Bura miała
pecha. Znaleziono ją na polach w okolicach dość dalekiego miasta. Miała
poranione łapy i odmrożony ogon. Właściwie już nie mogła łazić, tak bardzo
popękane miała opuszki stóp. Gdy wzięły się za nią zjawy, początkowo myśleli,
że ogon trzeba będzie amputować. Wstrzymali się jednak na szczęście. No i
zaczęło się długie leczenie. Kotka brała zastrzyki wspomagające regenerację
poranionych łapek. I jeszcze jakieś leki…
W tym czasie
zainteresowała się nią bezogoniasta z tych okolic, w których znaleziono Burą.
Gotowa była ją adoptować. Ale tak długo, jak długo sierściuch brał zastrzyki,
adopcja była niemożliwa. No więc uzgodniono, że gdy Bura przejdzie na leki
doustne, pojedzie do nowego domu.
I tak się
stało… Bezogoniasta przyjechała po Burą i tu kolejny pech. Parę godzin
wcześniej zjawy obejrzały kotkę i stwierdziły, że jednak trzeba będzie
kontynuować leczenie zastrzykami. Były dwa rozwiązania: przeprosić
bezogoniastą, która przyjechała po zwierzaka i zostawić go jeszcze w
schronisku, albo dać go do adopcji z tym, że bezogoniasta musiałaby w swojej
miejscowości chodzić z Burą na zastrzyki. Na koszt schroniska, oczywiście. Ani
pierwsze, ani drugie rozwiązanie nie przypadło jej zbytnio do gustu. Zaczęło
się gadanie o stracie czasu, o dalekiej drodze, o tym, że ona ma dziecko, że
chodzenie z kotem do weterynarza jest kłopotliwe…
Ostatecznie
wzięła Burą i pojechała. Ale nie mieliśmy tutaj dobrych przeczuć.
I
rzeczywiście, bezogoniasta zadzwoniła zaraz na drugi dzień. Jak powiedziała,
Bura pogryzła jej dziecko i skończyło się wizytą na pogotowiu. A teraz Bura
siedzi w przedpokoju i nie wpuszcza tego dziecka do łazienki!
Hm… Ot,
złośliwa Bura! I w ogóle tygrys drapieżny, nie kot schorowany.
No i tego
samego dnia Bura wróciła do schroniska. Jedna z naszych bezogoniastych wzięła
sierściuszkę i zaniosła do kociarni, a nasza główna bezogoniasta anulowała
umowę adopcyjną. Wszyscy tu mamy dobry słuch, więc nadstawialiśmy uszu. Okna w
biurze były pootwierane, ale usłyszeliśmy tylko „dzień dobry” a później „do
widzenia”. Poza tym nie padło ani jedno słowo…
Bo o czym
gadać…
Mniej więcej w
tym samym czasie przyjechał do schroniska solidnie wyglądający pan w średnim
wieku. Chciał wybrać sobie psa. No to prosimy sercem szczerym i otwartym!...
Pan pochodził,
obejrzał, wybrał… I udał się do biura, by dokonać formalności adopcyjnych.
Zaczęło się spisywanie danych: imię, nazwisko, zamieszkanie… Potem pytania:
gdzie zamieszka pies? Na podwórzu. Budę ma pan przygotowaną? Mam, po poprzednim
psie została. A jaka to buda? Porządna? Ocieplana?... Pewnie, sam zrobiłem ze
starej lodówki, no to ocieplana, nie? A jaka to lodówka?!... No taka zwykła,
jak to w kuchniach stoją!...
Taaa… Dla psa
słusznego wzrostu buda z ocieplanej lodówki! Gdyby z niej szron wyskrobać, to
ratlerek miałby w środku dosyć miejsca… Chyba…
Pan psa nie
dostał. Musi wpierw postawić w obejściu porządną budę.
Imienia psa
nie wymieniamy (fotki tym bardziej!), żeby nie zapeszyć. Żywy pies nie powinien
trafiać do lodówki, nawet ocieplanej!!!
A teraz to Was pewnie zaskoczę. Jak
myślicie, co mają psy wspólnego z bezogoniastymi? Jeśli wraz z nimi mieszkają?
Oczywiście – wspólny dom, czasem wspólną kuchnię, łóżko, kapcie albo inne
ciekawe rzeczy do gryzienia… Ale poza tym mają wspólne mikroby. Wiecie, co to?
Ja wiem. W każdym razie nasze mikroby przenoszą się na bezogoniastych i tam
sobie urzędują. A ich mikroby na nas. I też sobie nie żałują. Ale szkodliwe nie
są. Ani jedne, ani drugie. Tylko że te nasze są bardziej związane z ziemią i
wodą, a mikroby bezogoniastych z tym, co znajduje się w ich domach, w pracy, w
samochodach, sklepach, szkołach, uff… Jedną z głównych grup bakterii, która
występuje u psów i ich bezogoniastych jest Betaproteobacteria, która pojawia
się na skórze ludzkiej i językach psów. I co Wy na to?
Tutaj, za Mostem, można się ciekawych rzeczy
dowiedzieć. Jak pies nie musi jeść, pić i się wypróżniać, to ma sporo wolnego
czasu i zaczyna ostro uzupełniać wiedzę. Nawet parę czasopism prenumerujemy,
takie, na przykład „Scientific American”. Ciekawe, ilu bezogoniastych to
prenumeruje. Albo jakąś inną poważną prasę. Hau hau!...
No i tak wyczytujemy różne ciekawostki. A ja
teraz dopiero, na drugim świecie widzę, jaka byłam niedokształcona!
To jeszcze na samiuteńki koniec prosty
przepis na niecodzienny przysmak. Niecodzienny dla psów, by chyba niewielu
bezogoniastych wie, że można nim sprawić zwierzęciu niesamowitą frajdę! I nie
serwują go nam.
Tysonowi o tym przysmaku, że istnieje, nawet
nie wspominam, bo by się zapłakał!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
hyhy, w przepisie powinno być "dla psa z DOBRYMI zębami" ;) bo mój to zęby ma, ale już nawet do ozdoby mu nie służą ;) Faktycznie nigdy bym nie wpadła, że pies może lubić orzechy! Nie mam na kim wypróbować, bo jeden znajomy owczarek wielkości cielęcia jest niejadkiem a drugiemu znajomemu kundlowi orzeszek by do pyska się nie zmieścił... więc muszę uwierzyć na słow..na szczeknięcie :)
OdpowiedzUsuńSzkoda wielka z tymi adopcjami, ale myślę, że szczęście jednak, że da się takie rzeczy wyłapać! Tak jak z Fioną, czytałam dzisiaj o niej, że trafiła do byle jakiej wiaty, jeszcze ze szkłem na ziemi... Po kiego grzyba komuś pies jak nie chce się nim zająć? Może tylko, żeby szczeknął kilka razy jak obcy idzie? Może od razu trzeba mówić, że "akurat ten pies szczekać nie umiem, więc jak pan(i) chce do pilnowania BYLE GDZIE, to się nie nadaje" ;)
Hau! Dla każdego coś nowego - to nasza dewiza! Rada: nawet z niejadkiem warto spróbować - zaskoczy! Poza tym mój znajomy Filipek jest wielkości jamnika (na długość, bo niższy o wiele) i pyszczek ma jak zabaweczka; ale jak by mu zasmakowało, to nawet z orzechem kosowym dałby sobie radę - więc znów warto spróbować!
UsuńA co do nieudanych adopcji, to trudno się ustrzec. Przychodzi bezogoniasty i wygląda tak poczciwie, że aż chce mu się powiedzieć, pod którym rogiem dywanu schowaliśmy oszczędzone euro, a później okazuje się, że lepiej było nie wpuszczać go przez próg i najlepiej od razu poszczuć krokodylem! Tyle w temacie.
Majka, takie rzeczy piszesz, że mi się marchew przypaliła a że się spieszyłam by doczytać resztę, to w pośpiechu za dużo pieprzu dosypałam
OdpowiedzUsuńwidzę że to kolejny pomysł na budę,ostatnio było coś z palet i dywanu. może coś jak 'złota malina' czyli najgorsza buda na świecie..z lodówki. phi
No cóż, trochę mi przykro z powodu marchewki - nie chciałabym być powodem takich zniszczeń. Może więc na drugi raz, zanim zaczniesz czytać mojego posta, to:
Usuńa) zdejmij wszystko z gazu i wyłacz palniki
b) wyłacz żelazko, prodiż i inne urządzenia elektryczne
c) sprawdź na wszelki wypadek korki i cała instalację elektryczną
d) połóż obok siebie telefon i kartkę z numerem straży pożarnej
e) powiadom sąsiadów o możliwej groźbie pożaru
oraz f) domowników wyślij na obiad do restauracji.
Natomiast co do bud ogrzewanych i nie tylko - nasi bezogoniaści skrzętnie zbierają zdjęcia takich "wynalazków" - kiedyś opublikują je w formie wystawy. Ale nagród nie przewidują - nawet warzywa i owoce mają swój honor