- coo, nie byłoby komu warczeć spod ławy? i tak byś nie przeszła takiej odległości na tych twoich nibyłapkach hłe hłe...
- właśnie, że miałam dużo roboty! właśnie, że bym przeszła! następnym razem zobaczysz, że pójdę!
I tak wszystko wiem, bo ja kulturalnie potem chodzę i pytam jak było. Początek sama widziałam. Ludzi dużo się pojawiło i czekali pod domkiem wolontariusza. Nasza koordynatorka miała listę psów, które potrafią się po dżentelmeńsku między innymi zachować i zdrowie mają dobre. Bo to kawał trzeba przejść! I wstydu nie można robić na mieście... Każdy psiur został ubrany elegancko, w szelki, żeby mu było wygodniej swojego człowieka ciągnąć (w obroży idzie się zadusić!), dobrali kagańce... Podczas mierzenia to dopiero była obraza! Wam mówię, niektóre psy stały jakby conajmniej im koszulkę "KOCHAM KOTY" założyli! Sierra się zaparła i powiedziała, że ani pół łapy nie ruszy zanim jej tego nie zdejmą z pyska! Nie musiały w nich paradować po mieście, ale każdy musiał mieć. Potem wychodzili na chwilę do lasu, żeby tego no... wiecie... żeby po drodze jeszcze większego wstydu nie narobić... Przed wymarszem to na placu było ponad 20 czworonogów i ze dwa razy więcej dwunogów, robiło wrażenie! Dalej to wiem z opowieści Fidy i Portosa...
Ta szalona dwójka szła na przedzie i utrzymała odpowiednie tempo. Czasami ci z tyłu nie nadążali, ale akurat ta kudłata suczka (powtórzę - suczka, bo ludzie z uporem ją mylą z psem...)...
...stwierdzili, że idą na MARSZ a nie jakąś przechadzkę parkiem! Poza tym Portos cały czas się bał, że zacznie padać, bo chmury ciężkie wisiały i tym bardziej gnał, bo im szybciej się dojdzie na miejsce i rozda ulotki, tym szybciej się wróci i nie zmoknie!
Wrócmy jednak do marszu, bo zaraz zapomnę co mi nagadali! Ostatni raz poszłam na wywiad bez notesu...
Ruszyli najpierw w górę, pod Palmiarnię. Tam są fontanny i taka krótka, sztuczna, wybrukowana "rzeczka", gdzie psy się zaczęły taplać. Bozo się położył na środku, inne psy wbiegały i wybiegały, a niektóre piły porządnie - z misek, które wolontariusze na własnych plecach dla nich nieśli. Jak już się wszyscy doczłapali, to po chwili ruszali w dół - na deptak. Tam na środku siedzi na beczce król wina - Bachus się nazywa (wiem, bo historię swojego miasta trzeba znać!). Przy nim znów była zbiórka i ci pierwsi znów czekali na tych ostatnich. Potem każdy dwunożny dostał w rękę kilka ulotek i wszyscy się rozeszli.
Psy się pokazywały z jak najlepszych stron, merdały ogonami, dawały się głaskać, mrugały oczami, trzepotały rzęsami, wszystko żeby tylko ktoś powiedział "Ojej, jaki fajny! kiedy mogę podpisać umowę i zabrać do domu?!"... Nic takiego nie miało miejsca, ale może niedługo jednak ktoś przyjdzie i powie "nie miałem śmiałości podejść, ale był na deptaku taki pies i chciałbym go poznać...".
Sierra czarowała po swojemu:
Dredu pokazał, że potrafi się wyluzować i bez pardonu wlazł do fontanny:
Na koniec powstało pamiątkowe zdjęcie! Nie wszystkie psy są na zdjęciu, bo nie chciały się dogadać kto ma stać pierwszy i kto za kim, a czasu tyle nie było...
Teraz w kojcach wieczorami się przekrzykują...
- do mnie się uśmiechnęła ta pani w zielonym!
- a mnie tamta karmiła lodami! Na pewno po mnie wróci!
- eeee, mi już obiecali, najpóźniej jutro się zjawią!
...kolejne noce za nami, szczekanie "po mnie na pewno jutro!" nie ustają... tylko jakoś z coraz mniejszym entuzjazmem... To nie był ostatni marsz, może na kolejnym zjawią się ich przyszli właściciele, może się zakochają naprawdę, dotrzymają obietnicy i w biurze usłyszę:
- dzień dobry, wczoraj widziałem na marszu takiego pieska, chciałbym go wziąć na zawsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz