Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 31 maja 2015

O metamorfozie Boryska, czyli jak kudłacz kudłaty BYŁ

Każdy kudłacz swoje kudełki chwali, wiadomo! Kiedy jednak czesać czworonoga się regularnie nie da albo kiedy przyjedzie do nas już zakudłaczony, to lepiej pozbawić go własnego okrycia wierzchniego, żeby to co wyrośnie było świeże i czesane od początku. Tylko śmiesznie widzieć najpierw psiura z rozwianym włosem, a potem takiego łysolca!

Na taką zmianę uczesania pojechał Borysek. Pies wzrostu solidnego, z podobnie solidną ilością sierści...


Tutaj to taki nieduży pieseczek się wydaje, ale jest mniej więcej jak ja! Czyli nosem do stołu sięgnie, nie da się oszukać, że kanapki się skończyły! 


Tylko w środku jeszcze czuje się malutkim szczeniaczkiem. Uwielbia biegać i skakać, jak człowieka widzi to leeeciiii się przywitać z uśmiechem na paszczy! Taki pozytywny mały, wielki psiak! Wszystkich lubi, małych i dużych, i psiolaski, i... nie, za psami to nie przepada... 

Wspominałam jednak, że Borys pojechał do SPA. Faaajne takie spa, też raz byłam, tylko mnie na szczęście nikt strzyc nie chciał! Teraz mogę powiedzieć, że moje centymetry w pasie to futro, a jakby mnie ogolili to tego... to bym nie mogła powiedzieć...

Wracając do Boryska. Zawitał kudłacz do salonu. Po wysłuchaniu wszystkich zachwytów nad wielkością i obfitością włosia, czas było przystąpić do pracy. Borys został wykąpany...


...przy okazji pozując do zdjęć dzielnie...


Po kąpieli i wysuszeni przyszedł czas na golenie. Borys na szczęście był całkiem spokojny, bardziej interesowało go to, co za oknem niż to, że coś mu szumi na grzbiecie. Całe szczęście! Wyobrażacie sobie, jak by taki wielkopies się rzucał na wszystkie strony? Potem jeszcze by mówił, że to nie jego wina, że pół ucha ma tylko...


...strzyżenie trwało...


...i trwało...


...ech... i trwało...


...niektórzy nawet zdążyli się zmęczyć! Jednak tylko czterołapy mógł się poskładać na leżance, inni musieli się starać, żeby zdążyć przed nocą...


Jak już był nareszcie koniec pracy z maszynką, jak już został omieciony miotełkami, wypachniony, nadszedł czas, żeby wracać. Niestety do schroniska... Ale lepiej do nas, niż na ulicę albo do niedobrego właściciela. 

Za to teraz może będzie się bardziej podobał! Ja tam lubię kudłacze i uważam, że jak kudłacz może, to niech kudłaty będzie, ale czasami trzeba tak wygolić, żeby potem odrastało solidne i piękne futro! Poza tym latem to lepiej tak na golasa biegać. O, patrzcie, jak Borysek teraz biega!


Tak! To ten sam pies! I taką mu piękną kitę zostawili... Mam też film (a co!), od razu pokażę, jak Borys cieszy się z nagości:


Wielkie szczenię!

Komu, komu takiego szczeniorka w wieku lat kilku...? Przyznajmy, w wieku lat ośmiu... Im starsze, tym bardziej wyblakłe jesteśmy... Jak ktoś jednak pozna Borysa, zobaczy jego radość, zarazi się na pewno! Dni pojaśnieją, świat się rozweseli, problemy znikną! 

Szukasz pozytywnego przyjaciela? Tylko spójrz...


Można zapomnieć, że Borys jest w średnim wieku, kiedy tak biega wesoło, kiedy uszy powiewają na wietrze, kiedy kita na ogonie wesoło majta się na prawo i lewo...

Psisko ostrzyżone na czas letni, wykąpane, wypachnione (chociaż z tego pewnie niewiele zostało po tym tarzaniu się w lesie...), gotowe, żeby pojechać do nowego domu! Do tej pory mieszkał w mieszkaniu, nie zna budowo-podwórkowego życia... Znajdzie ktoś miejsce w pokoju...? W przedpokoju chociaż...

Borysek już do Ciebie leeeciiii...



Tylko otwórz drzwi!

Otwórz serce...

środa, 27 maja 2015

O wrzucaniu, przerzucaniu i porzucaniu... Czyli wakacje blisko...

...zaczęło się... Zaczęło się, psia stopa, na doga, niech to Tyson pożre! To jest jakiś koszmar! Człowieku, istoto (podobno) myśląca, czy wiesz, na co skazujesz czworonoga, kiedy go tak po prostu porzucasz w pełni świadomie na ulicy, w lesie, wyrzucając z samochodu, przerzucając przez płot schroniska!? Wiesz jak to jest, kiedy nagle z kanapy, ze swojego posłanka trafia między rozszczekane kojce!? Kiedy wychodzi ze swoim człowiekiem na spacer, jak codzień, tylko ten spacer nie kończy się tam, gdzie się zaczął... Niech to Tyson...

Nie dalej, jak kilka dni temu. Noc ciemna... Po schronisku coś biega! Stróż leci i faktycznie, małe, krępe, śmieszne... Zamknął w kojcu i rano obejrzeli... Suczka, kilkuletnia, chociaż pysk siwy. Dali jej na imię Rusałka.


Śmieszna taka... Ale przyleeepaaa, by się wstydziła! Dobrze, że dwunożni nie rozumieją, co ona wtedy mruczy pod nosem... Kompletnie psiolaska nie rozumie, co u nas robi... Próbuje wypiszczeć adres, numer telefonu, wygląd swojego opiekuna, ale nasi nie rozumieją, bo skąd... Rusałka myśli, że to tak przypadkiem ją przerzucili, że nieśli ją na rękach i na pewno ktoś się potknął! Przypadkiem... Taaa... Niech go Tyson!

A miesiąc temu co? To samo! Noc ciemna, coś się pałęta, stróż daje kwaterę i rano sprawdzają... Pies, kilkuletni, kudłacz śmieszny taki. Nie mogli inaczej dać na imię... Psiak został Wrzutkiem.


 Wrzutek już bardziej trzymał fason, nie rzucał się tak z miłościami, chociaż owszem, chętnie korzystał z przysmaków i pozwalał się głaskać ledwo ukrywając przyjemność... A może tam, gdzie mieszkał wcześniej nie miał aż tak super? Nie wiem, nie byłam tam u niego, po co rozdrapywać... Może on tutaj się trzyma mężnie i dzielnie a potem idzie do budy i wyje w kocyk..? Lepiej nie, każdy musi po swojemu to przejść...

W tym samym czasie, kiedy Wrzutek został przerzucony, do drzewa ktoś przywiązał Alfika...


I co w Alfiku jest złego?? To, że kolory ładne, że kudełki śmieszne, że malutki, że dużo nie zje!? Może miał być yorkiem, tylko tatuś był zbyt nieznany...? Fajny ten Alfik, tylko zastanawiam się, co przeszedł, bo nie lubi chwytania za szyję... Lepiej się nie zastanawiać może. Na pewno da się przekonać, że nie każdy dotyk musi boleć i każde miejsce jest dobre do głaskania! Tylko między nim a przyszłym alfikowym człowiekiem musi się pojawić coś takiego, jak ZAUFANIE. Bardzo fajna sprawa, to zaufanie!

Ech, akurat w takim miejscu jak schronisko, temat porzucania jest właściwie aktualny stale, tylko przed wakacjami to już przestaje być takie "ojej, przypadkiem się zgubił", a "przecież wyjeżdżam jutro, z kundlem nie jadę!"... Zresztą nie tylko z kundlem, ale o tym napiszę kiedy indziej...

Szanowny Dwunożny, jeśli kiedykolwiek zobaczę, że porzucasz zwierzaka zamiast poszukać mu opieki na trochę albo na zawsze, to osobiście wypuszczę Tysona z klatki, a wiedz, że Tyson owszem, kocha ludzi, ale wybranych. Bardzo wybranych. Doskonale wiedz, że Ty nim nie będziesz.

Wrzutek, Rusałka, Alfik, Luis, Biedul, Hanka, Kora, Helcia, Nuśka... Wszystkie porzucone na pewno z pretme... perme... p r e m e d y t a c j ą. A jest i było ich więcej, tylko często nawet o tym nie wiemy... Większość z nich potem w budzie chlipie w kocyk... "Mogłem się nie oddalać... na chwilę się odwróciłem, moich dwunożnych już nie było! Na pewno szukają... na pewno..."

...też chcemy wierzyć, że po większość zgłoszą się właściciele...

...czasami tylko ta wiara nam pozostaje...

niedziela, 24 maja 2015

O złotym sposobie na trzęsizadka... Praga.

Aaach, to była jedna z fantastyczniejszych adopcji!

...a zaczęło się tak...

Napisał do schroniska pan. Przyplątał się do nich pies, więc on wysyła zdjęcia i informację, bo może ktoś go szuka. Psiaka nikt nie szukał, ale za to bardzo szukał pies, bo... zwiał przez zrobioną przez siebie dziurę w płocie. Nie sam, razem z pierwszym psem tego pana! Teraz dwunożny prosił, żeby zmienić ogłoszenie "znalazłem psa" na "zgubiłem dwa"! Heca!

Po jakimś czasie jeden psiak szczęśliwie do właściciela wrócił, po drugim śladu nie było...

Za to pan napisał do schroniska znów. Że właściwie tamtego drugiego psa byli gotowi przygarnąć, dogadał się już z ich yorkiem, ale skoro uciekł i nigdzie go nie ma, to oni byliby gotowi przygarnąć psa ze schroniska. Oglądali na stronie i spodobała im się Praga!

Jedna z naszych, która akurat pisała z tym panem, pomyślała sobie od razu "no masz ci los! Akurat Praga! Jak by tutaj delikatnie, żeby nie zniechęcić, a jednak, żeby uświadomić...". Bo Praga to była, o:


Spora psiolaska, owczarkowata taka, ze sporym zadkiem, którym trzęsła na widok ludzi... Żal było patrzeć... Z psami też gadać nie chciała. Agresji zero, ale ani "witaj, piękny poranek mamy", ani "co tam dzisiaj do michy sypnęli?". Taka to była Praga.

Pan więc otrzymał odpowiedź, że owszem, Praga będzie super, aaaleeee... trzeba się nastawić na przychodzenie częste i być może długie, że nie tak od razu, że trzeba się wbić Pradze do serca, trzeba pokazać, że warto zaufać, że może po adopcji też długa droga, że może być dwa kroki do przodu i jeden do tyłu, a czasami trzy...

Odpowiedź wysłana i, jak to często bywa, bez większych nadziei na odpowiedź, bo ludzi gotowych na takiego psa można szukać tylko z psim nosem i kocimi oczami (tak ciężko jest...).

Tymczasem... Pan odpisał! Że jest gotowy na pracę z Pragą, że będzie przychodził, że z psem też, z rodziną również, tylko do kogo i gdzie ma się zgłosić!

I czytajcie... Przychodził! Osobiście widziałam wcześnie rano, jak wchodził do schroniska pan, w eleganckich spodniach i w koszuli doprasowanej na kant, szedł do pracowników i mówił, że on do Pragi... I szedł do kojca, a przecież wiadomo, że kraty niepierwszej świeżości... Że psy skaczą, że podłoga w kojcu... no... po nocy jeszcze czasami niesprzątnięta... A pan wchodził w swoim pracowym ubranku, żeby Pragę wyprowadzić na spacer... Na początku to pół schroniska stało z rozdziawionymi paszczami! Potem to już tylko "Ooo, pan od Pragi idzie!".

Przychodził i przychodził, i przychodził... Pradze już na jego widok ogonek się zaczynał poruszać... Już dawała się dotknąć i pogłaskać nawet...


Przychodził pan z rodziną, ze swoim yorkiem, Beretem, wszyscy się na spokojnie poznawali.

...i jeśli myślicie, że napiszę "aż nagle pan nie przyszedł i tyle go widzieliśmy", jesteście w błędzie wielkim! Pan któregoś dnia faktycznie przyszedł i powiedział, że za tydzień jego ostatnia wizyta, booo bierze Pragę do domu!

To było wydarzenie! Jak zawsze przy takim psiaku... Coś psiantastycznego! Praga pojechała...

Na początku spała jak zabita, odsypiała pewnie. I łypała niepewnie pięknymi oczyskami... Patrzcie, tutaj zdjęcie z Beretem:


Dostaliśmy też szybko wiadomość od jej nowego opiekuna, żebyśmy nie martwili. Wszystko było w porządku, kumpelstwo z Beretem już się zawiązywało też. I z Pragą na pewno nie miał nudno! Opisał, jak obudziła go w środku drugiej nocy... I ciągnie na dwór... Może nie może wytrzymać, bardzo ładnie, że woła, trzeba wypuścić. A Praga heeejaaaa przed siebie po ogrodzie! I dziury po kretach dokopuje i w trawę się wciera! Pełnia szczęścia! Cóż, to nic, że pańcio rano zaspany do pracy poszedł, najważniejsze, że psiolaska szcześliwa!

Niedawno jedna z naszych była odwiedzić Pragę. Wyobraźcie sobie, że po tamtej, trzęsizadkowej, nie ma śladu! Oczy inne, sierść taka, że oczy trzeba mrużyć, tak się błyszczy!


Zupełnie inna psiolaska! Okazało się też, że Praga jest intre... iletni... i n t e l i g e n t n i e j s z a  niż się wszystkim wydawało. Krótko po wizycie, jej pańciu wysłał nam kilka przykładów:

"Nosi miskę w zębach, jak chce, żeby dać jej jeść. Wiecie, jak to komicznie wygląda? Kładzie ją zazwyczaj na łóżku lub zanosi do swojego posłania. Albo inny numer. Czasami dostają nasze psy kości. Praga zjada kość szybko. Beret, pies mniejszy, walczy dzielnie z kością, ale zazwyczaj jak Praga zje swoją, to Beret jest dopiero na początku „walki z chrząstkami”. Praga nie zabiera mu siłowo kości. Robi tzw. „sztuczny alarm”, tj. podbiega, szczekając, do płotu, co powoduje, że Beret dzielnie gna za nią. Nie wie chłopak, ze Praga obiega w tym czasie dom, żeby zabrać mu kość. Jest wesoło. I wystarczy, że klaśnie się trzy razy w ręce i podbiega, nie trzeba nawet wołać po imieniu. Mądra dziewczyna !!!"

Mądra! I trafiła na cudownych ludzi, którzy nie bali się wykorzystać ogromu drzemiącej w nich cierpliwości... Nuczyli Pragę ufać i sami obdarzyli ją zaufaniem.


Niech się szczęści Pradze, Beretowi i ich pańciostwu... I niech się inni zarażają taką odwagą i znajdują w sobie takie pokłady cierpliwości i chęci!

...niech się spełni...


-------------
Ostatnio też dostałam list od Lucynki! JA, Sonia, dostałam list! JA, specjalnie DO MNIE!! Pisałam o Malutkiej-Lucynce TUTAJ. Też była trzęsizadką, nadal jest zresztą, ale robi ogormniaste postępy! U następnej sprawdza się złoty sposób: cierpliwość...

Witajcie Kochani

Piszę do Was po raz kolejny, żeby pochwalić się swoimi postępami a także, by pokazać innym dwunożnym pragnącym przygarnąć jakiegoś czworonoga, że my wszystkie, jak to Sońka określa „trzęsizadki”, też godne jesteśmy ludzkiej uwagi i miłości. My również potrzebujemy człowieczego ciepła, cierpliwości i czułości. Chociaż mamy serca przepełnione strachem przed życiem i tym, co nas otacza, to gdy dostaniemy szansę potrafimy odwdzięczyć się bezwarunkową i przeeeeeeooooogromniastą miłością. Może tylko nie od razu to widać na pierwszy rzut oka, bo strach nas niejednokrotnie wręcz paraliżuje. Coś o tym wiem, bo jak zapewne pamiętacie ja też taka byłam. Przez strach to nawet ze schroniskowej budy nosa nie chciałam wyściubić. Mimo, to moi obecni dwunożni dali mi szansę. Pokochali od pierwszego wejrzenia.

O moich losach to nawet Sońka w marcu napisała przepiękną bajkę pt. „O Małej-Lucynce, która wygrała w psiolotka”. Kilkanaście razy ją czytałam i niejednokrotnie ze wzruszenia po chusteczki sięgałam, że tak dobrze mnie ze schroniska pamiętają.
Wcześniej bałam się wszystkich i wszystkiego. Dosłownie!!!! Od czasu, gdy zabrano mnie do mojego nowego domu wiele się zmieniło!!!! Nadal obawiam się obcych dwunożnych, chociaż nie wszystkich. Tak jest po prostu jednych się boję a obok innych przechodzę obojętnie. Podobnie jest z innymi czteronożnymi, ale powoli. Przecież mam prawo jeszcze nie ufać innym bezgranicznie. Prawda?

Mam dwoje kocich przyjaciół, z którymi przebywam stale. Zaprzyjaźniłam się także z dwiema fajnymi psiolaskami Majką i Korą (dobermanką, także przygarniętą ze schroniska). Często się spotykamy. Chodzę do nich w odwiedziny i wtedy razem się wylegujemy i gadamy na nam tylko znane tematy albo idziemy z naszymi opiekunami na spacer. Z Korą to nawet po ogrodzonym podwórku sobie pobiegamy. Fajnie jest wtedy, bo moi nie boją się wówczas o mnie i nie więzią mnie w jakichś szelkach i na smyczy. Bo co to za przyjemność ze spacerów, gdy trzeba iść przy nodze i pobiegać sobie swobodnie nie można????? Nie lubię chodzić na uwięzi. Moi dużo czasu poświęcili, żebym przekonała się, że te szelki i smycz nie są takie złe. Wcześniej każda próba założenia mi tego czegoś kończyła się tym, że się z nich oswobadzałam. Z czasem jakoś moi opiekunowie wytłumaczyli mi, że jeśli nie chcę całych dni tylko w mieszkaniu spędzać, że jeśli chcę wychodzić na spacery to muszę te nieudogodnienia zaakceptować. No i rada nie rada musiałam na to przystać. Nie miałam innego wyjścia. W końcu wiosna nadeszła to co ja w domu będę siedziała, gdy na świecie tak pięknie się robi. Zresztą nie omieszkałam Wam wówczas przesłać zdjęć z naszego pierwszego wspólnego spaceru.

Poźniej takie spacery i to nawet dłuuuuugie spacery były codziennie. Jednak moi dwunożni długo bali się, że moja dzika natura we mnie się odezwie, że może nie kocham ich wystarczająco i przy byle sposobności od nich ucieknę. Pewnego dnia zaryzykowali. Podczas jednego ze spacerów, na leśnej ścieżce, gdy poza nami niebyło żadnych dwu i czteronożnych odpięli mi smycz i pozwolili bym swobodnie sobie pobiegała. Pamiętam do dziś ich przerażone miny – bali się czy ich nie zostawię. A jak się cieszyli, że mimo, iż zostałam wyswobodzona nie odbiegam od nich daleko, że czekam by do mnie doszli, że się co chwilę na nich oglądam czy są w pobliżu. Jak ja mogłabym ich zostawić, przecież ja ich też pokochałam.

Ajjjjj się rozpisałam. Proszę, nie gniewaj się na mnie Sońka, ale chyba podobnie jak Ty nie potrafię zbyt krótko pisać. Może dlatego, że mam nadzieję, że moja skromna psia osoba przekona dwunożnych, że MY WSZYSTKIE STRACHOLCE TEŻ POTRAFIMY BYĆ NORMALNYMI, ODDANYMI I BEZWARUNKOWO KOCHAJĄCYMI PSIAKAMI, ŻE NAM TEŻ WARTO DAĆ SZANSĘ I NAS PRZYGARNĄĆ.

Wierzę, iż moja historia przyczyni się do tego, że także inne schroniskowe starcholce znajdą swój przyjazny dom i że nie spędzą reszty swojego życia w schroniskowym kojcu, bo nikt nie będzie mógł zabrać ich nawet na krótki spacer do lasu, bo tak jak ja wcześniej nie potrafią chodzić na smyczy.

Żeby nie być gołosłowną poniżej zamieszczam link do filmiku z moim udziałem nakręconego podczas jednego z naszych wspólnych spacerów. Czy na nim rozpoznalibyście bojącego się dosłownie wszystkiego psiaka?????? Tak to ja, ta sama Mała-Lucynka, która była w schronisku.




Wraz z moimi opiekunami Elą i Markiem pozdrawiam Was Wszystkich serdecznie a Ciebie Sońka ściskam szczególnie mocno i DZIĘKUJĘ za to, że wcześniej tak pięknie przedstawiłaś moją historię 


-------

Spłakałam się po same łapy za te podziękowania... DZIĘKUJĘ za te wszystkie "dziękuję"!

środa, 20 maja 2015

O Baloniku uwolnionym ze zbyt krótkiego sznurka...

W pewnej wiosce, tuż za rzeką i za laskiem, niedaleko
żył Balonik, mały piesek, był kochany, jak wieść niesie...
tylko później coś się stało, gdzieś tę miłość coś wywiało
psiaczek na dwór poszedł mieszkać, już go nikt w mieszkaniu nie chciał...

Może było tak, a może nigdy nie poznał życia w środku domu. Nasi nie wiedzą, bo rozmówić się było czasami ciężko...

Od czego się zaczęło? Od zgłoszenia, jak to najczęściej. Chociaż naszym już w nawyk weszło, że jak gdzieś jeżdżą, to im tylko głowa na boki chodzi i oczy wypatrują czworonogów! A jak wyłapią, to zaraz patrzą, czy łańcuch jest, a jak jest, to czy długi, a jak długi, to czy buda dobra, a jak buda, to czy miska jest, a jak miska, to czy pełna, a jak pełna... no... właśnie...

Ktoś zadzwonił: kilka psów na posesji, łańcuchy krótkie i chyba nie są najzdrowsze te czworonogi...

Nasi pojechali. Faktycznie! Z dwoma psami źle nie było, ale jeden... Mały, na króciutkim sznurku do lichej budy przypięty... Chudziutki, z sierści zostało niewiele... Jedno miał pokaźnych rozmiarów... Znaczy dwa... Ekhem, takie, co tylko psy mają między tylnymi łapami... Psiak miał pięknie imię Balon. No naszym głupio było się spytać, czy może dostał je jakiś czas temu od tych dwóch tam pod ogonem... czy może od początku tak na czworonoga wołali.




Zaleceń do poprawy trochę było! Przede wszystkim - zabrać psa do weterynarza. Potem od razu wydłużyć łańcuchy! Trudno, psy mogą żyć na łańcuchach/sznurkach/linkach, ale ma być długi jak ze trzy razy ja! Conajmniej! Balonik żył na krótkim łańcuchu, bo właściciele stwierdzili, że nie jest duży, to po co mu więcej? No tak, bo mały piesek robi małe dwa kroki w lewo i małe dwa kroki w prawo... Na spacery chodził? Nie chodził, bo opiekunka spacerów nie lubi, to przecież dla psa nie będzie wyjątków robić!

Po kilku dniach nasi pojechali znów. Buda poprawiona! Nawet dywanik przypięty, żeby nie wiało do środka! Łańcuch dłuższy! O Święta Suczko! Czasami dwunożni naprawdę potrafią, czasami po prostu nie wpadną na to, że można, że trzeba inaczej...

Co z weterynarzem? Był! A co powiedział? Yyyy... jak nasi chcą koniecznie, to niech zadzwonią sami, bo pańciostwo nieciekawe było. A co z leczeniem? ...no przecież mówią, że można zadzwonić i się dowiedzieć! Co z jedzeniem, dlaczego Balonik taki niepełny i żeberka wystają? Przecież karmią! A że pies zębów nie ma, a w misce same suszki... Ech...



No i co z tego, że warunki już były znośne, skoro psiak by tam żył może i wygodnie, ale za to na głodniaka i drapiąc się okrutnie całymi dniami... Nie wiadomo też, co z tymi kulkami podogonnymi jego było... Decyzja zapadła - odbieramy! Właściciele od razu podpisali zrzeczenie! Pytali nawet, czy mogą psiaka odwiedzić! Taaak, jakby wyzdrowiał to może jeszcze byliby chętni odebrać? Ooo niedoczekanie! Nie ma odwiedzania, bo psiak jeszcze tęsknić będzie bardziej albo co...

Nastawienie Balonika do naszych nie było za wesołe. Ujadał, ile sił w płuckach! Wiecie, jak najłatwiej zaczarować było tego czworonoga? Jak już się wydawało, że odebranie psa nie będzie łatwe... w ruch poszła wątróbka. I z "ooo ja cię zaraz POŻRĘ, tylko mi tu podejdź jedna z drugim hałhałhałhałhał wrrr wrrr!" zmieniło się z "ooo wątróbeczka... miękkie to... koooocham cię, dwunożny mój ulubiony... daj jeszcze...". Wątróbka nie raniła dziąseł, nie bolało w paszczy, można było pałaszować!

Zapakowanie Balona do transporterka już nie było takie trudne. Pierwsze miejsce, jakie odwiedził, był weterynarz.


Kaganiec był założony na wszelki wypadek. Różnie bywa, w końcu psa nasi znali od kilku godzin raptem... Balonik jednak okazał się wzorowym pacjentem! Dał sobie obejrzeć wszystko, co niezbędne, nawet zaczął cieniutkim, łysawym ogonkiem merdać, łysawy łepek podkładał do głaskania...

Co z tęsknotą za właścicielami...? Nasi mieli wrażenie, że Balonik odżył... Odetchnął... Nagle się nim zajmują, nagle pochodzić może, kości rozprostować stare, ktoś do niego mówi łagodnie, ktoś głaszcze bez obrzydzenia, ktoś dotyka... taaakie przyjeeemneee....! Jeszcze wykąpali, skóra taka świeższa, mniej swędząca, błooogooo, cieeepłooo...



Po wizycie u psioweta, psiak trafił do nas. Dostał miejscówkę w osobnym pomieszczeniu, bo na jego skórze jest tyle pasażerów na gapę, że jakby się to rozniosło, to by pół schroniska kąpali przez tydzień a drugie pół przez kolejny i tak na okrętkę... Aż mnie wszystko swędzi... Nie wiem, czy już tam dokładnie zbadali, co siedzi na balonikowej skórze, ale tak czy siak każda z możliwości oznacza częste kąpiele i izolację. Jak wyzdrowieje, psiak się będzie mógł przeprowadzić między inne czworonogi, będzie mu weselej!

Balonik czeka na nowy dom... Psiak nieduży jest, ale też niemłody... Wiek już dwucyfrowy mu się zrobił. Nie oznacza to, że nie zasługuje na własnego człowieka, wręcz przeciwnie! Tylko oczy większości ludzi jakoś nie zauważają takich... Trzymam jednak kciuki... Mocno...



Jeszcze mu się poszczęści, jeszcze ktoś rozweseli swój świat czarnym, podpalanym Balonikiem, jeszcze Balonik wypełni swoje serce tymi jedynymi na świecie, tylko JEGO ludźmi...

...mocno trzymam kciuki...
...mocno trzymaj ze mną...

niedziela, 17 maja 2015

O Sabie/Azie... gdyby nie odpowiedni czas i miejsce, nie byłoby o kim pisać...

Niedawno opisałam historię Bastera (kto nie czytał, bardzo proszę, jest TUTAJ), który po przygodach w Mieście-Porcelanowego-Czajniczka w końcu znalazł wymarzony dom, a dzisiaj napiszę historię psiolaski, która z tego miasta przyjechała z kolei do nas, tylko niestety ta opowieść wciąż nie ma dobrego, domowego zakończenia...

Jak znalazła się w przytulisku w tamtym mieście - nie wiem niestety. Przypuszczać można, że zwiedzała samopas okoliczne wioski, aż ktoś nie zadzwonił gdzie trzeba, żeby jednak ją zabrać, bo albo krzywda się jej stanie albo komuś, bo nie było pewnie, czy taki spory pies nie jest chętny do kłapania zębiskami!

Suczka trafiła do przytuliska w Mieście-Porcelanowego-Czajniczka. Na imię dali jej Aza.


Okazało się, że Aza wcale agresywna nie jest na szczęście. Pozostało poczekać na właściciela. Stary się nie zgłosił, ale zaczęła przychodzić taka jedna pani, która powiedziała, że chciałaby dać dom właśnie Azie bo jest psem, który raczej nie ma dużych szans na adopcję. To się chwali! Ale coś było w tej pani takiego, że osoba opiekująca się punktem zdecydowała jednak nie wydawać jej suczki... Pani ta jednak przychodziła i przychodziła... Ktoś stwierdził, że niech będzie - Aza może zmienić przytuliskowy kojec na mieszkanie!

Wolontariuszki pomagające w punkcie widziały później tę psiolaskę "na mieście". Wszystko było w porządku, Aza miała się dobrze, ładnie maszerowała na smyczy. Niestety przy kolejnym spotkaniu zauważyły, że suczka niedawno urodziła małe aziątka... Na pytanie wolontariuszek, dlaczego właścicielka na to pozwoliła, odpowiedziała tylko "bo mam wielu znajomych na wsi!"... Bardzo dobry powód, aby "produkować" szczeniaki, bo przecież bardzo mało psów szuka domów i są braki, prawda...?

Wolontariuszki próbowały namówić właścicielkę, aby może Azę pozbawiła na stałe możliwości rozmnażania, ale ta nie chciała i koniec. Widocznie tych szczeniaków nie starczyło dla wszystkich znajomych...

....tego wszystkiego, co jest wyżej dowiedziałam się niedawno. Nasi poznali Azę nieco później, właściwie zupełnym przypadkiem, ale gdyby nie ten przypadek, ten post byłby zupełnie o kim innym, bo historia Azy skończyłaby się już dawno... bynajmniej nie dobrze...

Dooobrze, że nasi na wycieczki jeżdżą! Pewnego dnia jeden z naszych pojechał na taką właśnie, krajoznawczą, do Miasta-Porcelanowego-Czajniczka. Przechadzał się ulicami i w pewnym momencie zobaczył panią, która szła z dwoma psami trzymając je za obrożę. Jeden z nich był taki podejrzanie chudy... No to ten z naszych podszedł od razu i zagadał... Ależ pani psy karmi, bo ta jedna to tak po ciąży, ale karmi na pewno, książeczkę ma, ale w domu, niech będzie, można iść z nią...

...a psisko chude było tak, że przyszli weterynarze anatomii budowy szkieletu psa mogliby się uczyć...


Tak właśnie, to ta sama psiolaska, co na zdjęciu wyżej, Aza... Druga suczka, Azy córka - Emma, wyglądała całkiem dobrze!


W domu... cóż... warunki mocno średnie dla każdego, niezależnie od ilości posiadanych nóg... Ta podłoga, co widać na zdjęciu... taka była w całym mieszkaniu. Psy nie wychodziły prawie na dwór... Karma? Nigdzie nie było, akurat skończyła się w tej chwili! Właśnie pani szła do sklepu! Że z psami trzymanymi za obrożę..? Noo taak, bo tak się wymknęły z domu, to z nimi... Oj śmierdziało na kilometr i to niekoniecznie tylko przez podłogę!

Jedna suczka była jednak odżywiona w miarę, więc może faktycznie Azę jakieś choróbsko trawiło od środka?

Zlecono natychmiast badania, po których okazało się, że suczka jest zdrowa! Pod nos karmę jej podali, jadła z apetytem! Czyli jednak pańcia tak zupełnie świadomie... ech, lepiej nie pisać...

Aza została zauważona przez jednego z naszych właściwie cudem, tego dnia udało jej się wymknąć z domu na zewnątrz. Gdyby wtedy drzwi byłyby zamknięte... Suczka została odebrana, jednak do schroniska trafić nie mogła, bo szczepień brak, więc na wstępne odkarmienie trafiła do hoteliku dla zwierząt. Mogła tam spokojnie dochodzić do siebie, nabierać masy i cieszyć się bieganiem po trawie, w słońcu, nareszcie!


Później przyjechała do nas, pełna nadziei, że niedługo wyjedzie znów do prawdziwego domu... U nas jedna Aza już była, więc nadaliśmy jej drugie imię i od tamtej pory jest znana jako Saba-Aza.

Psiolaska to baaardzo fajna! Ale do ludzi... Psów nie lubi okropnie! Dlatego po wybiegu naszym nie biega, bo zamiast hasać beztrosko, ona biegała od psa do psa i się kłóciła! Żaden pies jednak jej nie adoptuje, a z człowiekiem dogada się na pewno! Jak ktoś planuje mieć tylko jednego czworonoga, to akurat Saba-Aza się nadaje doskonale!


Najlepsze jest to, że ta kluskowata suczka doskonale radzi sobie z długimi dystansami! Powiedzielibyście, że Saba-Aza przebiegnie bez zadyszki 15 kilometrów? Na pewno nie, a jednak daje radę! Brała niedawno nawet udział w biegu na 6 łap o którym pisałam w środę, można przeczytać jak klikniecie "starszy post" pod tą opowiastką.


Saba-Aza czeka wciąż na swojego człowieka... Jeszcze nikt nie chciał jej zabrać do takiego prawdziwie dobrego domu... A ona będzie oddaną, wierną, najlepszą przyjaciółką, z którą nikt nie będzie się nudził, która nie pozwoli, żeby za długo siedzieć w miejscu, która sama pociągnie na długi spacer, a to tylko dla zdrowia!

A teraz uwaga, hasło reklamowe:
 Z Sabą/Azą bilety na bieżnie się nie przydadzą!
Ona przebiegnie kilometrów dziesięć, czy deszcz, czy słońce, zawsze chce jej się!
Na spacery i do głasków, Saba/Aza...poleca się i już! (rymy nieważne, liczy się przekaz... tak...)

...niech jej się poszczęści...

------------------------

A co z Emmą? Ma się bardzo dobrze! Trafiła do domu z ogrodem, latem nocuje w kojcu, zimą w domu na kanapie, na spacery chodzi...


Jej pańcia przyznaje, że jest bardzo silna i się nie spodziewała, że z Emmy będzie taka wariatka! Ale już jej nie odda i by nie oddała za nic!



środa, 13 maja 2015

O Biegu na sześć łap czyli wybiegiwali się wszyscy!

Aaaaleeee się działo znów! Nasi są super, bo dostarczają nam rozrywki najlepszej na świecie - spacerów, przechadzek, przebieżek, biegów, szaleństw! Jeden pan drugiemu panu, a ten jeszcze komuś... I dotarło do takich ludzi, którzy organizują biegi w różnych schroniskach. Czyli: "Ludziska, jest Bieg na 6 łap schroniska, przyjdźcie i pobiegnijcie ze schroniskowcem!". I dwunożni przyszli, żeby czterołapego jakiegoś wziąć i pobiec! Tłumnie przyszli oohohohoho! Może komuś się spodoba i będzie częściej...

Bieg został zorganizowany na niedzielę, która była trzy dni temu. Do dzisiaj na wiatach jest głośno, wszyscy opowiadają, ile kółek przebiegli, z kim, a kto dał radę, a kto tylko dreptał, szał! Tymczasem pokażę zdjęcia! Trochę ich mam, a to wszystko dzięki jednemu z naszych, Maćkowi, który jest też fotografem, i fotografce z gazety (takie to słynne było!), Agacie Michalak.

Maciek nawet były tak sprytny, że wspiął się na dach! Może ma jakieś kocie geny... Chociaż chyba jednak gdzieś drabina jednak stoi... Patrzcie, ile było ludzi:


W razie, gdyby ktoś przeliczył swoje możliwości, był u nas też taki samochód specjalny razem z ratownikami dwunożnymi dla dwunożnych. U nas tylko doktorzy od zwierząt bywają... A tu się okazało, że dwunożni też mają takich lekarzy! Kto by pomyślał! Na zdjęciu jestem jeszcze JA! Iii się wcisnęli również nasi... Ten Brodziaty to nasz taki najgłówniejszy, najgłówniejszy NASZ. A ta dwunożna laska, która trzyma smycz to nasza Rzeczowniczka. Rzeczowniczka to taka osoba, która ma rozmawiać z gazetami i telewizjami, w radiu coś powie i w na ekranie telewizora się pokaże, poopowiada o nas i ogólnie o wszystkim, co się dzieje!


Tutaj szykuje się do biegu uszata Dewiza, psiolaska to smukła, młoda i pełna energii. Nadaje się na bieg idealnie!


I Wlad się szykował na spacer. Grzeczny taki, niestary, wielkościowo akuratny, ot, FAJNY jest!


Saba/Aza tutaj już zwarta i gotowa do biegu! Ona kilkanaście kilometrów bez problemu przebiega, więc taka trasa to dla niej pestka. Napiszę o tej psiolasce na niedzielę... Historia to znów niełatwa była, ale teraz już tylko dobrze musi być...


Jak już się wszyscy naszykowali, to wreszcie mogli pobiec! Tutaj biegnie Marwel:


 A tutaj spaceruje Dares. Dares już swoje lata ma, więc sobie kulturalnie chodził, to też było ważne!


Za to problemów z bieganiem na pewno nie miał Szajbus! Biegał z dwunożnym, który też dobrze przygotowany do przebieżki był, o:


Bieg zaliczyła też Traska:


Trampek miał ekipę nie sześciu łap a ośmiu! Wzięła go dwunożna z synem. Bardzo dobrze, od najmłodszych lat trzeba pomagać! No i się pięknie dopasowali, bo dwunożni mieli trampki na nogach i Trampka na smyczy, HA!


Do biegania bardzo przyłożył się też Werter. Bardzo dobrze dowodził swoją grupą!


Największe wrażenie przy bieganiu robił Borysek. Kudłaaateee tooooo! I wielkie! Jego współdrużynowa dała radę!


Spokojnie spacerowali też Loza z Dokisem. Stateczne owczarki, para idealna wręcz! I one tak kulturalnie, z fasonem, miło było patrzeć!


Piesso miał też solidną przebieżkę! Tworzył drużynę z panem, który też biegać lubi. Grunt to dobrze dobrana para! 


Biegała też Lena z Briko. Lena ma tak długie łapy, że dla niej trzeba by roweru, żeby biegła, ale trucht też się liczy!


Masę radości z biegu miała też Nuśka!


Biegowych par było dużo więcej! Niektórzy biegli dwa kółka, niektórzy brali kolejne psy i biegli kolejną trasę, tylko las się trząsł od łaponożnego tupania! W sumie było ponad 70 drużyn i prawie 100 psów pobiegło! To prawie połowa, ale pozostałe na pewno poszły w ten weekend na spacer.

Prócz tego, że było biegowo, było też smacznie! Taki program telewizyjny był o gotowaniu i ci, którzy brali tam udział upiekli ciasto. Dobre było... Nie mogę się przyznać, bo mi nie wolno jeść, ale mogę zapewnić, że było pyszne! Tak słyszałam... 


A TUTAJ możecie obejrzeć też filmik z wiadomości z telewizji! Łaaał, nie?? Występuje na nim nasza Tabletkowa i Rzeczowniczka też jest, i nasze psiaki, i o bieganiu mówią, i o nas...

Jak się komuś podobało, to śmiało może wychodzić częściej! U nas jest sporo psów, które wiele by dały za takie biegi, bo na spacery chodzą, ale wybiegać się to już nie zawsze, nie każdy ma tyle kondycji.

Zapraszamy więc i od święta, i w dni powszednie, i wolontariuszy, i nie-wolontariuszy. Jak ktoś nie wie, czy da radę zaprowadzać psy z powrotem do schroniskowego kojca, to niech spróbuje raz czy dwa, pracownicy z biura psa na spacer dadzą... Zobaczcie, ile radości to daje, nie tylko psom! Jak raz zobaczycie ten wywalony jęzor, te rozwiane ucha, te rozbiegane łapy i rozmerdany ogon - nie będziecie mogli przestać! I wtedy zapiszcie się na wolontariat, przejdźcie szkolenie i działajcie!

Z tego miejsca JA chciałam podziękować WSZYSTKIM, którzy przyszli, pobiegli, zakochali się w tym, wszystkim, którym taki apel o pomoc jest nieobojętny... I dziękuję NASZYM i ORGANIZATOROM, bo bez nich by się nie udało!

DZIĘKUJĘ!

niedziela, 10 maja 2015

O kluskach z kopytkami

- Ooooo dzisiaj będzie smaaacznie! Kluski, kopytka, sosik pewnie jakiś, a jak sosik to na mięsku... MLASK!

- A idź, Hedar! O żadnym żarełku nie będzie.

- Ale jak to! Przecież kluseczki, kopytka...

- Dajże spokój, żarłoku jeden!

- Powiedziała ta, co nigdy nawet nosem nie ruszy, jak rozwijają woreczki ze śniadaniem... A ja mam dowód i nie zawaham się pokazać! O:


- I właśnie, że to nie mój jęzor zamiata mięcho z ręki! 

- Się wreeedny na stare lata zrooobiiił, Matko Suczko, no chodzący złośliwiec...

Ja dzisiaj o kluskach, ale pokrytych sierścią. Kopytka mają też i na nich biegają! Pokażę na przykładzie...

Oto Miłek (focił Filip Niećkowiak):


Tutaj Miłek wygląda bardzo pociesznie, prawda? I smukło! Kto by pomyślał, że...


Miłkowi się u nas przybrało nieco tu i ówdzie. Kiedyś Miłek był trochę postrachem. Miał swoje zdanie, wolontariusze mogli go na spacer zabrać, ale jak Miłkowi się zachciało. Wtedy z budy swojej schodził i dawał się zapiąć. Dnia pewnego Miłek został zabrany na... tego no... no wycięli mu coś, co miał z tyłu... I za jakiś czas Miłek dopasował się do swojego imienia i jest miiiły i uuroooczy, pocieszny, wpatrzony w dwunożnych (bo dwunożny to spacer, smaczek i piłeczka!). Niestety nikt Miłka nie zauważa od ponad dwóch lat... Ten siwy pysk chyba robi swoje, dwunożni się zwykle ich boją chyba, czy jak.... A szkoda, bo to naprawdę super psiur! Ja, Sońka, Wam to piszę!

Nie tylko Miłek taki... walcowaty. Kluskową sylwetką może też "pochwalić się" psiolaska, która właściwie ze względu na typ rasy, jaką przedstawia, nie powinna jednak tak się... spuchacić... Ronda.


Piękna jest! To oko bursztynowe, ta sierść! Właściwie powoli już jest dyskusyjne, czy to typ husky, czy malamuta, bo z taaakim fuuutrem to jej chyba bliżej do tego drugiego. No i teraz, jak już głowę widzieliście, zobaczcie na resztę...


Jak jakiś wielki, puchaty czołg! Się wydaje, że jak się rozpędzi, to tylko uciekać! Ronda jednak się średnio rozpędza, taki z niej pies "północy", który woli sobie poczłapać niż sanki pociągnąć. Trochę sobie u nas ta futrzasta kulka już siedzi... Taka nieśmiała jest... Musiałby się znaleźć ktoś cierpliwy, kto będzie do niej przychooodził i przychoooooodził i będzie sobie z nią siedział i się zapoznawał, kto na spacer będzie zabierał często, kto pokaże jej trochę więcej świata niż tylko ten schroniskowy... Takie psisko, które wreszcie zaufa temu jedynemu człowiekowi, staje się najcudowniejszym i najbardziej oddanym psem na świecie!

Kolejnym kluskiem pokrytym sierścią jest Bozo. Też Filip Niećkowiak focił!


Tutaj zastosował technikę Miłka. Pies od góry, z uśmiechniętą paszczą jest smuklejszy niż bokiem... Dlatego Bozo się broni wszystkimi kopytkami, aby przypadkiem bokiem do zdjęcia nie stanąć!


Bardzo to dziwne, że Bozo siedzi w schronisku jeszcze! Przylepa straszna, dzieci uwielbia, ruch też! Chociaż nie widać, że biegać lubi... ale kiedyś przychodził do Boza pan, który psiaka zabierał do lasu na przejażdżko-przebieżki. Pan na rowerze jeździł, a Bozo dreptał obok. Wtedy był smuklejszy! Później jednak Bozo zamieszkał z koleżanką, a u nas jak psy razem mieszkają, to i razem na spacery chodzą i ten rower się jakoś też rozmył...

Widzicie jednak sami, że Bozo to pies idealny! Do dzieci, do roweru, do mieszkanka, do posłanka, po pogłaskania i do zabaw! Czego chcieć więcej?! Nie za mały, nie za duży, taki w sam raz! I już wiadomo, że w pasie zgubi na pewno, jak ktoś będzie chciał sobie z nim pobiegać!

Także wiecie, jak nabraliście ochoty na kluskę z kopytkami...

- Taaak... i z soooseemmm...

- Hedar! Ledwo oko otworzył i już jeść! Nie o takich kluskach pisałam przecież! Matko Suczko...

...o czym to ja... aaach, z taką sierściastą kluską z kopytkami nie będziecie się nudzić, one doskonale potrafią rozbawić, rozweselić i najważniejsze - sprawią, że ruszycie się z kanapy na spacer!

Przyjdźcie, poznajcie, przebiegnijcie się...

...zakochajcie i weźcie do domu...

Wasza Sonia... ekhem... PędzącaKluska...