Oczami Bezdomnego Psa

piątek, 26 sierpnia 2011

 Wieeeem. Całe dni patrzyłam na naszego bezogoniastego jak on robi i już wiem. Trzeba nacisnąć literkę i jeszcze jeden klawisz i wtedy się robią te wszystkie kreseczki i ogonki przy nich. A ten Word to nie jest żaden on tylko w komputerze takie coś co podkreśla na czerwono i samemu trzeba to podkreślone poprawić. Ale ja głupia byłam że Cygana nie słuchałam jak mówił. Jeszcze tylko nie wiem co z tymi przycinkami czy jakoś tak a nie chcę ich za wiele nastawiać bo się będą śmiać. Ale się dowiem. Jeszcze trochę posiedzę i popatrzę. A teraz będzie to co napisał Cygan, zanim poszedł ze schroniska. Ale już ostatnie coś co napisał. Potem już będę musiała sama.



Niedawno przywieziono nam do schroniska sierściucha miauczura. Duży, dorodny, niestary. Dumny jak paw. I rudy! Calusieńki, od nosa, do koniuszka ogona. Tą szlachetną, złotą rudością. Aż mi szczęka opadła na jego widok! Cudo!...

Na Doga! Zakochałem się w mlekopiju?! Chyba się starzeję. Tylko patrzeć, a miauczeć zacznę! Koniec świata! Pora umierać! Ale co tu dużo gadać – nie mam tych stworów w wielkim poważaniu, lecz sprawiedliwość oddać trzeba. Gdybym był – tfu! odpluć, odpukać, odszczekać – kocicą, to łeb bym stracił. No to nasze schroniskowe tracą. Chwalić Doga, nie mogą już mieć małych, bo inaczej piekło byłoby w kociarni. On też zresztą tatusiem już zostać nie może. Z czego nasi bezogoniaści wywnioskowali, że był zwierzęciem domowym. Pewnie wyrzuconym. Ale jaki ROZUMNY bezogoniasty pozbyłby się takiego kota? Nie do pojęcia![1]

A skoro już o sierściuchach. Te, które u nas mieszkają, to najczęściej zwykłe dachowce. Ale jeden, czy raczej jedna, wyjątkowo zasługuje na tę nazwę. Nasi bezogoniaści wołają na nią Trikolorka, bo jest czarno-biało-ruda. Młoda, nieduża, po kociemu samodzielna, zamieszkała na dachu biura schroniska. Pisałem już o psach, które nie mieszkają w kojcach, tylko w biurze i chodzą sobie swobodnie po całym terenie schroniska – a Trikolorka jest takim swobodnym kotem. Na ziemię w dzień nie schodzi. Czasem, w nocy, widujemy ją, jak przemyka bokami. Czemu? A bo to zrozumiał ktoś kiedyś miauczura?

Wyszkoliła sobie jedną bezogoniastą. Rano podchodzi na skraj dachu biurowca i zaczyna miauczeć. Nie powiem, przeraźliwe ma głosisko. No to bezogoniasta wychodzi z biura i idzie do kuchni, ze dwadzieścia psich skoków dalej. Ona idzie, a Trikolorka równo z nią, tyle że skrajem dachu. Potem siada nad drzwiami kuchni i czeka. Gdy bezogoniasta wychodzi z miską, wracają razem tą samą drogą. Bezogoniasta idzie za budynek tam, gdzie jest drabina i wchodzi na dach, a potem na strych (bo część dachu jest podniesiona tworząc nieduży stryszek. Tam stawia miskę i odchodzi. Wtedy Trikolorka włazi na strych i się dokarmia. Tam zresztą i śpi, i przesiaduje, gdy jest niepogoda, albo zima.

Minionego lata zniknęła. Nikt nie zauważył, kiedy. Bezogoniaści patrzyli na nas złym wzrokiem sądząc, że to któryś z nas zrobił sobie z niej paszę, ale prawda była inna. Na strychu zagnieździły się szerszenie. Miauczała strasznie na tych nieproszonych lokatorów, a oni jej po swojemu odbzykiwali. Nie mogli się domiaukobzykać. No i Trikolorka się wyniosła.

A zwycięskie i rozzuchwalone szerszenie rozszerzyły front działań i zaczęły wyganiać z biura bezogoniastych. Oj, panika się zrobiła. Bezogoniaści szczelnie zamknęli drzwi i okna, a potem ściągnęli z okna firankę. Myśleliśmy, że wystawią ją na zewnątrz i zaczną machać, ale nie – postanowili walczyć. Jeden z nich przedarł się na zewnątrz, wsiadł do auta i pojechał gdzieś. Sądziliśmy, że po posiłki, lecz znów się pomyliliśmy. Wrócił z uzbrojeniem. Narzucili na bezogoniastego-stróża tę firankę[2], dali w rękę taką tubę z czymś tam i posłali na strych. Potem tam bzyczało i syczało, ale krótko. Potem bezogoniasty wylazł, zaplątał się w swój kamuflaż, więc trochę się poturlał do drabiny i zlazł na dół.

No i szerszenie przestały latać. A ich gniazdo bezogoniaści później wynieśli i spalili.

I nie minęło parę dni, jak Trikolorka wróciła. Obyczaje się jej nie zmieniły. Dalej pilnuje swego dachu.

A do kociarni tymczasem przywieźli małą, młodą mruczkę. Różnie tu patrzymy na sierściuchy, ale tej było nam naprawdę żal. Miała zainfekowane oko. To znaczy oka właściwie nie było widać, tylko taką wielką, czerwoną, ropną gulę. Zjawy się za nią zabrały, leczyły, przemywały. Parę dobrych dni to trwało. Musiało ją boleć piekielnie, ale cierpliwa była, ani miauknęła. Wreszcie okazało się, że oka nie da się uratować. Tymczasem jednak znalazła się para młodych bezogoniastych, którym kotka się spodobała. Mimo wszystko. Gdyby nie to oko zresztą, byłaby ślicznym zwierzakiem: cała biała z małymi szarymi plamkami. I ci bezogoniaści powiedzieli, że z okiem czy bez – i tak ją wezmą.

I po operacji, gdy już przyszła do siebie, zabrali ją rzeczywiście. Z tego, co wiemy, całkiem dobrze się jej teraz dzieje.

 Cygan i Majka





[1] To ja, Majka, robię ten przypis. Wiem jak bo tego akurat słuchałam jak Cygan tłumaczył. Tego rudego już nie ma. Jak Cygan poszedł do nowego domu to zaraz za parę dni ten rudy poszedł też.


[2] To takie maskowanie, żeby go szerszenie nie poznały i potem się nie mściły. Na nim, albo na rodzinie. Oglądało się w życiu kryminały, to się wie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz