Oczami Bezdomnego Psa

środa, 21 listopada 2012


Szwendam się bez celu. W schronisku codzienna nuda. Nasi coś tam robią w wiatach albo na zapleczu, albo w kuchni. Odwiedzających wymiotło – nikogusieńko, chociaż pogoda ładna. No to psu się dłuży.
Polazłam do płotu z tyłu, za biurowcem. A tam, przerzucone przez siatkę, wiszą wyprane koce. Ze dwadzieścia. Tu u nas pralka warczy prawie codziennie. Pod koniec prania w dodatku wyje. Nie lubię, jak wyje – uszy bolą. Ale teraz jest już cicho.
                       
          Podlazłam do koców, powąchałam. Ja tam wolę, jak koc pachnie psem, a nie proszkiem. Inne psy też. Ale wytłumacz to bezogoniastym. Niech tam…
Wiatr trochę szarpie te koce i wszystko wygląda tak, jak w jakimś cygańskim taborze. Nie mam pojęcia, co to „cygański” i „tabor”. Ale gdzieś, kiedyś o tym musiałam słyszeć… Chyba jak szczeniakiem byłam… Daaawno… I już nie pamiętam…
Wygląda na to, że dzisiaj będzie bardzo spokojny i leniwy dzień.

A co się ostatnio działo? Ano, działo się trochę.
Jakiś bezogoniasty zgłosił nam bezpańskiego psa: biega, pani, po lesie, a czasem wypada i kury dusi! Niejedną już, zaraza, zamorzył!... A co to za pies? Duży? Mały?... A to, pani, z tych husky, czy jak im tam!... Rasowy pies sam po lesie lata i kury wam dusi? Może on czyjś?... Nie, pani, niczyj, obcy jakiś!...
Hm… Nasi pojechali do wskazanego lasu, poszukali – ano, jest. Młody, rasowy. W niezłej kondycji. Ale bez ogona.
                       
Złapali, przywieźli. Nazwaliśmy go Junak. I rozpoczął pies schroniskowe życie. Chyba nieźle się wśród nas czuł. Z psami się dogadywał, bezogoniastych witał z radością kręcąc tym kikutem, który mu z tyłu został. Na spacerach grzecznie maszerował przy nodze…
A po paru dniach przyjechali do nas młodzi bezogoniaści z dalekiego miasta. I upatrzyli sobie Junaka. Oni są z tych, co prowadzą ruchliwe życie: codziennie bieganie, rowery… Mieszkają niedaleko takich łąkowo-leśnych terenów, na peryferiach. Jest gdzie biegać i jeździć. I Junak miałby im w takich wypadkach towarzyszyć.
Dla husky jak znalazł!
No i nawet nie poznaliśmy psa, a już poszedł na swoje. Udało mu się!

A z hoteliku dla psów w niedalekiej wsi też przyszła dobra wiadomość. O Ginie. Ojej, nie, o Verze… To znaczy jedni tutaj wołali na nią Vera, inni – Gina. Nie mogli się dogadać. Trafiła do nas dwa lata temu i od razu zaczęły się kłopoty – szalała w kojcu: obijała się o ściany, waliła łbem w budę, kręciła się za własnym  ogonem aż do utraty równowagi i co chwile wyła…
Śliczny, czarny mieszaniec przypominający owczarka. Z dużymi problemami. 
                      
Nasi szybko się zorientowali, że życie w kojcu pośród innych psów nie skończy się dla niej dobrze. I choć to wiele kosztuje, zawieźli ją do tego hoteliku dla psów. Tam zwierząt jest o wiele mniej, spacery za to są o wiele częstsze i codziennie ze zwierzętami pracuje trener.
To było dobre posunięcie. Verze minęła nerwica. Stała się takim psem, od których inne mogłyby się uczyć dobrego zachowania. Nasi odwiedzali ją parokrotnie, a właściciele hoteliku też często do nas dzwonili i opowiadali o postępach Very.
Ale przez długi czas nikt jej nie chciał wziąć.
Dopiero ostatnio. Zjawił się w hoteliku właściciel dużej firmy w mieście, dokąd powędrował i Junak. I zaadoptował Verę. Będzie pilnowała tej firmy. Ma kojec z dobrą budą, a wieczorami cały rozległy teren firmowy należy do niej. Nasi wkrótce pojadą na wizytę podopcyjną. Ale wszystko zapowiada się doskonale!
Kolejnemu psu trafiło się jesienne szczęście!

Takie szczęście bardzo przydałoby się Klusi, kolejnej wieloletniej mieszkance naszego schroniska.
Klusia to taka siedmioletnia czarna suczka, dołem biała. Mieszanka owczarka z kimś tam. Wiosną 2006 roku błąkała się po jednej z niedalekich ulic i nie wyglądała najlepiej. Miała paskudną ranę na karku, takie otarcie, jakie mają psy długo trzymane na ciasno zawiązanym łańcuchu. Nielekko jej się chyba wcześniej żyło. No i albo uciekła, albo została wywalona. Dość, że w końcu trafiła do nas.
                       
            Nasi śmieją się, że imię bardzo do niej pasuje, bo wygląda teraz jak kluska. Ale nie zawsze tak było. Gdy zamknięto ją w kojcu, próbowała uciec za wszelką cenę – wskakiwała na pręty kojca, korzystając z tych poziomych i niewiele brakowało, a udałoby się jej zwiać górą, przez szczelinę pod samym dachem!
            Potem się uspokoiła. Z bezogoniastymi wita się wylewnie, lubi się tulić, kocha głaskanie i w ogóle – kontakt z bezogoniastymi to największa radość jej życia. Bo jeśli chodzi o psy, to próbuje dominować. I nawet jej to wychodzi. W wiacie ma suczka posłuch i szacunek.

A na zakończenie poczytajcie sobie scenariusz następnego odcinka serialu „Zdarzyło się psu…”. Jeszcze jeden trochę smutny i tragiczny odcinek. Nie wiem, co się teraz dzieje z psem, który w nim występuje. Mam nadzieję, że ma się dobrze…

           aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz