Oczami Bezdomnego Psa

środa, 1 maja 2013

NIEUDANE ADOPCJE



Bura miała pecha. Znaleziono ją na polach w okolicach dość dalekiego miasta. Miała poranione łapy i odmrożony ogon. Właściwie już nie mogła łazić, tak bardzo popękane miała opuszki stóp. Gdy wzięły się za nią zjawy, początkowo myśleli, że ogon trzeba będzie amputować. Wstrzymali się jednak na szczęście. No i zaczęło się długie leczenie. Kotka brała zastrzyki wspomagające regenerację poranionych łapek. I jeszcze jakieś leki…
           
W tym czasie zainteresowała się nią bezogoniasta z tych okolic, w których znaleziono Burą. Gotowa była ją adoptować. Ale tak długo, jak długo sierściuch brał zastrzyki, adopcja była niemożliwa. No więc uzgodniono, że gdy Bura przejdzie na leki doustne, pojedzie do nowego domu.
I tak się stało… Bezogoniasta przyjechała po Burą i tu kolejny pech. Parę godzin wcześniej zjawy obejrzały kotkę i stwierdziły, że jednak trzeba będzie kontynuować leczenie zastrzykami. Były dwa rozwiązania: przeprosić bezogoniastą, która przyjechała po zwierzaka i zostawić go jeszcze w schronisku, albo dać go do adopcji z tym, że bezogoniasta musiałaby w swojej miejscowości chodzić z Burą na zastrzyki. Na koszt schroniska, oczywiście. Ani pierwsze, ani drugie rozwiązanie nie przypadło jej zbytnio do gustu. Zaczęło się gadanie o stracie czasu, o dalekiej drodze, o tym, że ona ma dziecko, że chodzenie z kotem do weterynarza jest kłopotliwe…
Ostatecznie wzięła Burą i pojechała. Ale nie mieliśmy tutaj dobrych przeczuć.
I rzeczywiście, bezogoniasta zadzwoniła zaraz na drugi dzień. Jak powiedziała, Bura pogryzła jej dziecko i skończyło się wizytą na pogotowiu. A teraz Bura siedzi w przedpokoju i nie wpuszcza tego dziecka do łazienki!
Hm… Ot, złośliwa Bura! I w ogóle tygrys drapieżny, nie kot schorowany.
No i tego samego dnia Bura wróciła do schroniska. Jedna z naszych bezogoniastych wzięła sierściuszkę i zaniosła do kociarni, a nasza główna bezogoniasta anulowała umowę adopcyjną. Wszyscy tu mamy dobry słuch, więc nadstawialiśmy uszu. Okna w biurze były pootwierane, ale usłyszeliśmy tylko „dzień dobry” a później „do widzenia”. Poza tym nie padło ani jedno słowo…
Bo o czym gadać…

Mniej więcej w tym samym czasie przyjechał do schroniska solidnie wyglądający pan w średnim wieku. Chciał wybrać sobie psa. No to prosimy sercem szczerym i otwartym!...
Pan pochodził, obejrzał, wybrał… I udał się do biura, by dokonać formalności adopcyjnych. Zaczęło się spisywanie danych: imię, nazwisko, zamieszkanie… Potem pytania: gdzie zamieszka pies? Na podwórzu. Budę ma pan przygotowaną? Mam, po poprzednim psie została. A jaka to buda? Porządna? Ocieplana?... Pewnie, sam zrobiłem ze starej lodówki, no to ocieplana, nie? A jaka to lodówka?!... No taka zwykła, jak to w kuchniach stoją!...
Taaa… Dla psa słusznego wzrostu buda z ocieplanej lodówki! Gdyby z niej szron wyskrobać, to ratlerek miałby w środku dosyć miejsca… Chyba…
Pan psa nie dostał. Musi wpierw postawić w obejściu porządną budę.
Imienia psa nie wymieniamy (fotki tym bardziej!), żeby nie zapeszyć. Żywy pies nie powinien trafiać do lodówki, nawet ocieplanej!!!

A teraz to Was pewnie zaskoczę. Jak myślicie, co mają psy wspólnego z bezogoniastymi? Jeśli wraz z nimi mieszkają? Oczywiście – wspólny dom, czasem wspólną kuchnię, łóżko, kapcie albo inne ciekawe rzeczy do gryzienia… Ale poza tym mają wspólne mikroby. Wiecie, co to? Ja wiem. W każdym razie nasze mikroby przenoszą się na bezogoniastych i tam sobie urzędują. A ich mikroby na nas. I też sobie nie żałują. Ale szkodliwe nie są. Ani jedne, ani drugie. Tylko że te nasze są bardziej związane z ziemią i wodą, a mikroby bezogoniastych z tym, co znajduje się w ich domach, w pracy, w samochodach, sklepach, szkołach, uff… Jedną z głównych grup bakterii, która występuje u psów i ich bezogoniastych jest Betaproteobacteria, która pojawia się na skórze ludzkiej i językach psów. I co Wy na to?
Tutaj, za Mostem, można się ciekawych rzeczy dowiedzieć. Jak pies nie musi jeść, pić i się wypróżniać, to ma sporo wolnego czasu i zaczyna ostro uzupełniać wiedzę. Nawet parę czasopism prenumerujemy, takie, na przykład „Scientific American”. Ciekawe, ilu bezogoniastych to prenumeruje. Albo jakąś inną poważną prasę. Hau hau!...
No i tak wyczytujemy różne ciekawostki. A ja teraz dopiero, na drugim świecie widzę, jaka byłam niedokształcona!

To jeszcze na samiuteńki koniec prosty przepis na niecodzienny przysmak. Niecodzienny dla psów, by chyba niewielu bezogoniastych wie, że można nim sprawić zwierzęciu niesamowitą frajdę! I nie serwują go nam.
Tysonowi o tym przysmaku, że istnieje, nawet nie wspominam, bo by się zapłakał!

aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
 

4 komentarze:

  1. hyhy, w przepisie powinno być "dla psa z DOBRYMI zębami" ;) bo mój to zęby ma, ale już nawet do ozdoby mu nie służą ;) Faktycznie nigdy bym nie wpadła, że pies może lubić orzechy! Nie mam na kim wypróbować, bo jeden znajomy owczarek wielkości cielęcia jest niejadkiem a drugiemu znajomemu kundlowi orzeszek by do pyska się nie zmieścił... więc muszę uwierzyć na słow..na szczeknięcie :)

    Szkoda wielka z tymi adopcjami, ale myślę, że szczęście jednak, że da się takie rzeczy wyłapać! Tak jak z Fioną, czytałam dzisiaj o niej, że trafiła do byle jakiej wiaty, jeszcze ze szkłem na ziemi... Po kiego grzyba komuś pies jak nie chce się nim zająć? Może tylko, żeby szczeknął kilka razy jak obcy idzie? Może od razu trzeba mówić, że "akurat ten pies szczekać nie umiem, więc jak pan(i) chce do pilnowania BYLE GDZIE, to się nie nadaje" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hau! Dla każdego coś nowego - to nasza dewiza! Rada: nawet z niejadkiem warto spróbować - zaskoczy! Poza tym mój znajomy Filipek jest wielkości jamnika (na długość, bo niższy o wiele) i pyszczek ma jak zabaweczka; ale jak by mu zasmakowało, to nawet z orzechem kosowym dałby sobie radę - więc znów warto spróbować!
      A co do nieudanych adopcji, to trudno się ustrzec. Przychodzi bezogoniasty i wygląda tak poczciwie, że aż chce mu się powiedzieć, pod którym rogiem dywanu schowaliśmy oszczędzone euro, a później okazuje się, że lepiej było nie wpuszczać go przez próg i najlepiej od razu poszczuć krokodylem! Tyle w temacie.

      Usuń
  2. Majka, takie rzeczy piszesz, że mi się marchew przypaliła a że się spieszyłam by doczytać resztę, to w pośpiechu za dużo pieprzu dosypałam

    widzę że to kolejny pomysł na budę,ostatnio było coś z palet i dywanu. może coś jak 'złota malina' czyli najgorsza buda na świecie..z lodówki. phi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, trochę mi przykro z powodu marchewki - nie chciałabym być powodem takich zniszczeń. Może więc na drugi raz, zanim zaczniesz czytać mojego posta, to:
      a) zdejmij wszystko z gazu i wyłacz palniki
      b) wyłacz żelazko, prodiż i inne urządzenia elektryczne
      c) sprawdź na wszelki wypadek korki i cała instalację elektryczną
      d) połóż obok siebie telefon i kartkę z numerem straży pożarnej
      e) powiadom sąsiadów o możliwej groźbie pożaru
      oraz f) domowników wyślij na obiad do restauracji.
      Natomiast co do bud ogrzewanych i nie tylko - nasi bezogoniaści skrzętnie zbierają zdjęcia takich "wynalazków" - kiedyś opublikują je w formie wystawy. Ale nagród nie przewidują - nawet warzywa i owoce mają swój honor

      Usuń