Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 24 maja 2015

O złotym sposobie na trzęsizadka... Praga.

Aaach, to była jedna z fantastyczniejszych adopcji!

...a zaczęło się tak...

Napisał do schroniska pan. Przyplątał się do nich pies, więc on wysyła zdjęcia i informację, bo może ktoś go szuka. Psiaka nikt nie szukał, ale za to bardzo szukał pies, bo... zwiał przez zrobioną przez siebie dziurę w płocie. Nie sam, razem z pierwszym psem tego pana! Teraz dwunożny prosił, żeby zmienić ogłoszenie "znalazłem psa" na "zgubiłem dwa"! Heca!

Po jakimś czasie jeden psiak szczęśliwie do właściciela wrócił, po drugim śladu nie było...

Za to pan napisał do schroniska znów. Że właściwie tamtego drugiego psa byli gotowi przygarnąć, dogadał się już z ich yorkiem, ale skoro uciekł i nigdzie go nie ma, to oni byliby gotowi przygarnąć psa ze schroniska. Oglądali na stronie i spodobała im się Praga!

Jedna z naszych, która akurat pisała z tym panem, pomyślała sobie od razu "no masz ci los! Akurat Praga! Jak by tutaj delikatnie, żeby nie zniechęcić, a jednak, żeby uświadomić...". Bo Praga to była, o:


Spora psiolaska, owczarkowata taka, ze sporym zadkiem, którym trzęsła na widok ludzi... Żal było patrzeć... Z psami też gadać nie chciała. Agresji zero, ale ani "witaj, piękny poranek mamy", ani "co tam dzisiaj do michy sypnęli?". Taka to była Praga.

Pan więc otrzymał odpowiedź, że owszem, Praga będzie super, aaaleeee... trzeba się nastawić na przychodzenie częste i być może długie, że nie tak od razu, że trzeba się wbić Pradze do serca, trzeba pokazać, że warto zaufać, że może po adopcji też długa droga, że może być dwa kroki do przodu i jeden do tyłu, a czasami trzy...

Odpowiedź wysłana i, jak to często bywa, bez większych nadziei na odpowiedź, bo ludzi gotowych na takiego psa można szukać tylko z psim nosem i kocimi oczami (tak ciężko jest...).

Tymczasem... Pan odpisał! Że jest gotowy na pracę z Pragą, że będzie przychodził, że z psem też, z rodziną również, tylko do kogo i gdzie ma się zgłosić!

I czytajcie... Przychodził! Osobiście widziałam wcześnie rano, jak wchodził do schroniska pan, w eleganckich spodniach i w koszuli doprasowanej na kant, szedł do pracowników i mówił, że on do Pragi... I szedł do kojca, a przecież wiadomo, że kraty niepierwszej świeżości... Że psy skaczą, że podłoga w kojcu... no... po nocy jeszcze czasami niesprzątnięta... A pan wchodził w swoim pracowym ubranku, żeby Pragę wyprowadzić na spacer... Na początku to pół schroniska stało z rozdziawionymi paszczami! Potem to już tylko "Ooo, pan od Pragi idzie!".

Przychodził i przychodził, i przychodził... Pradze już na jego widok ogonek się zaczynał poruszać... Już dawała się dotknąć i pogłaskać nawet...


Przychodził pan z rodziną, ze swoim yorkiem, Beretem, wszyscy się na spokojnie poznawali.

...i jeśli myślicie, że napiszę "aż nagle pan nie przyszedł i tyle go widzieliśmy", jesteście w błędzie wielkim! Pan któregoś dnia faktycznie przyszedł i powiedział, że za tydzień jego ostatnia wizyta, booo bierze Pragę do domu!

To było wydarzenie! Jak zawsze przy takim psiaku... Coś psiantastycznego! Praga pojechała...

Na początku spała jak zabita, odsypiała pewnie. I łypała niepewnie pięknymi oczyskami... Patrzcie, tutaj zdjęcie z Beretem:


Dostaliśmy też szybko wiadomość od jej nowego opiekuna, żebyśmy nie martwili. Wszystko było w porządku, kumpelstwo z Beretem już się zawiązywało też. I z Pragą na pewno nie miał nudno! Opisał, jak obudziła go w środku drugiej nocy... I ciągnie na dwór... Może nie może wytrzymać, bardzo ładnie, że woła, trzeba wypuścić. A Praga heeejaaaa przed siebie po ogrodzie! I dziury po kretach dokopuje i w trawę się wciera! Pełnia szczęścia! Cóż, to nic, że pańcio rano zaspany do pracy poszedł, najważniejsze, że psiolaska szcześliwa!

Niedawno jedna z naszych była odwiedzić Pragę. Wyobraźcie sobie, że po tamtej, trzęsizadkowej, nie ma śladu! Oczy inne, sierść taka, że oczy trzeba mrużyć, tak się błyszczy!


Zupełnie inna psiolaska! Okazało się też, że Praga jest intre... iletni... i n t e l i g e n t n i e j s z a  niż się wszystkim wydawało. Krótko po wizycie, jej pańciu wysłał nam kilka przykładów:

"Nosi miskę w zębach, jak chce, żeby dać jej jeść. Wiecie, jak to komicznie wygląda? Kładzie ją zazwyczaj na łóżku lub zanosi do swojego posłania. Albo inny numer. Czasami dostają nasze psy kości. Praga zjada kość szybko. Beret, pies mniejszy, walczy dzielnie z kością, ale zazwyczaj jak Praga zje swoją, to Beret jest dopiero na początku „walki z chrząstkami”. Praga nie zabiera mu siłowo kości. Robi tzw. „sztuczny alarm”, tj. podbiega, szczekając, do płotu, co powoduje, że Beret dzielnie gna za nią. Nie wie chłopak, ze Praga obiega w tym czasie dom, żeby zabrać mu kość. Jest wesoło. I wystarczy, że klaśnie się trzy razy w ręce i podbiega, nie trzeba nawet wołać po imieniu. Mądra dziewczyna !!!"

Mądra! I trafiła na cudownych ludzi, którzy nie bali się wykorzystać ogromu drzemiącej w nich cierpliwości... Nuczyli Pragę ufać i sami obdarzyli ją zaufaniem.


Niech się szczęści Pradze, Beretowi i ich pańciostwu... I niech się inni zarażają taką odwagą i znajdują w sobie takie pokłady cierpliwości i chęci!

...niech się spełni...


-------------
Ostatnio też dostałam list od Lucynki! JA, Sonia, dostałam list! JA, specjalnie DO MNIE!! Pisałam o Malutkiej-Lucynce TUTAJ. Też była trzęsizadką, nadal jest zresztą, ale robi ogormniaste postępy! U następnej sprawdza się złoty sposób: cierpliwość...

Witajcie Kochani

Piszę do Was po raz kolejny, żeby pochwalić się swoimi postępami a także, by pokazać innym dwunożnym pragnącym przygarnąć jakiegoś czworonoga, że my wszystkie, jak to Sońka określa „trzęsizadki”, też godne jesteśmy ludzkiej uwagi i miłości. My również potrzebujemy człowieczego ciepła, cierpliwości i czułości. Chociaż mamy serca przepełnione strachem przed życiem i tym, co nas otacza, to gdy dostaniemy szansę potrafimy odwdzięczyć się bezwarunkową i przeeeeeeooooogromniastą miłością. Może tylko nie od razu to widać na pierwszy rzut oka, bo strach nas niejednokrotnie wręcz paraliżuje. Coś o tym wiem, bo jak zapewne pamiętacie ja też taka byłam. Przez strach to nawet ze schroniskowej budy nosa nie chciałam wyściubić. Mimo, to moi obecni dwunożni dali mi szansę. Pokochali od pierwszego wejrzenia.

O moich losach to nawet Sońka w marcu napisała przepiękną bajkę pt. „O Małej-Lucynce, która wygrała w psiolotka”. Kilkanaście razy ją czytałam i niejednokrotnie ze wzruszenia po chusteczki sięgałam, że tak dobrze mnie ze schroniska pamiętają.
Wcześniej bałam się wszystkich i wszystkiego. Dosłownie!!!! Od czasu, gdy zabrano mnie do mojego nowego domu wiele się zmieniło!!!! Nadal obawiam się obcych dwunożnych, chociaż nie wszystkich. Tak jest po prostu jednych się boję a obok innych przechodzę obojętnie. Podobnie jest z innymi czteronożnymi, ale powoli. Przecież mam prawo jeszcze nie ufać innym bezgranicznie. Prawda?

Mam dwoje kocich przyjaciół, z którymi przebywam stale. Zaprzyjaźniłam się także z dwiema fajnymi psiolaskami Majką i Korą (dobermanką, także przygarniętą ze schroniska). Często się spotykamy. Chodzę do nich w odwiedziny i wtedy razem się wylegujemy i gadamy na nam tylko znane tematy albo idziemy z naszymi opiekunami na spacer. Z Korą to nawet po ogrodzonym podwórku sobie pobiegamy. Fajnie jest wtedy, bo moi nie boją się wówczas o mnie i nie więzią mnie w jakichś szelkach i na smyczy. Bo co to za przyjemność ze spacerów, gdy trzeba iść przy nodze i pobiegać sobie swobodnie nie można????? Nie lubię chodzić na uwięzi. Moi dużo czasu poświęcili, żebym przekonała się, że te szelki i smycz nie są takie złe. Wcześniej każda próba założenia mi tego czegoś kończyła się tym, że się z nich oswobadzałam. Z czasem jakoś moi opiekunowie wytłumaczyli mi, że jeśli nie chcę całych dni tylko w mieszkaniu spędzać, że jeśli chcę wychodzić na spacery to muszę te nieudogodnienia zaakceptować. No i rada nie rada musiałam na to przystać. Nie miałam innego wyjścia. W końcu wiosna nadeszła to co ja w domu będę siedziała, gdy na świecie tak pięknie się robi. Zresztą nie omieszkałam Wam wówczas przesłać zdjęć z naszego pierwszego wspólnego spaceru.

Poźniej takie spacery i to nawet dłuuuuugie spacery były codziennie. Jednak moi dwunożni długo bali się, że moja dzika natura we mnie się odezwie, że może nie kocham ich wystarczająco i przy byle sposobności od nich ucieknę. Pewnego dnia zaryzykowali. Podczas jednego ze spacerów, na leśnej ścieżce, gdy poza nami niebyło żadnych dwu i czteronożnych odpięli mi smycz i pozwolili bym swobodnie sobie pobiegała. Pamiętam do dziś ich przerażone miny – bali się czy ich nie zostawię. A jak się cieszyli, że mimo, iż zostałam wyswobodzona nie odbiegam od nich daleko, że czekam by do mnie doszli, że się co chwilę na nich oglądam czy są w pobliżu. Jak ja mogłabym ich zostawić, przecież ja ich też pokochałam.

Ajjjjj się rozpisałam. Proszę, nie gniewaj się na mnie Sońka, ale chyba podobnie jak Ty nie potrafię zbyt krótko pisać. Może dlatego, że mam nadzieję, że moja skromna psia osoba przekona dwunożnych, że MY WSZYSTKIE STRACHOLCE TEŻ POTRAFIMY BYĆ NORMALNYMI, ODDANYMI I BEZWARUNKOWO KOCHAJĄCYMI PSIAKAMI, ŻE NAM TEŻ WARTO DAĆ SZANSĘ I NAS PRZYGARNĄĆ.

Wierzę, iż moja historia przyczyni się do tego, że także inne schroniskowe starcholce znajdą swój przyjazny dom i że nie spędzą reszty swojego życia w schroniskowym kojcu, bo nikt nie będzie mógł zabrać ich nawet na krótki spacer do lasu, bo tak jak ja wcześniej nie potrafią chodzić na smyczy.

Żeby nie być gołosłowną poniżej zamieszczam link do filmiku z moim udziałem nakręconego podczas jednego z naszych wspólnych spacerów. Czy na nim rozpoznalibyście bojącego się dosłownie wszystkiego psiaka?????? Tak to ja, ta sama Mała-Lucynka, która była w schronisku.




Wraz z moimi opiekunami Elą i Markiem pozdrawiam Was Wszystkich serdecznie a Ciebie Sońka ściskam szczególnie mocno i DZIĘKUJĘ za to, że wcześniej tak pięknie przedstawiłaś moją historię 


-------

Spłakałam się po same łapy za te podziękowania... DZIĘKUJĘ za te wszystkie "dziękuję"!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz