Pojawiłam się w schronisku nagle i
niespodziewanie, z niezłym wizgiem, nocą i z nadzieją, że któryś kundel się
wystraszy! Gdzie tam!... Trawiły, spały, każdy sobie… Może jeden z drugim tylko
ucho podniósł i zawęszył…
Tylko tam, gdzie się zwykle zjawiam – tłok.
Laptop leży na podłodze kojca, Tyson siedzi przed nim, a wokół, wianuszkiem,
parę psów, największych schroniskowych leserów. Jest Husein,
Wik,
Misiek III
…i Hanka (jaki cud wyciągnął ją z budy??)
- Co to za zgromadzenie? – pytam.
- A, Majka, dobrze, że jesteś!... Pisać się
uczymy – odszczeknął Tyson.
Zamurowało mnie. Jak karmę wyżreć a dziurki
nie zrobić, jak walnąć kupola i uciec przez pola, jak pchły wyłapać i się nie
zasapać – to ich zawsze interesowało. Ale pisanie???
- Co z wami nagle się stało? – pytam znów,
nieufnie.
- No wiesz – mruczy Husein. – Mało nas tu
piszących. A jak poszłaś za Most, to już zupełna tragedia. Ledwo z postami na
bloga wyrabiacie, a gdzie cała praca naukowa? Historia sierściuchów leży
odłogiem, powieść nie skończona, drugi tom „Pieśni odzyskanych” w proszku. I
jeszcze ten album psiej klasyki malarstwa sztalugowego… Ech…
Niby racja. Sama myślę od dłuższego czasu,
jak sobie damy radę. Ale że akurat TE psy? I w dodatku Tyson jako nauczyciel?!
- No to pokażcie, jak wam idzie – szczekam.
Tyson odsunął się od laptopa.
- Wiesz, to dopiero początki – zawarczał
asekuracyjnie – więc się zaraz nie nabijaj…
No i patrzę. Parę krótkich zdań. Mniej
więcej takich:
„Jestem Wik. Ronnie to dópa nie
ofczarek.”
„Nazywam sie Misiek Czszy. Koham
Persie z pierszej wiaty”.
Zerknęłam pobieżnie na Miśka. Dobra,
kastrowany, więc on tylko deklaratywnie tak… Mimo to szczęka mi opadła. Oj,
roboty tu będzie do nowego roku! Dalej nie czytałam…
- Słuchajcie, psy. Pisanie to sztuka
szlachetna. Na wystukiwanie jakichś bzdur szkoda czasu. Każde z was dzisiejszej
nocy napisze swój życiorys. Szczegółowo! Tyson, dopilnujesz, żeby to zrobiły.
Już ja znam te psie słomiane zapały. Wpadnę nad ranem i sprawdzę. Teraz
wyczyśćcie pazury, bo klawiaturę zapaskudzicie. A ja z Tysonem szybko skrobnę
jakiś pościk. Do roboty!
Przez krótką
chwilę był w schronisku rasowy york. Małe paskudztwo brudne, zaniedbane, w
dodatku ranne. Miał na karku jakieś otarcie, czy może nakłucie, ciężko zgadnąć…
Z daleka widzieliśmy, bo zaraz poszedł do zjaw i na szpitalik. Narzekał,
lamentował, ale to nic dziwnego. Ledwo z życiem uszedł, bo go nasi ściągnęli z
jezdni pod miastem. Dostał na imię Nowik.
Ledwo zrobili
mu fotkę i zamieścili na stronie, zaraz znalazła się bezogoniasta, która
postanowiła wziąć yorka na dom tymczasowy. I godzina nie minęła, jak
przyjechała, zabrała i wywiozła.
Czasem dobrze,
jak pies jest malutki, kudłaty, wrzaskliwy i nie za mądry…
A
na drugi dzień zaczęły się zabawy z Janką.
Pojawili
się w schronisku bezogoniaści na praktykę. Oboje – ona i on – początkujący
treserzy psów. Jej szło całkiem nieźle. A on…
Postanowił
zabrać Jankę na spacer do lasu. Zapiął suczce szelki, wziął na smycz i poszli.
Mieli ćwiczyć te wszystkie „siad”, „łapa”, „noga”, waruj”…
A po
kwadransie Janka biegała bez smyczy i szelek. Jak się wywinęła, tylko ona o tym
wie. No i zaczęła się tresura. Ona hyc, w lewo – bezogoniasty też w lewo. Ona
kic, w prawo – bezogoniasty tak samo. Ona hej, do przodu – treser identycznie!
Szybko łapał, o co chodzi! Potem było gorzej. Ona stanęła to i on stanął. Ale
nie wytrzymał długo i powolutku zaczął iść w jej stronę. No to odbiegła i
powtórzyła ćwiczenie. I znów nie wytrzymał w bezruchu. Albo nie łapał, o co tym
razem chodzi, albo znerwicowany taki… A już „siad” to w ogóle nie chciał
zrobić…
Ale Janka się
nie poddała: nauczy się bezogoniasty, nauczy… Tylko spokojnie.
Postanowiła
zostać za schroniskiem – będzie musiał do niej przyjść. I została – nie dała
się uprosić naszym bezogoniastym. Bo tamten treser od razu poszedł sobie (i już
nie wrócił, o czym Janka nie wiedziała). Przyszła noc, chłód, głód – Jance mina
zrzedła. Lecz była uparta. Chodziła tylko za ogrodzeniem i tęsknie zerkała na
swój kojec. Niby blisko – ze dwa metry raptem – ale jak daleko! Przez wysoki
płot!...
Na drugi dzień
nasi postawili jej przy bramie michę z żarciem. Skorzystała z wdzięcznością,
ale do schroniska nie weszła. Czekała na tresera. Nie doczekała się.
I tak minął
dzionek. I nasi wpadli na pomysł. Janka kręciła się za płotem w pobliżu
trzeciej wiaty, blisko swojego kojca. No to oni jej kojec otwarli i wyjęli jedno
przęsło ogrodzenia, a sami zaczaili się. Nadszedł wieczór i Janka powoli weszła
na teren schroniska. Tylko na chwilę, żeby sprawdzić, czy w budzie wszystko w
porządku, czy ktoś jej nie zajął, albo nie uświnił kocyka i nie zabrał jej
zabawek.
A nasi bezogoniaści
wtedy po cichutku hyc – zastawili dziurę w płocie i zamknęli kojec z Janką w
środku.
Wygląda na to,
że dalszej tresury tresera Janka już nie poprowadzi.
Poza tym
Kropeczka, ta, która mieszkała z Wikiem w biurze, znalazła sobie własną
bezogoniastą i poszła do nowego domu.
A jej miejsce
zajął Kręciołek.
A już na samo
zakończenie smakowity dodatek. Szef kuchni poleca sierściuchom!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
kocham Persi z pierwszej wiaty
OdpowiedzUsuńRonnie to dópa nie ofczarek.
bardzo mnie to rozbawiło, może dla rozluźnienia niech chłopaki piszą se co chcą.bo to tak naturalnie i prosto z serca..podoba mi się.
tresura Janki też mam nadzieję nie w las.
I pytanie: czy aby na pewno nadal jest modna fryzura u góry krótko, u dołu długo?bo mnie się wierzyć nie chce..
Hau! Jak pozwolimy pisać chłopakom, co chcą, to zaraz ten blog będzie od lat 21+. Nie da rady!
OdpowiedzUsuńTresura Janki w las nie poszła (na pola i bagna chyba też nie) - okaże się przy wizycie następnego "tresera".
A co do uczesania - mam kumpla teriera, który chwali się, że jego ród pochodzi z Rzymu, niedaleko Kapitolu; ten zwykł szczekać: De frisorentibus non disputandum... Przy dzisiejszych postmodernizmach tym bardziej!