Oczami Bezdomnego Psa

środa, 19 grudnia 2012


Znalezione, zabrane – ale potem oddane… Bywają u nas takie psy. Trafiają do schroniska, a za nimi po jakimś czasie trafiają ich właściciele. I zwierzęta wracają do domów. Chociaż czasem…
Niedawno były dwie takie historie.

Set to młody doberman, a przynajmniej wygląda na takiego. Nie zdążyłam nawet z nim  pogadać, chociaż okazję miałam dwa razy… Ale po kolei.
Dostaliśmy zgłoszenie, że na działkach ktoś przetrzymuje psa w szopie. Nasi pojechali na interwencję, a że było pozamykane, sprowadzili policję. Z szopy – takiej trochę lepszej – rzeczywiście dochodziło psie szczekanie. No to wyłamano kłódkę i zabrano zwierzaka. To był właśnie Set. Przypomniałam sobie, że kiedyś już był u nas. Nasi bezogoniaści zresztą też zaraz go poznali. Wtedy, za pierwszym razem, odebrała go właścicielka. Zanim się po niego zgłosiła, Set został obejrzany przez zjawy i okazało się, że ma guza z przodu, na piersi. Ale był tak zapasiony, że operacja nie była możliwa. Właścicielka przy odbiorze psa zobowiązała się, że go odchudzi a potem podda zabiegowi…
No i minęło parę miesięcy. I znów mieliśmy Seta w schronisku. Jeśli był chudszy, to niewiele. Wszyscy zachodzili tu w głowę, czemu pies zamieszkał na działkach, skoro wcześniej miał dom i to niezgorszy!
Tym razem zgłosił się po Seta syn właścicielki. Jeszcze tego samego dnia. I okazało się, że ta bezogoniasta wyjechała z rodziną za granicę do pracy. W domu został ten jej syn i Set. Dostawał pieniądze od tych zza granicy i miał się opiekować psem. Ale coś się porobiło. Zamiast w mieszkaniu, ten syn żyje teraz z psem na działce w takiej szopoaltanie. I, jak twierdzi, pies krzywdy nie ma. Zamknięty jest tylko wtedy, gdy bezogoniasty idzie do pracy… Rzeczywiście – Set źle nie wygląda. Wykarmiony, czysty, uradował się na widok swego opiekuna… Teraz podobno bezogoniasty zakłada ogrzewanie w tej szopoaltanie, bo zima przyszła… Zobowiązał się też do oddania psa na operację, gdy tylko zjawy uznają, że można dokonać zabiegu…
No i Set wrócił ze swoim panem na działki. Nasi będą sprawdzać, jak sprawy się dalej potoczą…

Kolejna historia jest trochę nieprawdopodobna. Gdyby mi ją ktoś opowiedział, nie uwierzyłabym, ale sama przecież byłam świadkiem!
Pewien młody rodezjan, pies z fantazją, urwał się swojemu właścicielowi – i w świat! Długo nie nacieszył się wolnością, bo go ktoś złapał, zawiadomił straż miejską, a ta przywiozła go do schroniska. Dostał tu imię Rich i trafił na kwarantannę. Spodziewaliśmy się zresztą, że niedługo posiedzi, bo po takiego rasowca z pewnością ktoś się zgłosi. Ale minął dzień, drugi, trzeci – a tu nikogo. Przeszedł tydzień, drugi prawie minął, aż wreszcie zjawił się bezogoniasty z pytaniem, czy nie ma tu jego psa. Bo ponoć jakiś jego znajomy widział podobnego na naszej stronie internetowej. A czemu sam się z nami wcześniej nie skontaktował? Ano, do głowy mu nie przyszło! Taaa…
No i nasi zaprowadzili bezogoniastego do Richa, żeby sprawdzić, czy się poznają. Bezogoniasty z daleka zaczął wołać: Rich! Rich! – a pies skoczył na ogrodzenie i zaczął tak wymachiwać ogonem, że myślałam, że mu zaraz odpadnie.
Ale nasza bezogoniasta popatrzyła na tego bezogoniastego krzywo: Dlaczego woła pan na psa Rich? A on: No bo on ma tak na imię! Nasza bezogoniasta: Owszem, tak go nazwaliśmy w schronisku! Ale jak pan nazywał go wcześniej? On: No właśnie Rich!... !!!
Uwierzylibyście?
I Rich cały w skowronkach pomaszerował ze swoim bezogoniastym do domu.

A teraz zupełnie inna historia…
Trafiła do naszego schroniska Czii. Ile ja nerwów przez tego psiego pokurcza straciłam! Szkoda szczekać! To było tak.
Jakaś bezogoniasta zgłosiła, że pod balkonem przy jej bloku leży od pewnego czasu piesek, tyyyci taki… No to nasz bezogoniasty pojechał i w zawiniątku z kocyka przywiózł małe, sfilcowane, upaprane w odchodach, dredziaste coś… Zmęczone do zdechu!
Jak się to coś trochę oporządziło, okazało się, że to shitzu, ale jakieś takie nieudane, z wyłupiastymi ślepkami. Suczka, trzy- czteroletnia może.
          
Nasza główna bezogoniasta wycinała jej te dredy, zwłaszcza między paluchami, bo chodzić przez nie nie mogła i te z tyłu, bo już tam miała otworek zatkany kudłami… Sporo musiał przejść ten maluch. Jako tako odczyszczona i nakarmiona wlazła pod jej fotel i zasnęła.
Potem już nie chciała się od naszej bezogoniastej odczepić. W dzień siedziała w biurze, jak ja, dopiero na noc szła do kojca. Powoli wycinano jej te dredy, bo skóra pod nimi zaczynała być zagrzybiona. Bolało ją to pewnie, ale lizała bezogoniastą po rękach i trzymała się dzielnie. Nawet ją polubiłam.
Ale potem się zaczęło! Ośmieliła się, zaraza! I jak tylko wychodziłam na siku, albo gdzieś, dobierała się do MOJEJ MISKI! Jakby swojej (pełnej!) nie miała! Pogoniłam parę razy, wiała, aż się kurzyło, ale po chwili znowu… Doszło do tego, że próbowałam zabierać miskę ze sobą, ale ze schodami sobie nie radziłam i wywaliłam żarcie parę razy! No to wychodząc warczałam na zapas, zaganiałam zołzę pod biurko i dopiero wtedy myk, myk, szybko zrobiłam, co należy i z powrotem!
Tylko jak długo tak można? Czii skapowała, że bezogoniaści ją lubią, fryzjera jej obiecali, fotografowali jak chyba żadnego psa w schronisku, nowiutki kocyk, legowisko, szmery bajery… No to sobie pozwalała! Miałam dość! Albo ona – albo ja!
Do ostateczności nie doszło, bo znalazła się dość szybko bezogoniasta w dalekim mieście, która przyjechała i zabrała to utrapienie. Odetchnęłam.
Ale nawet dziś, jak sobie ją przypomnę, to łapy mi się trzęsą ze złości i pisać nie mogę. Więc tylko kolejny scenariusz zamieszczę i dosyć!

 aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz