Oczami Bezdomnego Psa

środa, 25 lutego 2015

Wsadźcie sobie te kolczatki w...! ...kieszeń...

- Hedziu! Miałes kiedyś kolczatkę?

- Nie pamiętam... ale duży jestem, silny... byłem... To może miałem? Nie pamiętam.

- Przecież to jest jakieś NIENORMALNE! Ja nie rozumiem, w głowie mi się nie mieści (chociaż małą mam), jak można skazywać zwierzaki na takie coś!

Bo co? Bo pies wielki? A to się nie widziało, jakiego się bierze do domu?
Bo ciągnie? A to nie łaska uczyć, że nie wolno?
Bo nieposłuszny? Jakby się od początku pokazywało, kto kogo ma słuchać, to by nie było problemu.
Bo dorosłego się nie nauczy? Bzdura jakaś, młody załapie, dorosły załapie, tylko CHCIEĆ trzeba mu pokazać!

Nie łaska iść do psiego przedszkola czy szkoły? Łatwiej psu kolce założyć i co, i ma być super, tak? Nagle piesek się słucha, tak?? A że z jego szyją dzieją się rzeczy takie, że strach myśleć, to już nieważne, PRAWDA???

- Bulbusiu... Oddychaj... Powietrza nałap w płucka i na spokojnie... 

- PUFF PUFF pufff.... doobrze, na spokoojnie... Zacznę od innych przykładów najpierw tego szyjnego barbarzyństwa.

ŁAŃCUCH. Pies na łańcuchy może być. Niestety, ale tak ktoś kiedyś wymyślił, tak zostało zapisane i z tym się nie wygra. Jest napisane co prawda, że taki łańcuch, sznurek, linka czy cokolwiek (bo ogólnie się to UWIĘŹ nazywa) ma mieć minimum 3m. Tyle chociaż dobrego dla tych łańcuchowców... Nigdzie jednak nie jest napisane do czego ten łańcuch ma być przyczepiony. Znaczy za co. Znaczy co ma być między łańcuchem a psem. Czasami nie chce się szukać chociaż parcianego paska, więc koniec łańcucha jest opleciony wokół szyi i po prostu przypięty do któregośtam ogniwka. Jak pies młody, to tych ogniwek na szyi mniej, ale jak pies rośnie... Nie, niektórzy nie widzą powodu, żeby ogniwka dokładać...


Tak, na zdjęciu jest szyja. Wiem, czyja! Miśka IV. Sierść się wytarła, skóra niebawem by się zaczęła też przecierać. Zwłaszcza, że psisko młode i żywotne! A w zimie jak musiało mrozić... Nie dość, że wiało w łysą skórę, to jeszcze zamrożone żelastwo się tam przesuwało!


Tak, to ten sam Misiek! Błyszczący, sierść odrosła, szyja pokryła się tłuszczykiem... Psiak nadal żywy, nadal młody, nadal w schronisku...

Lecimy dalej!


To też psisko od nas. Znaczy suczka. Zmarł jej właściciel, więc żeby nie sprawiała kłopotu, przypięli ją do łańcucha i zamknęli w komórce. Łańcuch ciasny, sierść pod nim już odbarwiona, co za ulga, kiedy wreszcie udało się ogniwa przeciąć...

 

To jest ta sama suczka, Sierra. Słynna u nas przez to machanie! Sierść na szyi pięknie odrosła, wszędzie indziej też! Kto ją poznaje - nadziwić się nie może, że wciąż czeka na swojego jedynego człowieka... Jest duża, może odstraszać na spacerach, warknie czasami nawet na obcych, czasami poważna, czasami radosna jak szczeniak. Czeka cierpliwie...

O kolczatkach mieliśmy...


Widzicie?? Tam, między kudełkami, takie ledwo coś widać, metalowe... No, to jest właśnie kolczatka. Nikt jej nie zdejmował, bo po co? Łatek (bo to on jest na zdjęciu) nigdzie się nie wybierał bez niej, ani do spania, ani na spacer. Zresztą, jaki spacer... Pilnować miał i koniec... Była buda... znaczy barak bez ściany, w środku (chociaż prawie na zewnątrz) był brudny, mokry materac. Gdzieś tam było przypięty jeden koniec łańcucha, drugi koniec przypięty był do kolczatki, która wplątała się na stałe w Łatkową szyję... Fajnie, jak tak drapie ciągle, kłuje, przeszkadza? Szyi nie można położyć na ziemi, bo wtedy już całkiem można dostać fioła!


Pierwsze co nasi robią przy takich obrożach, to albo ją odwracają albo zdejmują. Łatkowi już szyja dawno odpoczęła, kudełki już dawno wybielały w tamtym miejscu. Psisko już dawno doszło do siebie... Wciąż jednak nie może się doczłapać do domu... Wciąż nikt go nie chce tam zaprowadzić...

A teraz powód mojego początkowego zdenerwowania. Zwolenniku kolczatek, osobo, która zakłada ją "tylko na chwilę, na spacer, bo nie mogę utrzymać psa", spójrz. Spójrz na Walentynkę i powiedz, że kolczatki są potrzebne.


Tak, to właśnie zrobiła kolczatka. Ile czasu nie była zdejmowana? Ile czasu minęło od powstania pierwszego przetarcia do krwi do czasu, kiedy suczka została znaleziona? Ile czasu bolało i piekło??


Spójrz na nią i powiedz, że jest przecież psem w typie husky! Jest żywiołowa i dużo biega, a ile można się szarpać? Powiedz, że dobrze jej tak, bo nie słuchała!

Nie, to człowiek jest winny. Zawsze.

Bo nie dostosuje rasy, wielkości i charakteru do siebie.
Bo stwierdzi, że szczeniaczek jest za młody, żeby zacząć go szkolić.
Bo uzna, że dorosłego psa już szkolić nie warto, bo się nie nauczy.
Bo założy psu kolczatkę i stwierdzi, że problem rozwiązany.

Uwierał kiedyś kogoś malutki kamyczek w bucie?
Skrobała po plecach metka?
Gryzł wełniany sweter?

Pomyśl, że możesz się od tego uwolnić... Możesz kamyczek wyrzucić, metkę obciąć, sweter ściągnąć... Psiak kolczatki nie zdejmie... Zacznie się tylko denerwować, bo ciągle coś mu przeszkadza. Pojawi się frustracja, bo ciągle coś kłuje. Ale człowiek pomyśli, że pies nie chce słuchać, że jest oporny! No to SZARP za kolczatkę mocniej!

Ktoś powie "ale ja nie szarpię, to ma tylko sprawiać, żeby nie ciągnął". Psiekstra... Wystarczy założyć sobie kolaczatkę na rękę chociażby, przebiec się, pochodzić, poskakać. Boli? Niewygodnie? No właśnie...

Nie ma innych rozwiązań na żywego psa? Są! Sama słyszałam opowieści wolontariuszy czy odwiedzających. Oczywiście, że też mają takie problemy, ale kochają swoje psy (i nasze, bo nasze też uczą!) i poświęcają im czas, są konsekwentni, współpracują z psimi nauczycielami... Da się...


Jedno napiszę, ostatnie. Każdemu, kto nie chce pozytywnie szkolić psa, kto uważa, że kolczatka to jest jedyne lekarstwo, bo to przecież TYLKO szyja i TYLKO pies i to jego wina...

Wsadźcie sobie te kolczatki w...

- BULBA!

- oj wiem, Hedziu... ...w kieszeń...

niedziela, 22 lutego 2015

Każdy kudłacz swoje kudełki chwali!

Oj, jak ja lubię kudłaczy! Też bym chciała mieć takie kudełki, z których by można było loczki zrobić albo one same by mi się w loczki układały... Mogłabym robić takie zalotne pffu jakby mi kudełek spadał na oczy i on by mi wracał na czoło, a potem znów by opadał i znów bym dmuchnęła PFFU na czoło... Nie, żebym tam jakaś zazdrosna była czy coś... ale to i poczochrać można i na wietrze tak się rozwiewa poetycko...

Tak jak rozwiewa Borysowi. Wieelki jest, a fryzura jeszcze mu centymetrów dodaje i w górę, i w szerz.


Piękny, prawda? Mieszkał w domu, miał właściciela, tylko się jakoś tam wszystko skomplikowało i niestety Borys musiał zamieszkać u nas. Czasami ludzie się pytają, czy jakiś pies był domowy albo jak się zachowuje, kiedy sam zostaje. Zwykle nasi nie mają o tym pojęcia, bo skąd? W przypadku Borysa wszystko wiadomo! Dzieci lubi, z psiolaskami się dogaduje, z psami niekoniecznie. Taki kanapowiec/dywanowiec/podłogowiec nie nadaje się do mieszkania na zewnątrz, w budzie, w kojcu. Borys szuka miejsca w czyimś pokoju...

Kudłacze lubią te swoje kudełki. Zwykle je trzeba czesać. Czasami częściej, czasami rzadziej, ale jednak trzeba pamiętać. Jak się zapomni na zbyt długi czas, albo jak się kudłacz zgubi i nie ma komu, to jest tragedia! Kudełki nie wiedzą, że mają nie rosnąć, bo się nie ma kto nimi zająć...

Tak było z Kapralem. Trafił do nas zakudełkowany może nie jakoś okropnie, ale jednak posklejany nieco i brudny...


Taka posklejana sierść to nic fajnego. Wiecie, jak to swędzi?? Psy lubią być czasem brudne, to prawda, ale bez przesady... Kapral szybciuchno pojechał do takiego salonu, gdzie miłe panie machają nożyczkami i golarkami, i jakoś tak wiedzą gdzie zostawić kudełek a gdzie uciąć i potem psiak wychodzi całkiem zgrabny! Taki też wyszedł Kapral.


Też musiał być domowy. Pani, która go strzygła przyznała, że grzeczny jest i umiał się zachować. Tak jakby bywał już takich salonach wcześniej. Może się właściciel zgłosi...

Kudłacza cieszy, kiedy mu kudełki odrastają. Pięknieje wtedy i jak kłaczki zadbane, to się każdemu spodobają!

Homer się tak nie mógł doczekać. Trafił do nas z poważną chorobą skóry. Super zaraźliwe to było, ale na szczęście się nie rozniosło... Wyglądał nieszczególnie...


Wyłysiały był tu i ówdzie, plackami... Różowa ta skóra była, swędziała na pewno potwornie i łatwo było rozdrapać... Nasi się ubierali w takie specjalnie białe wdzianka, od stóp po czubki głów byli zakryci! Wszystko prócz oczu, bo z zasłoniętymi to ciężko by się myło. I tak szorowali co jakiś czas Homera, aż wyszorowali mu wszystkie żyjątka, które na nim żyły i teraz Homer jest zdrowy! Wygląda też pięknie, o tak:


Piękny! I pocieszny wciąż tak samo, bo on już do nas trafił radosny jak szczenior. Aż przyjemnie się na niego patrzy, kiedy jest już taki kudłaty i mięciuchny. Zasługuje na najlepszy dom pod słońcem i mam ogromną nadzieję, że w takim zamieszka już niedługo...

Przyznać się, kto lubi rękę włożyć w gęstą sierść? Kto lubi przytulić się do takiego ciepłego misia? Tylko pamiętać trzeba, że to trzeba czesać, czasami przystrzyc, pilnować, żeby się kołtuny nie robiły... Kiedy jednak potem widzi się efekt - uśmiechniętego i merdającego lśniącego kudłacza, to tylko się cieszyć i ruszać na spacer, oglądać słońce odbijające się w kudełkach i zazdrość malującą się na twarzach innych ludzi!

Komu kudłacza, komu...?

------------

Iiii słuchaajcie... Znaczy czytajcie! Nasz biurowy gang został rozbity! Bynajmniej to straszne nie jest, boooo KLAJD POJECHAŁ DO DOMU!!!

No jakże można było się nie zakochać?


No właśnie...

Mamy nadzieję, że przyśle chociaż pocztówkę! Powodzenia!

środa, 18 lutego 2015

Czterechsetny post, tematem dzisiaj kot!

Wczoraj był dzień sierściucha. Wczoraj akurat nie był czas bulbowego pisanka, więc nie życzyłam... Będę życzyć dziś, też się liczy!

Dzisiaj też post numer czterysta! Aleśmy się napisali! Cygan, Majka, Tyson i JA! Czterech kronikarzy, czterysta postów!

Wróćmy jednak do tematu kotów. Czterystu nie pokażę, czterdziestu też nie... nawet ich tylu nie ma u nas... Za to będą cztery. Jeden ładniejszy od drugiego!

Timor na przykład. Rudzielce zawsze w modzie, a ostatnio ich całkiem sporo! W dodatku Timor jest taaaki puszyyyysty...



To jeszcze koci dzieciuch. Znaleziony został na ulicy, może uciekł, może coś innego, nie wiemy. Wiemy za to, że gdzieś musiał wleźć, bo ogon sobie rozpaprał i trzeba było go skrócić... Teraz na złotych klatkach mówią na niego Timur-Bez-Ogonur, ale on tam się odmiałknie i tyle. Grzeczne kocię z niego, ułożone, wie, co to kuweta, tylko się zakochać!

Bury też szczęścia nie miał. Zakatarzył się tak bardzo, że aż oczy się uszkodziły... Nie wiem na pewno, ale mogło tak być. Nie widzi, ale kot to jeszcze ma wąsiska, uszy i nos, więc się w świecie odnajdzie! Tylko chyba nie na takim zewnętrznym...


Taki buras. Trochę szary, trochę brązowy, trochę w paski. Charakter też ma fajny! Trochę pobiega, trochę poskacze, trochę się pomizia. Taki normalny sierściuch! Może nie doceni pięknego poranka ale na pewno doceni ciepłe kolana i głaskające ręce. Doceni dom, który dobrze pozna i będzie się w nim poruszał i czuł tak, jakby miał sprawne oczy.

Kolejny chory młodziak to P. Nie, nie Puszek, nie Pafnucy, ale samo P. Nie wiem, dlaczego, akurat drzemałam, jak mu imię nadawali...


P też trafił do nas chory. Tak to już jest z młodymi sierściuchami, że często chorują. To całkiem ładny kot, czarny jak węgiel, co nam do piwnicy zrzucają. Mówią, że jak taki drogę przebiegnie, to można mieć pecha, ale gdyby tak było, to u nas wszyscy pracownicy ciągle by narzekali, że coś im nie wyszło. Tymczasem oni tacy uśmiechnięci, zwłaszcza do nas, czworonogów. Czyli ten czarno-koci pech to nieprawdziwy jest! P się poleca dla osób nieprzesądnych. Jeszcze może musi weterynarza odwiedzać, ale to już nasi wszystko powiedzą.

Kolejna jest w typowym kocio-dachowcowym kolorze. Joka. Joka, której oczy mówią "zjem cię zanim pierwszy promyk słońca padnie na twą poduszkę...".


Takie jakieś opadające powieki ma chyba... Bo ona naprawdę się tak patrzy, widziałam nie raz, jak siedzi na parapecie okna w kociarni! Tak naprawdę jednak to jest chyba najbardziej przymilaśna sierściucha w całym schronisku! Jak się postara, to wygląda tak:


Całkiem normalnie, prawda? Jak ktoś chce mieć takiego super-kochanego kiciusia, co to na kolanka, co to będzie przybiegał, kiedy się z pracy czy ze szkoły wróci, to Joka będzie idealna. Tęskni ona za ludźmi... Jak pies!

Chociaż nazywam je sierściuchami, chociaż czasami bym pogoniła (czasami tylko dla zasady), to mimo wszystko życzę wszystkim kotom dobrego życia! I tym wolno bytującym, i tym domowym całkiem, i tym wychodzącym.

Kotów wolno bytujących się nie łapie, bo nie są bezdomne. Często w zimie ludziom ich szkoda, ale one sobie radzą doskonale, tylko budkę można wystawić, okienko otworzyć, dać miseczki z wodą i jedzeniem. Taki kot sobie przezimuje i nie będzie przeżywał nagłego zamknięcia. Uwierzcie, że dla kota, który kocha wolność, takie zamknięcie to jak dla psa wyrzucenie z domu... Tak już działamy odwrotnie i trzeba to uszanować.

Kiedy jednak sierściuch chory, to trzeba złapać i wyleczyć, potem one wracają "do siebie", do swoich karmicieli. Życzę im jak najwięcej zdrowia i dobrych ludzi na drodze!

Tym domowym życzę jak najfajniejszych domów i właścicieli, którzy rozumieją kociość kota, jego niezależność i potrzeby.

Jeśli chcecie mieć puchatego czworonoga, ale czasami długo pracujecie, nie możecie wychodzić na spacery, nie macie na nie czasu... Kiciuś jest dla Was! Będzie mruczał, miałczał, grzał, będzie Was witał (nie wiem, czy każdy, ale może jak głodny...), będzie spał na Was i obok, nie da o sobie zapomnieć.

Adoptuj sierściucha!

niedziela, 15 lutego 2015

O borze szumiący... jesteśmy tacy PIĘKNI!

- Bulbaa, a co ty taka się zrobiłaś... ogonem zakręcisz, łapy w jednej linii próbujesz stawiać, nie gibiesz się, jak kiedyś, przeglądasz się w szybach... nie poznaję koleżanki!

- Ach, bo Hedziu! Takie mi zdjęcia zrobili! Ja nie wiedziałam, że jestem taka PIĘKNA! 

- Siedzisz ciągle w szatni, się nie dziw, że sama nie pamiętasz, jak wyglądasz w świetle...

- Ooooj tam, co ja poradzę, że to najlepsza miejscówka... Poproszę tego naszego majsterkowaciela, żeby mi zamontował jednak lampeczkę pod ławką...

Tak na serio, to odwiedzają nas ostatni tacy jedni dwunożni, Tadeusz i Kamila, z masą jakichś różnych rzeczy to postawienia, powieszenia i leżenia. I oni mają takie czarne skrzyneczki, jak ta nasza fotografka, takie wiecie, wypasiste (czy jak to się tam mówi teraz...). Wiedzą też, gdzie przesunąć, gdzie przycisnąć, jak spojrzeć, żeby potem było tak... ŁAAAŁ.... Czary mary... Się pies nie spodziewa, że jest taki... ujmująco-czarujący... A oni to jakoś tak wydobywają z nas, tak jakoś w tych czarnych skrzyneczkach chyba się tacy robimy... Jakoś przez nie widać więcej, czy jak... W dodatku się super dogadali z tą naszą fotografką (KasiaKa na nią mówią... czy jak... bo u nas dwie Kasie, to ta jest KasiaKa) i jak się zbiorą i zaczną coś o przesłonach, iso, świetle, ostrości gadać... pisałam, że czary mary!

Ja nie będę siebie od razu pokazywać, bo zemdlejecie z zachwytu i nie przeczytacie do końca! Najpierw pokażę...

Moko. Moko jest strasznie rozgadany, ciąąągle by coś opowiadał! A to, że śniadanie było 5 minut wcześniej niż zwykle; a to, że dzisiaj sprzątała ta, a nie tamten; a to, że wolontariuszka była u niego, ta, co biegać lubi... Jak mu zamknąć paszczę? Patyczkiem! Znaczy dla niego patyczek... to ja bym obiema łapami nie objęła, ale najważniejsze, że Moko był przeszczęśliwy:


Butelce też zrobili zdjęcie na spacerze. Ten wzrok, to oko, ten pychol siwy, wzrok taki, że każdy powinien chcieć, żeby się psiur na niego patrzył w taki sposób właśnie...


Nie tylko na spacerach były sesje! Porozkładali się też w domku dla wolontariuszy. Laaaampyyy, tłooo, takie fiufiufiu, profeska! Dzięki temu mamy teraz takie piękne portrety....

Łatek powinien się nazywać Batman! Cały prawie biały, a na oczach i uszach tak mu się zamalowało. Zapozował jak model - wiedział, że trzeba się popatrzeć w to czarne, okrągłe coś, chociaż przerażające... Łatek był dzielny!
 

Sesję miał też Tiger. Jest takim pięknie staruszowo staruszkowym staruszkiem. Portret, że aż mi żuchwa opadła! Zdjęcie do powieszenia na ścianie, nie ma co! Nad kominkiem! Tigerowi kominek do szczęścia nie potrzebny. Wystarczy posłanko w kącie najzwyklejszego pokoju, byle przy swoich, najważniejszych na świecie ludziach...


Nie tylko psy sesjują! Koty też! Jędrzej miał poruszające zdjęcia, kiedy z łapą musiał się pożegnać... Sierściuch jest już w nowym domu!



I Tysiak się załapał na sesję. Tysiak wygląda na takiego, co to wiatr dmuchnie i się pieseczek obali. Takie chucherko, co to czasami łapa się pod nim ugnie. Wygląda jak osiemnaście nieszczęść! Widać zresztą, uszy poszarpane... Ale oczy... Nie da się czasami nic poradzić na to "dowiadczenie życiowe", które "wychodzi na wierzch". Oczy jednak zawsze pozostaną takie piękne, jak dawniej. Tylko czasami więcej w nich smutku i oczekiwania...


Kto jeszcze miał sesję? Wiadomo - MY! Ja i Hedzisław! Oj mieli z niego ubaw...

- Hedar, sesja się zaczęła. Pozujemy!

- HĘ?


- Nie rób min! Pozujemy...

- Ja miny robię... też coś... PFFFF


- .....

- Noo doobra, żartowałem, grzeczny będę...


- A teraz tak na serio!


- Ładnie? Ładnie. Już napstrykali? No. To idę.


Aaaa teeraaaz, przygotować się... Oooootoooo JA, Wasza Bulbeczka w swej własnej, PIĘKNEJ, psioosobie:


Taka to ja jestem. Zgrabna, o pięknej sylwetce dorodnego kartofelka. Talia mi się gdzieś zgubiła, a żebra oglądam tylko na obrazkach i psach, które czasami trafiają do nas z ciężkiego, poprzedniego życia. Ale jestem urocza. JESTEM. I koniec.

A tutaj siedzę. Właśnie, że JEST różnica między tam, jak siedzę, a jak leżę! Kilka centymetrów... ale JEST!


I teraz uwaga, najlepsze zdjęcie zostawiłam na koniec. Tutaj już jestem tak urocza i tak CUDNA, że niektórym może cukier skoczyć. Żeby nie było, że nie ostrzegłam! No.


Oko! Na oko patrzcie! Psia kostka, nie wiedziałam, że mam tak PIĘKNE! Ogromniaste jak spodek od filiżanki, brązowe i błyszczące, jak jaki kamień szlachetny! Po prostu tak mnie to czarne pudełeczko uchwyciło... O rajuśku, tak pięknie... Powiem Hedziowi, żeby mnie podsadził do drukarki, wydrukuję sobie i powieszę pod moją ławeczką...

Te wszystkie zdjęcia to jeszcze nie wszystkie! Kamila i Tadeusz, czyli Kamvis (taka nazwa ich studia!) porobili duuużo więcej zdjęć i jeszcze będą robić. Z każdego wydobędą to COŚ, co może nie zawsze jest widoczne dla każdego... Robią to dla nas, bo kochają zwierzaki, bo sami mają dwa psy (w tym ponad 16-letniego Szafirka adoptowanego 16 lat temu z naszego schroniska), wiedzą, jak podejść, mają Cierpliwość w sobie, celowo przez duże C!

Dwunożni dziękowali pewnie nie raz, ale nie wiem, czy który czworonożny był tak kulturalny... więc z tego miejsca  D Z I Ę K U J Ę  w imieniu wszystkich zwierzaków! I nadzieja w nas rośnie, bo dzięki takim zdjęciom na pewno ktoś się w nas zakocha...

środa, 11 lutego 2015

Kochają i też chcą być kochane. Może banał...

Banał może, wiem. Przecież każdy to wie i każdy chce tak, i w ogóle, prawda?

No właśnie. Każdy chce... One też. To widać, to czuć, to przyzna każdy wolontariusz. Niektóre psy są wylewne "na dzień dobry", niektóre nie mogą tak od razu się otworzyć przed ledwo poznanym dwunożnym. Jak ja... Ja też się nie uśmiecham do każdego jak Hedar. Temu wszystko jedno. Prawie, bo jak jedna z naszych wchodzi, to przecież tak się wdzięczy i tak tańczy na tych ledwo-łapach, że doprawdy...

O Goździku jeszcze nie pisałam. Owczarków u nas sporo... Goździk jest z tych nietypowych, bo cały łeb i łapy ma jasne. Mówią u nas, że to jak biszkopt.


Prócz tego, że kolor ma taki do schrupania, to mówią, że on cały do schrupania jest. Właściwie jest jednym, wielkim misiem do tulenia, a jak ktoś pewny nie jest, wierzyć nie chce, to Goździk ma jeden sposób na to, o:


Się na bezczela pcha i koniec! On się teraz będzie przytulał, a ty, człowieku, usiłuj się nie przewrócić. 

Jeśli on tak kocha teraz wszystkich, to jak pokocha tych swoich jedynych dwunożnych...?

O Chromo też nie pisałam wcześniej. Nie rozumiem zupełnie, dlaczego tak wyszło... Chromo to to właściwie jedno wielkie serce pełne miłości do ludzi.


Czasami ludzie pytają, czy jakiś pies lubi dzieci. Przy Chromo jestem pewna - on kocha, ogromniaście kocha wszystkich, łącznie z dziećmi! Potrafi brać ciastko tak, że ledwie faflami z dłoni ściąga i czeka też grzecznie na głaski. Mądry ten Chromo!


Znajdzie się jakaś fajna rodzinka, która chce mieć słusznej postury psiura, co to i szczeknie w obronie, i z młodymi dwunożnymi poszaleje...? Takie rodziny wybierają labradory... A Chromo to właściwie labrador! Tylko w paski...

O kolejnym psie już było. Było, ale warto wspomnieć. Twix. Kluskowy, krótkołapy miłośnik dwunożnych. Mina mówi wszystko...


Kocha Twix głaski, kocha się w nogi wtulać, w oczy patrzeć... Romeo powinien się nazywać! Tak bardzo zakochany jest w ludziach, że ponoć jest też jakiś problem z jego zostawaniem w domu... Ale tam też chodziło o to, że Twix nie przepada czasami za jakiś psem i wtedy może pociągnąć, a siłę w kluskowatych łapkach ma! Tak, Twix był już kiedyś w domu, ale się nie dobrał z dwunożną... Kto go poznaje, to przyznaje, że pies wart zakochania. Tylko o prawdziwej miłości jeszcze nikt nie powiedział...

Ponoć w sobotę jest jakieś coś, co niektórzy mówią, że święto. Nie takie prawdziwe, co to z pompami się obchodzi, ale mimo wszystko jakoś głośno jest o nim co roku. Mówią, że to dla zakochanych. Że się drugiej połówki szuka. Chyba jednak nikt nie powiedział, że ta druga połówka nie może mieć czterech łap. I ci, którzy mają już swoją dwunożną połówkę, to przecież mogą mieć trzecią futrzastą, a kto zabroni? W sercu na pewno zmieści się jakiś potrzebujący zwierz!

Przyjdź do schroniska. Może na widok jakichś wpatrzonych oczu i wsłuchanych uszu zabije mocniej serce...? Wtedy to już prosta sprawa! Umowa i do domu!

niedziela, 8 lutego 2015

"Przychodzimy, odchodzimy... leciuteńko, na łapeczkach..."*

...dzisiaj bez wstępu...
...nie chce mi się nawet z Hedarem gadać...

Miałam napisany post. Miałam napisany cały, o nim. Obiecałam tam tyle rzeczy, żeby tylko ktoś go zabrał... Nie zdążyliśmy wszyscy...


Majka się Tobą zajmie, Tejlorku... Będziesz mógł normalnie oglądać świat, nie z ukosa, jak u nas, kiedy dopadła Cię ta wstrętna choroba... Żegnaj... I pamiętaj o nas, kochaliśmy Cię wszyscy, wiesz o tym...

Marzy mi się...

...żeby Sonia mogła się nacieszyć domem...


Czeka na niego 10 lat... Ze dwa przesiedziała z Tejlorem w kojcu. Jak mam jej wyszczekać, co się stało...? Jak mam to zrobić, żeby sobie nie pomyślała, że przecież jest starsza, przecież też ją tu strzyka, a tam boli... Jest taka kochana, taka ciepła, taka... idealna...

...żeby Tiger wreszcie obudził się na swoim posłaniu...


Czeka na to już 9 lat... A przecież wcale nie potrzebuje, żeby to było duże posłanie, wcale nie będzie potrzebował kilku kilogramów mięsa codziennie do pożarcia! Tiger nie jest duży, ledwie ze dwa razy wyższy niż ja... No to ja ledwo do kostek sięgam. Przecież ktoś musi sprawić, żeby zapomniał o tych wszystkich latach....

...żeby Dingo mógł znów zasypiać we własnym domu...


Kiedyś miał dom, miał ukochaną właścicielkę i czworonożną przyjaciółkę. Niestety - dwunożni czasami tak chorują, że kompletnie nie mają siły i możliwości, aby swoimi zwierzakami się zajmować... Niczyja wina, tak się porobiło... Dingo jest jednym z tych psów, co to tylko do serca przytulić. Spokojny, miły, przyjazny... Gotowy do zapakowania do samochodu, gotowy do zamieszkania w domu...

...żeby Sońce udowodnić, że starego psa można pokochać tak samo, jak młodszego i sprawniejszego...


Historia podobna. Sońka miała właściciela, ale starszego już... Sama też jest starsza, ale ich drogi musiały się rozejść. Tak wyszło... Chodzi pomaluśku, więc nie ucieknie. Jak za zimno, to właściwie sama na długi spacer nie ma zamiaru iść. Dla niej tylko domek z ogródkiem (ale mieszkać musi w domu!), albo jakieś mieszkanko na najniższym piętrze... Chyba, że ktoś udźwignie taki kawał psa.

Tejlorowi się nie udało... Nam się nie udało... Jak mamy spojrzeć w te wielkie ślipia, w te siwe pyski i powiedzieć "szukamy, ale nikt was nie chce, macie wpisany wiek z dwóch cyferek"... Udaje się. Psia kostka, udaje się przecież, przecież przychodzą czasami ludzie i chcą te siwulce rozjaśnić domem. Tylko wciąż za rzadko...

Marzy mi się...

--------------
* żeby nie było... ten tekst z tytułu mój nie jest... nie jestem aż tak mądra, żeby takie słowa złożyć... Zmieniłam ostatni wyraz, prawda, ale myślę, że pan Jęczmyk się nie obrazi...

środa, 4 lutego 2015

Jeden pies - telefonów na palcach nie zliczę! A reszta czeka...

Telefon zadzwonił.
- Dzień Dobry, na klatce schodowej przywiązali pieska. Ze trzy godziny już będzie, jak siedzi i czeka...

Nasi pojechali. Przywieźli chodzące, czarne cudo...


Młoda psiolaska. Ząbki bialutkie, jęzor różowy, reszta czarna jak smoła! Imię dostała... Przez zgryz (dolna szczęka to jej wystaje jak niedomknięta szuflada!) miała dostać imię Knurka, ale nie wszyscy chcieli się zgodzić, więc została Nurką. I od razu nikt się nie domyśla! Sprytnie!

Wiedzieliśmy, że będzie wielu chętnych, ale żeby aż tak?! Telefony, maile, wiadomości na "fejsie", komentarze z pytanie o "dostępność", po prostu M A S A K R A! 

Nurka to co prawda kundelek, bo tatuażu nie ma, ale widać, że ma w sobie całą masę koker-spaniela. Nasz Kiero miał takie dwa i nasza rzeczowniczka też miała, ale jednego... I oboje mówią, że może to być pies cudowny, ale może mieć swój charakterek! Także z takiej cukierkowej Nurki może wyjść kiedyś diablica. Może jedna osoba napisała, że ma już psa w typie tej rasy, myślę, że większość "chcących" po prostu CHCE ślicznego pieseczka, żeby wyglądał i był uroczy.

Co jest najgorsze w tym wszystkim? Nie to, że wielu chętnych, bo w końcu nasi wybiorą z tego jakiś super dom. Najgorsze jest to, że wszyscy, którzy dowiedzą się, że jednak jej nie dostaną, nie przyjdzie się rozejrzeć za innym kundelkiem (bo K-Nurka to kundelek!), ale będą się dalej rozglądać za czymś, co będę mogli ładnie, rasowo nazwać...

A czy to źle, żeby w domu było coś najoryginalniejszego na świecie?!

W czym jest gorsza Zandi na przykład?


To też taka kluska na krótkich nogach, jak ja, ale większa ode mnie ze trzy razy! Zandi jest całkiem super. Ogonem zamerda na widok człowieka, jak ktoś kucnie przy kracie, to Zandi od razu się ociera, jak sierściuch jakiś, obraca się, czy ten ktoś się patrzy i zacznie ją miziać. Jak zacznie - to zaraz oczy zamyka i zaklina, zeby chwila trwała wiecznie... Stara nie jest wcale, ma 3 lata. Na spacery pierwsza, do biegania i zabawy! Tylko brać, pokocha tak samo jak inne psiaki...

Jeszcze jest Solek II. Ten młodziak roku jeszcze nie ma!


Przyjechał do nas z całą ekipą takich młodziaków. Im się poszczęściło, już są w domach... Solkowi wystarczy się pokazać, a on już tak merdoli ogonem, że ledwo go widać! (znaczy ogonka ledwa widać...). Czemu jeszcze u nas siedzi? To jest nie do zrozumienia, nie do pojęcia. Nazwiemy go koker-kundel, albo kunde-spaniel... Może wtedy? O, wiem! Labrador to jest! Co z tego, że do kolana?! Pra-pra-pradziadek z ciotecznej strony mógł być labradorem, to prawie jakby sam Solek był! A on by tak chciał kogoś kochać...

Albo Tacik. Kolor właściwie spanielowaty, ale nie jak K-Nurka, tylko rudy. Włos - no może nie tak długi, ale trochę tak... Uszka krótsze... ale uroku mu nie brakuje!


A pocieszneee tooo, jak nie wiem! Jak mu się łapy ruszają, to i ogon, nawet jak stoi, czy leży, to tak czy siak ogonem zamiata. Na spacery jak biegnie, to tyle jest podskoków przy tym i tak radość rozrzuca na około, że aż miło popatrzeć. Do zabaw by się nadał, do długich spacerów też. Mały jest, to mało zje, małego posłanka potrzebuje, małej miseczki i obróżki... Potrzebuje jednego dużego czegoś - człowieczego serca, które by chciało go pokochać. Przecież on cały dom radością wypełni! Nudno z nim nie będzie i smutno na pewno też nie. Tylko biec do schroniska umowę podpisywać i Tacika pod pachę brać...

Co złego jest w kundelkach, które nie mają domieszki, jakiegoś pra-pra-pradziapsa rasowego w rodzie? Niektóre na pewno mają, ale co zrobić, jeśli kundelskie geny silniejsze? Te domy, które chcą K-Nurkę, na pewno są dobre. Przynajmniej w większości... Szkoda tylko, że jeśli już obudziła się w nich chęć posiadania psa, to za innym się pewnie nie rozejrzą... Jeśli ktoś jednak przygarnie najzwyczajniejszego kundelka, jeśli K-Nurki nie będą mogli - to oczywiście super w dechę! Dlaczego jednak myślę, że spora część osób takiego nierasowca nie zechce...?

niedziela, 1 lutego 2015

Nie bój się adopcji "staruszka", pomożemy!

Akcja ruszyła u nas! Właściwie to akcja była, ale taka jakaś cicha... Teraz rusza znów! To się tak ładnie nazywa - II EDYCJA.

Chodzi o "Wyślij Szukającego Miłości Staruszka do domu". Zaraz wyjaśnię...

Tak wygląda logo:


Atos się załapał, bo taki akurat pięknie siwy jest. I ta biała brew!

O co chodzi w akcji? Chodzi o to, żeby ludzie nie bali się adoptować psa, który lata swoje już ma (nie czuję, że rymuję...), którego tutaj strzyka, a tam łamie... Wiadomo, nikt młodszy się nie robi, a i od wieloletniego spania na zimnym mogą stawy pobolewać...

Jak ktoś będzie chciał adoptować psiura, który jest wpisany na listę tych uprryw... uwyprzy... u p r z y w i l e j o w a n y c h... to schronisko pomoże w kupnie posłanka, miseczek, obróżki, szeleczek, smyczki, piłeczki, wszystkiego, co jest niezbędne, żeby czworonoga już dzisiaj zabrać do domu! Do tego, jeśli psiur przyjmuje jakieś tabletki, proszki i inne paskudztwa - to dostanie zapas tego wszystkiego na jakiś czas. I to nie wszystko jeszcze! Najważniejsze jest to, że schronisko pomaga w leczeniu tych chorób staruszkowych! Czyli nie może być wymówką, że "eee Sonia to ma problemy z wątrobą... aaaaale Łatek musi brać coś na stawy...", bo nasi pomogą!

Na liście jest kilkanaście psów, ale ja nie mam całej nocy, żeby je przedstawić... Dzisiaj będą trzy, kiedy indziej znów trzy...

I teraz uwaga - pamparampammm - w akcji biorą udział:

Aron II - kolejny dowód na to, że w schronisku można pięknie wypięknieć... Zanim Aron trafił do nas, mieszkał w zupełnie innym miejscu... To był jego "wybieg":


Brudna miska, ale przed wejściem pełna elegancja! Płytki! Szkoda, że połamane, z ostrymi brzegami... ale może to miała być taka mozaika, że niby światowo...

To był Arona "pokój":


Legowisko? A co, betonowa podłoga to niedobra?
Buda, żeby pies mógł się sam ogrzać? A czemu psa ograniczać, niech ma wielki pokój, z wysokim sufitem i dwoma oknami, których nie da się zamknąć...

Tak Aron wyglądał, kiedy do nas trafił:


Jeszcze wtedy nie wiedział, że u nas naprawdę będzie mu lepiej niż tam, gdzie był... Jego stan był kiepski. Nie tylko to, że ważył mniej, niż powinien. Dużo innych rzeczy naszych niepokoiło, więc zaraz przeszedł gruntowne badania. Część dolegliwości udało się wyleczyć, ale nie wszystko... Przez to, że wiele lat jego kanapą był beton - dokuczają mu stawy. Teraz ma w budzie miękko i ciepło, ale stawy to jest takie coś, co jak już raz zacznie dokuczać, to potem już bez wspomagania się nie da żyć... Drugą rzeczą, która Aronowi dokucza, jest coś takiego, jak wątroba. I tej wątroby, to Aron ma podobno niedywo... niewod... n i e w y d o l n o ś ć. To na pewno też przez to życie w komórce!

Ach! I nie pokazałam jeszcze, jak wygląda Aron teraz...


Jak bum-cyk-cyk! To jest Aron! Długo nie mogłam uwierzyć, aż z Hedziem siedzieliśmy pół nocy i porównywaliśmy... To jest ten sam pies. Pięknie wypiękniał, prawda?

Prawda, że Aron ma już osiem lat. Prawda, że stawy i wątroba do ciągłej reperacji... Ale pomożemy! Tylko znajdź miejsce na posłanko...

Kolejnym psem, który bierze udział w akcji jest Miki II. Miki został odebrany właścicielom... Kolejni byli niedowidzący chyba... Takiego guza nie dojrzeć u własnego psa... To jest nasz eSeMeS:


Guza nie będę pokazywać dokładnie, Trzeba uwierzyć mi na słowo, że wyglądał bardzo nieszczególnie... Teraz wygląda ciut mniej, ale i tak nic ładnego w guzie nie ma, który w dodatku się sam rozwala... więcej pisać nie będę!

Mikiemu się u nas podoba. Ludzie jedzenie dają, mili są, nawet podają coś takiego, przez co nie boli zad (tam właśnie wyrósł psu nadbagaż...), na spacery Miki drepta, wakacje! U właściciela nie mógł liczyć na żadną z tych rzeczy... Nawet psisko merda cienkim ogonkiem na widok znajomych dwunożnych!

Miki na razie jest wzmacniany ogólnie, musi dopiero dojść do siebie na tyle, na ile to możliwe. Jego guz też będzie podleczony i wtedy się okaże, czy w ogóle można go wyciąć. Ech, potrzebuje Miki domu, pilnie... Człowieka, który wreszcie o niego zadba...

Trzecim psem, którego dzisiaj zareklamuję, jest Płotek. Niedawno do nas przyjechał i nie chce dać się poznać... Otworzy się, ja to wiem, ale jeszcze trochę...


Nie gniewa się na ludzi, nie warkoli, zębów nie szczerzy. Tylko bardzo powoli przekonuje się, że dwunożnym warto zaufać. Jest mu tym trudniej, że słabo widzi. Poza tym nikt go nigdy nie nauczył, do czego jest smycz! Zupełnie nie wie, że pies plus człowiek plus kawałek sznurka równa się spacer, a spacer to jest w ogóle coś ekstra w dechę! Nauczy się... Wszystko pozna...

Najfajniej by było, gdyby przyszła jedna osoba i ona by się starała dotrzeć do Płotka. Czasami psu jest łatwiej zaufać tej konkretnej, z którą spędza najwięcej czasu, niż kiedy przychodzą do niego ciągle nowi ludzie...

Da radę. Musi dać radę. Musi ktoś przyjść i powiedzieć, że w Płotku jest coś takiego, co nie pozwala mu spać, jeść, myśleć, co zmusza go do otoczenia psa taką opieką, jakiej nie miał nigdy w życiu! Musi być taka osoba! Musi...

Tak wyglądała część pierwsza opowieści o eSeMeSowej akcji. Znaczy ja mam nadzieję, że te nasze schorowane staruszki będą wyjeżdżały do domów i odcinków będzie więcej, bo będą nowe psy dochodzić!

Naprawdę nie bój się staruszka... Ta mądrość, wierność, te oczy... W staruszkowych oczach zobaczysz wszystko... "nie zostawisz mnie, ja to wiem, ufam ci, wierzę, jesteś cały mój, jestem cały twój, zrobisz wszystko, żebym czuł się bezpieczny, a ja się czuję bezpieczny, ufam..."...

Przekonaj się, zobacz to w ich oczach...