Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 24 kwietnia 2016

Jak się zabiera, to trzeba potem oddać....

...ale nie u nas! Na Doga, adoptować zwierzaka, a potem przyprowadzić z powrotem?? Barbarzyństwo jakieś... I to po takim czasie czasami, że aż serce pęka, jak się spojrzy na nieszczęśnika...

Zaczniemy jednak sierściuchowo.

Kicura jest czarna jak sadza i nazywa się... Sadza! Ha! Ale Was zaskoczyłem!


 Kociolaska była już w schronisku raz, potem została adoptowana i miała super dom. Niestety tam u tych dwunożnych się tak pokomplikowało, że nie mogli dłużej z sierściuchą mieszkać... Co się podziało - nie wiem, akurat mnie nie było, jak opowiadali, ale najważniejsze, że Sadza musiała wrócić... Ci dwunożni to bardzo przeżyli, że musieli się rozstać, bardzo się przywiązali do niej. Tak się tylko u nich potoczyło nieciekawie... Sadza trochę u nas mieszkała iiii znów pojechała do domu! Się wszyscy cieszyli, bo wiadomo, że po powrocie do schroniska, taka adopcja cieszy bardzo! Wieści nawet dostaliśmy za jakiś czas, że jest nieźle, że z drugą kotką się Sadza dogaduje nawet i ogólnie można było odetchnąć.

...niestety nie na długo nasi odetchli. Pewnego dnia do biura wkroczył pan z sierściuchowym pudłem z dziurami, pudło postawił na biurku... Się okazało, że puste nie było, w środku coś czarnego gapiło się przerażonymi oczami... I cóż... Dwunożna, która adoptowała Sadzę, wyjechała nagle, koty trafiły pod opiekę tego kogoś, co to kilka zdań wcześniej do biura wpadł... O ile ta poprzednia kotka polubiła pana, o tyle Sadza już niebardzo. Pokazała kły, pazurami zamachała... Wpakował ją więc do tego plastikowego pudła i powiózł tam, gdzie już dwa razy wcześniej trafiła... Ech...

Sadza po raz kolejny zamknęła się w sobie... Przykro bardzo na to patrzeć. Siedzi w kącie, okiem łypie, gadać nie chce... Znajdzie wreszcie swój dom...? Taki na zawsze-zawsze-zawsze...?

Noska też zmieniała dom już 3 razy, chociaż ma dopiero kilka miesięcy...  Trafiła do nas jako mała kluska. Szybko znalazła dom. Nawet wieści były i zdjęcia, jak leży na swoim posłanku...


Wkrótce nasi dostali telefon od kogoś, kto blisko Noski mieszka z pytaniem, czy to prawda, że nasi odebrali psa, bo się umowa skończyła... Tak, dobrze czytacie, chociaż ja też miałem taką dziwną minę, jak to usłyszałem... Wiadomo było, że trzeba tam szybko pojechać, ale zanim nasi pojechali - pojawiła się w schronisku "opiekunka" szczeniora... Nasi spojrzeli na brzuch i już się domyślali, że skoro ktoś tam zamieszkał, to pies musi pewnie zniknąć... Ta dwunożna przyszła z inną, żeby umowę przepisać, bo Noska się przeprowadza. Skoro tak, to niech będzie...

Zanim jednak nasi pojechali do tego nowego domu, bo też im coś nie pachniało dobrze, to.... ten nowy opiekun pojawił się w schronisku trzymając Noskę pod pachą! Bo w nocy szczeka.... I Noska, jako kilkumiesięczny już podrostek, wróciła jednak do schroniska...


Fajna psianienka już się z niej zrobiła! Na szczęście pomieszkała tylko kilka dni, bo zgłosili się po nią kolejni dwunożni. Do trzech razy sztuka, jak to nasi mówią... Oby tym razem na zawsze to było, bo pójdę z Larsi i naszczekamy jednemu i drugiemu! Przecież wiadomo, że szczeniak musi się nauczyć, a sam się nie domyśli co wolno, a co nie...

Przygodę domową, która okazała się dość przykra miał też... Nietek. 


Nietek to taki psiak, że się mu daje lat 120 za sam wygląd. Koślawy trochę, siwy na faflach... Ale przy tym milusi i chętny do drapania po grzbiecie. Dłuższy czas już u nas pomieszkiwał, aż w końcu zgłosił się ktoś, kto miał w domu już jednego czterołapa, ale chętnie Nietka przygarnie! Nawet jeden z wolontariuszy go zawiózł i jeszcze sprawdzali, czy się dogadają z tym pierwszym mieszkańcem. Wszystko było w porządku! ...do czasu... Pewnego dnia Nietek stanął w drzwiach biura, zaraz obok opiekuna, który powiedział, że Nietek w nocy piszczy i raz się pokłócił z kolegą, z którym miał mieszkać....

Ech, a bo to raz u nas się pokłócimy? Wiadomo, że czasami trzeba się poustawiać trochę! ...a że piszczy w nocy.. A może coś go boli, a może na spacer chciał, bo za wcześnie był wieczorem, a kto to wie, skoro dwunożny odpowiedzi nie szukał... Wrócił koślawy, siwy Nietek i dalej będzie patrzył śmiesznymi oczkami na odwiedzających... Musi znaleźć się ktoś, kto tego przeuroczego psiaka adoptuje...On tak bardzo potrzebuje człowieka...


...a już całkiem słów nie ma na to, co stało się z Szeryfem. Jak można...? I jak zimne trzeba mieć serce... Mowa o nim:


Szeryf do schroniska przyjechał trzy lata temu. To dawno. Jak na psa - bardzo dawno. Był wtedy kluską, jak Noska, był młodziutki i właściwie wszystkie schroniskowe wspomnienia się mu z głowy wymazały zanim dojechał do domu. Miał pewnie swoje posłanie... Swoje miseczki... Najważniejsze, że miał swoje stado, pewnie było mu dobrze... Aż pewnego dnia dwunożna, JEGO dwunożna, zapakowała go samochodu iiiiii zaraz potem zatrzymała się przed bramą schroniska. Wkroczyła do biura i powiedziała, że Szeryfa zostawia. Bo tak. Bo dziecko udziabał. Podobno... Nikogo z nas tam nie było, a Szeryf, jak tylko przekroczył bramę, to tak się zaczął jąkać ze strachu i trząść, że słowa pełnego wydusić nie mógł.

Podsumujmy jednak... Trzy lata spędził w tym domu... Od małego. Czyli kto go wychował? No jego dwunożne stado! Kto go uczył, co wolno, a co nie? Też oni! ...to dziecko to też wychowane przez nich... Bo umówmy się, że dzieci też są różne. I wcale mi nie chodzi o to, że jedno niższe, drugie wyższe, jedno ma pędzelki na głowie, a drugie ma uszy odstające. Wcale nie. Bo jedno dziecko jest uczone od małego, że czterołap tez czuje, też go może coś boleć, też może się bać, też może mieć zły dzień, a drugie dziecko nie jest uczone i potem jest, jak jest... Jak tam było - nie wiem i się szybko nie dowiem, ale do jasnej Psianielki! Jak się jednak mieszka ze zwierzem tyle czasu, to chyba się człowiek przywiązuje, nie...? Bo zwierz to się przywiązuje na pewno. I po takim czasie to jednak żal oddać, prawda...? A w przypadku Szeryfa to nie było w tych dwunożnych nic... Żadnego żalu, żadnego smutku... Szeryf ma zostać i zostaje, i koniec... Odwrócili się i wyszli. Szeryf został...

Szeryf jest domowy, nie wchodzi do budy, nie wie, co to... Siedzi w kącie i telepie się cały, od uszu do ogona... Nawet "dzień dobry" nie wyszczeka, nie jest w stanie... Na zdjęciach jakoś wyszedł, bo jak tylko dwunożnego ma na horyzoncie, który chce z nim pogadać, to on podchodzi i trzęsąc się włazi na kolana i pcha się do policzków, co by ucałować soczyście... Taki to agresor...

Przykro patrzeć. Wierzcie, lub nie. Serce rozpada się na małe kawałeczki, kiedy po kilku dniach, tygodniach, miesiącach, latach w bezpiecznym domu zwierz ląduje w schronisku. I nie tylko rozpada się u tego, który przyjedzie, ale też u wszystkich, którzy patrzą na tego czworonoga... Na jego strach, niepewność, niedowierzanie... Na to, jak szuka kogoś znajomego, jak próbuje wzrokiem przebić się przez ściany, bo może nie na tej ścieżce, ale na kolejnej jest ten znajomy człowiek, który na pewno się pomylił, na pewno żałuje, na pewno kocha i zaraz znów będą razem...

...ale nikt taki nie przychodzi...

...a oczy gasną...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz