Oczami Bezdomnego Psa

czwartek, 11 sierpnia 2011


Dzien dobry
To teraz ja pisze Majka. Ale dzis tylko napisze ze bedzie dalej to co napisal wczesniej Cygan.
I to tyle mojego dzis.
Majka



A tymczasem rozniosło się po lesie, że w schronisku dobrze karmią. No i dzikie, wolne stworzenia, odwiedzają nas coraz częściej. Mniej lub bardziej otwarcie. I czworonożne, i dwuskrzydłe.

Najwięcej, oczywiście, jest tych ostatnich. Najbardziej widoczne są sójki, bo i duże, i kolorowe. I wrzaskliwe, a jakże. Odważne, bestie! Przecież większość z lokatorów schroniska zrobiłaby sobie z nich niezły obiad, gdyby tylko dostały się w ich łapy. Ale takich szczekaniem nie odstraszysz. Chodzą wzdłuż boksów i czekają, aż jakiemuś psu wypadną chrupki za kratę. Wtedy łaps! – i już ich nie ma. Ale nie odlatują daleko. Raptem parę kroków. Siadają sobie i żrą. Chociaż bywa, że zabierają zdobycz ze sobą i odlatują. Chyba niosą ją dla młodych.

Gołębiom też nie brak animuszu. I je trudno odstraszyć szczekaniem. Potrafią walczyć z sójkami o karmę. Niekiedy z powodzeniem. Ale ptasie draki zdarzają się rzadko. Widać, że to, co im przypada w udziale z naszych uczt, wystarcza. No więc podjadają sobie, dobrze się mają i oswajają się coraz bardziej. Nawet bezogoniastych jakby mniej się boją. Chociaż ci, oczywiście, krzywdy im nie robią.

Jest jeden taki gołąb, brązowawy, nie wiem, jakiej rasy, bo na gołębiach się nie znam. Ten upodobał sobie podjadanie resztek po Tysonie. Tyson to amstaf, którego kojec znajduje się najbliżej ogrodzenia i lasu. Gołąb prawie codziennie go odwiedza i siedzą sobie po dwóch stronach ogrodzenia. I gapią się na siebie w bezruchu. Tyson przekrzywia łeb, uszy stawia na baczność i ani drgnie. A gołąb łeb raz w tę, raz we w tę, tu zerknie, tu zerknie, patrzy, czy coś z kojca wypadło. W końcu dostrzega chrupkę, ale nie spieszy się. Wolniutko podskakuje do niej, bierze w dziób i powoli odskakuje na bok. A Tyson siedzi jak zaczarowany. Dopiero gdy gołąb odlatuje, Tyson odzyskuje zdolność ruchów i zaczyna normalnie oddychać. Bezogoniaści żartują z Tysona i pytają: „No, gdzie twój gołąb”? Wtedy on zrywa się z miejsca, podbiega do ogrodzenia i zaczyna wypatrywać. Gołębia, oczywiście, nie ma, bo nadejście bezogoniastych płoszy go. Więc Tyson się obraża i chowa się do budy albo za nią.

Najbardziej płochliwe są kosy. Czarne, z pomarańczowym dziobkiem, biegają jak błyskawice wzdłuż kojców. Łatwo je przestraszyć, więc niewiele udaje się im zdobyć. Ale niekiedy i im się poszczęści.

Te ptasie wizyty mają niekiedy i dramatyczny przebieg.

Niedawno bezogoniaści znaleźli leżące pod płotem dwie małe sójki-pisklęta. Może wypadły z gniazda, może uczyły się latać i sił im zabrakło… Jedno szybko zdechło, drugie przeżyło i zostało przewiezione do Kisielina, niedaleko Zielonej Góry. Tam znajduje się sanatorium dla dzikich zwierząt. Ranne albo chore zwierzaki dochodzą tam do zdrowia, a potem zostają wypuszczone na wolność.

Później przyleciał gołąb. Żonaty, bo z obrączką. Przebył daleką drogę, bo dosłownie padał na dziób. Był w schronisku przez tydzień. Nasi bezogoniaści sypali mu żarcie, a on jadł, chodził sobie po podwórzu, spacerował, przyglądał się nam, ale głównie siedział na dachu i zbierał siły. No i po tygodniu, wypoczęty i wypasiony, odleciał do małżonki.

A jeszcze kiedy indziej zleciała tu niespodziewanie biała papużka! Oczywiście musiała komuś uciec, a na wolności zupełnie się pogubiła. Cud, że jej jakiś drapieżnik nie pożarł. Jedna z naszych bezogoniastych ma w domu papugi, więc ją zabrała. Ponoć ptaszek cały dzień nie tyle siedział, co leżał na karmidełku i żarł, żarł, żarł… A ruszał się stamtąd tylko po to, żeby popić. Teraz ma się dobrze i wywrzaskuje po swojemu, że chciałaby samczyka swojego gatunku…

Trafiło się i nieopierzone pisklę gołąbka cukrówki. Wzięła je któraś z naszych wolontariuszek. Jej wujek hoduje gołębie. Wykarmi.

Pojawiają się i większe zwierzęta. O szarych łysoogoniastych wędrowcach już kiedyś pisałem. Jak by ich nie odganiać, zawsze wrócą. Nie są więc dla nas żadną nowością ani urozmaiceniem. Są, no to są – jakoś ich tolerujemy. My, to znaczy psy, bo bezogoniaści wypowiedzieli im świętą wojnę.

Ale przychodzą i inne zwierzaki. Do schroniska nie włażą, co prawda, ale kręcą się tuż za płotem. Najwięcej wiewiórek. Miło popatrzeć, jak skaczą. Nawet nie boją się naszego ujadania. Przywykły.

Podobnie sarny. Jest ich w okolicznym lesie całkiem sporo. Niedaleko jest źródełko i strumyk – przychodzą tam pić. Potem leżą opodal. Niekiedy, idąc na spacer, widzimy je. A one też już się nas nie bardzo boją. Łeb tylko podnoszą i obserwują, gdy idziemy. Inaczej by reagowały, gdybyśmy nie byli na smyczach.

A jesienią trafiają się dziki. Zwykle żerują nocą, ale zdarza się, że całe rodzinki przychodzą za dnia pod płot i kopią, ryją, szukają swojego żarcia. Kiedyś…

No tak, rozpisałem się. Zostawię coś na potem.


Majka i Cygan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz