sprężyściej ode mnie!
Pewnie, jak się ma półtora roku, to można podskakiwać… Trzeba było mnie
widzieć, jak byłam w jej wieku. Iskiereczka, szczekam wam!
Ee, chyba wcale nie jest do mnie podobna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz