...Bajka będzie miała osiem lat.
Długo jak na bajkę? Dla Bajki to niedługo!
Przed ośmiu laty, w pewnej hodowli urodziła się suczka. Dostała metrykę, prawdziwą, poważną, taką, że niektóre kundle tylko pomarzyć mogą! Wynikało z niej, że suczka bynajmniej kundelkiem nie jest, a najprawdziwszym posokowcem bawarskim. Nadano jej imię - BAJKA.
Po jakimś czasie, hodowlę zaczęli odwiedzać dwunożni, chcący za towarzysza mieć bawarskiego czworonoga. Również Bajka pojechała do swojego domu, gdzie dostała domowe imię - Haidi. Dorosła, pewnie nauczyła się wielu rzeczy, może odwiedziła kilka ciekawych miejsc, a zanim choroba zabrała jej wzrok, obejrzała wiele pięknych widoków. Haidi miała jaskrę, to taka choroba, co świat zabiera sprzed oczu. Lata mijały i suczka widziała coraz mniej, ale właściciele dbali, diagnozowali, leczyli, wszystko jak trzeba! Co prawda po kilku latach opiekunowie Haidi stwierdzili, że nie po drodze im razem i się rozeszli, ale suczka oczywiście dalej miała opiekę, u pani, bo pan wyjeżdża tak daleko, że mam za krótkie łapki, żeby pokazać.
................
Pewnego dnia zgłoszenie - w odległym mieście błąka się pies, suka znaczy, brązowa, nieduża. Nasi pojechali i przywieźli chudą, siwopyszczastą, wielkooką psinę.
Na pierwszy rzut oka ma 83 lata! Na drugi rzut oka, żebra miała niepołamane, można było zobaczyć bez problemu:
Nazwali ją Rika. W karcie zdrowia wpisali: w typie posokowca; wiek: 8 lat. Nietrudno było zauważyć, że oczy ma mało zdrowe. Jedno miała jak jakiś robot, co widzi przez ściany! Takie wielkie i wyłupiaste! Oczywiście szybko sprawdzili co jej dolega i leczyli tyle, ile można było w tym stanie...
Suczka była przesympatyczna, jak tylko ludzi usłyszała, to zaraz człapała w ich stronę! Szkoda, że najcześciej jej nos trafiał w metalową siatkę, ale ogonem nie przestawała merdać. Najszczęśliwsza była, kiedy jednak natykała się na czyjeś nogi. Prawdziwe! Żywe! Nie z siatki! Cieszyła się wtedy bardzo, ogonkiem machała jeszcze zamaszyściej, szykowała na spacer. Wolontariusze nie mogli się nachwalić, taka grzeczna, ułożona, idealna na spokojne przechadzki. Do tego przytulaśna i mogłaby właściwie pół spaceru stać i poddawać się głaskom.
Szybko u nas wyładniała, prawda? Żeberka się schowały, sierść jak maźnięta brylantyną! Ciągle zadowolona ze wszystkiego. Z siebie, z człowieka obok, z pogody, z miseczki z jedzeniem, ze spaceru, z drugiego psa za siatką, z trawy, z liści, ze słońca i z wiatru.
Rikę wypatrzyła Fundacja. Właściwie taka odnoga Fundacji, specjalny oddział pomocy posokowcom i psom "w typie". Postanowili, że tak naszej suczki nie zostawią! Poszukali, popytali i napisali "Mamy dom! Tylko sprawdźcie czy Rika koty lubi". Żaden problem! Psina została zabrana na psio-kocie spotkanko. Nos ma dobry, bo wiedziała, że sierściuch niewątpliwie jest w pobliżu, ale kiedy ten ją ofuczał bezczelnie, to suczka kulturalnie, z honorem się wycofała. Takie zachowanie było wymarzone! Szybko poszła informacja do Fundacji, a oni zdecydowali, że w takim razie jest pewne (jak to, że pies ma jeden ogon), że jeśli Rika nie będzie adoptowana do czasu ich przyjazdu, to oni ją biorą!
Po jakimś czasie faktycznie udało im się zorganizować transport i przyjechali po naszą siwopyszczastą psinkę!
Ten uśmiech, prawda? Najszczęśliwszy siwy pysk!
Kiedy udało jej się dotrzeć do domu, okazało się, że wprawne fundacyjne oko zauważyło wśród sierści ledwo widoczne kropeczki... Od razu wiedzieli, co to może oznaczać i natychmiast zabrali się za odkrywanie ile tych kropeczek jest i jak ułożone! Łatwe to nie jest, ale jak się umie... a oni umieją... Udało im się odczytać wszystko co trzeba, a to mogło oznaczać tylko jedno. Rika nie jest psem w typie posokowca. Jest posokowcem, w dodatku bawarskim! Niech to Tyson kopnie, nic się nie przyznawała! Czasami kundle szczekają na wszystkie strony, że na pewno są rasowe i z byle mieszańcem nawet gadać nie będą, a tu taka psia persona i nic! Klasa, co tu pisać...
Wiadomo, że wszyscy się ucieszyli! Przecież wiedząc taką rzecz, można rozwikłać zagadkę schroniskowej przygody! Rika jednak zupełnie nie przejmowała się odkryciem w jej uchu, przecież nic nie było ważniejsze od faktu, że mogła pół dnia odgniatać sobie boki na miękkiej podusi...
Mając numerki z kropeczek z ucha Riki, mogli znaleźć więcej informacji i szybko się dowiedzieli, że Rika w metryce ma imię... BAJKA...
Popytali w mieście, w którym Bajka się zgubiła i jakimś cudem udało im się znaleźć psiodoktora, który się zajmował psiną, kiedy ta mieszkała u właścicieli i kiedy miała na imię Haidi. Powiedział, że faktycznie jej od jakiegoś czasu nie widział i że pójdzie się dowiedzieć co i jak, bo przecież niemożliwe, że taka wychuchana "posokowca" tyle czasu w schroniskowym boksie spędziła!
Wszyscy oddech wstrzymywali, bo taka historia! Właściciel (czy pies, zależy, jak spojrzeć) odnaleziony po dwóch miesiącach! Takie chwile są cudowne! Czasami oglądam ukradkiem wystając zza winkla, jak właściciel idzie ze swoim psem w siną dal, do domu i czasami jest takie szaleństwo, że oczy jakieś mokre się robią.
...długo nie trzeba było czekać na wyniki psiolekarzowego "śledztwa"... Może to lepiej, że Bajka wolała wygniatać zad na poduszkach niż czekać niecierpliwie na wieści.
Otóż - pani "właścicielka" bynajmniej nie była zachwycona faktem, że jej Haidi się odnalazła! Niech ją Tyson...! Kiedy suczka się zgubiła (a może wcale nie zgubiła...), to nikt jej nie szukał, bo przecież po co? Taki kłopot tylko i problem! No wiecie!? Jakbym taką właścicielkę zobaczyła, to bym wystartowała od razu i się rzuciła prosto na kostkę!! Nie to, że wyżej nie sięgnę... wcale nie... po prostu, tam bardziej boli, tak...
................
...i tak historia zatoczyła koło...
Bajka, po zagubieniu się jako Haidi i trafieniu do schroniska jako "Rika - mieszaniec w typie posokowca", znów jest jak najbardziej rasową Bajką, która ma prawdziwy, kochający, zasłużony dom.
Jej teraźniejsza opiekunka twierdzi, że pobyt u niej to tylko tymczasowe rozwiązanie, bo oczywiście Bajka szuka domu na stałe, gdzie posiwieje w spokoju aż do ogona!
są tylko dwa "ale":
- po pierwsze - wcale nie jest pewna, czy Bajka dom znajdzie...
- po drugie - "tymczasowa" opiekunka zupełnie nie ma pewności, czy zechce ją wogóle oddać, ot co!
Bajki są różne. Całe pogodne, albo częściowo smutne. Najbardziej cieszą szcześliwie zakończenia. Zwłaszcza, jeśli Bajka się kończy radośnie merdającym ogonem!
Sądzę, że na taką "właścicielkę" to i moje niegryziuchy skoczyły by z zębami. Mentalne zacofanie i słoma w butach, ot co! Dobrze, że Bajka znalazła domek, w którym ją kochają bez względu na stan zdrowia i lata. A tamtej pani życzymy, żeby jej na starość dzieci też taki numer wywinęły :) I samą zostawiły :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Niektórzy zapominają, że to co robimy do nas wraca! Na przykład - kiedy ja do kogoś przybiegnę i się przymilę, to potem do mnie ktoś przyjdzie na głaski! Wiadomo, że jeśli ja nie burknę, to i na mnie nikt, bo za co? Tej pani jeszcze kiedyś Bajka się przypomni...
UsuńŚliczna psinka :) dobrze, że szczęśliwe zakończenie, bo już się bałam, że coś strasznego na koniec będzie. My również kochamy szczęśliwe zakończenia, np, kiedy w naszym schronisku znaleziono dom dla czternastoletniego Arcziego, który jest niewidomy, głuchy i ma lęk separacyjny. Zaparszamy na naszego bloga, który wspiera i opowiada o koszalińskim schronisku: http://lovepets244.blogspot.com/ Pozdrawiamy, Maria i Julia
OdpowiedzUsuńJakoś mi się oczy zmoczyły, kiedy przeczytałam o Arczim... Musiało mi coś do nich wpaść, bo przecież ja się wcale nie wzruszam... U nas też są tacy niesamowici dwunożni, którzy są gotowi pokazać psim staruszkom lepszy świat, żeby ostatnim widokiem nie były kraty. Ostatnio nawet o nich pisałam, może czytałyście? ze cztery wpisy temu...
UsuńWasz blog będę odwiedzać! Warto opowiadać, warto czytać, wszystko warto, byle pomóc!
Trzymajcie się i wolontariujcie jak najdłużej!