- Tysoooon!
- Ciiiiii… No i przegoniłaś, ech… - warknął
Tyson i schował się w budzie.
No tak, zapomniałam! Ze złości gotowa byłam
rąbnąć się w łeb, ale zaraz się zorientowałam, że właściwie nie mam czym ani w
co i dałam spokój. Ale przykro mi się zrobiło. Tyson miał kiedyś najlepszego
kumpla… Nie, o tym może kiedy indziej.
W każdym razie to groźny pies i wiele
zwierzaków go unika, a bezogoniaści też podchodzą z szacunkiem i w dodatku nie
wszyscy. No więc Tyson czasem czuje się bardzo samotny. Siedzi tu już tyle lat
i nie wygląda na to, by znalazł sobie dom, chociaż to amstaf jak malowanie… Ot,
dożywocie w kojcu, niechby i największym w schronisku…
I tak się jakoś stało, że Tyson znalazł
sobie dziwnego przyjaciela. Już od zeszłego roku popołudniami, prawie
codziennie, zlatuje przed jego kojec gołąb. Skubie sobie to, co wyleciało
Tysonowi z miski i spadło na trawę (czasem nawet myślę sobie, że Tyson
specjalnie wyrzuca część chrupek za kojec). I ćwierka coś po swojemu do Tysona,
a on leży jak trusia, ani drgnie, tylko patrzy i słucha. Pewnie mógłby się
nawet podnieść i zaszczekać, a ptak by nie odleciał, tak się już z Tysonem
polubili. Ale Tyson nie chce ryzykować.
Za to gdy tylko w pobliżu pojawi się inny
pies albo bezogoniasty, gołąb zrywa się i odlatuje. A Tyson wtedy markotnieje i
chowa się do budy.
- Tyson, wybacz! Nie zauważyłam,
naprawdę!... Wyjdź, co? Opowiem ci parę ciekawych rzeczy, a wieczorem je
zapiszemy…
Zjawiła się w
naszym schronisku młoda bezogoniasta z pobliskiego miasta. Chciała wziąć na dom
tymczasowy Glazurę, którą sobie obejrzała na stronie internetowej. Ślicznie!
Glazura to
szczeniak, suczka dobermana, którą nasi zwieźli z ulicy, zaniedbaną i chorą.
Przebywa więc jeszcze w szpitaliku i leczy się na jakiegoś robaka. A stąd – nie
można jej, póki co, zabierać. Musi się wpierw wyleczyć.
Bezogoniasta
zgodziła się poczekać parę dni. Było trochę gadu gadu i w trakcie dowiedzieliśmy
się, że ona systematycznie bierze zwierzaki na dom tymczasowy. Że Glazura nie
będzie pierwsza. Pierwszy, czas jakiś temu, był kundelek wałęsający się po
mieście tej bezogoniastej. Wzięła go do siebie, rozpisała w Internecie i gdzie
się dało, i kundel znalazł dom. Potem był szczeniak rasy golden, którego ktoś
bezogoniastej podrzucił na podwórze – temu zapewniła stały dom aż w stolicy.
Potem z kolei była bokserka przywieziona z innego miasta, która z pomocą
fundacji zajmującej się bokserami także wyjechała daleko do nowego domu.
Następnie ta bezogoniasta zabrała innego kundelka z likwidowanego przytuliska
dla psów i ulokowała go u majętnych bezogoniastych w naszym mieście. Aż
wreszcie przyszła kolej na naszą Glazurę…
W tej opiece
nad bezdomnymi psami pomaga jej córka i jedna koleżanka. Przyjechały zresztą
razem z nią do schroniska.
Z takimi
bezogoniastymi jak te, o których piszemy, bezpańskie zwierzaki spotykają się
nieczęsto. Zwykle, najczęściej, natykają się na obojętność i niechęć. Albo
nawet…
Tego samego
dnia przyjechała do schroniska inna bezogoniasta, troszkę starsza,
roztrzęsiona, po prostu kłębek nerwów. Z niedalekiej wsi przyjechała.
Przywiozła karmę dla psów. Jest jej już niepotrzebna, bo właśnie straciła dwa
domowe psiaki jednocześnie. Oba nagle zapadły na nerki i w błyskawicznym tempie
zeszły… Pomoc zjaw nie na wiele się zdała. Z badań krwi natomiast wynikło
niezbicie, że oba psy zostały otrute!
Ta
bezogoniasta ma sąsiada, starszego faceta, który podgląda jej rodzinę,
fotografuje i filmuje małe córki i takie tam rzeczy… Wzywana policja rozkłada
bezradnie ręce – nikt nikogo za rękę nie złapał… No więc czy ten sąsiad?... Ale
jak to udowodnić?...
Widać było, że bezogoniasta ma dość, że się
poddała… Nasi próbowali ją namawiać, by znów wezwała policję, obiecali, że
pomogą na ile są w stanie… A jak obiecali, to pewnie dotrzymają. Są wprawdzie
bezogoniaści, ale nie bezmózgowi! Coś wymyślą! Ciekawi jesteśmy, jak to się
skończy…
Wiemy za to,
jak się skończyło z Kropeczką u jednych miejscowych bezogoniastych. Poszła do
nich niedawno. Młode pokolenie bezogoniastych (w liczbie jeden samczyk)
przyprowadziło starsze pokolenie (w liczbie jedna babcia), żeby sobie to
starsze wybrało spokojnego psiego towarzysza. Padło na Kropeczkę, która
przywitała ich w biurze.
No i młode
pokolenie stroszyło ciuszki, niezbyt zainteresowane sprawą, a babcia wysłuchiwała,
jak nasza bezogoniasta tłumaczy, jaka jest Kropeczka: że chora na wątrobę
(wyniki badań pokazała), że trzeba będzie leczyć (dała lekarstwa na miesiąc),
że poza tym suczka spokojna i zdrowa. I wiekowa trochę. No i cała reszta
koniecznych wiadomości o psie… Spisano umowę, do której danych użyczył samczyk
bezogoniasty i Kropeczka wkroczyła w nowe, lepsze życie.
Tydzień
trwało. Potem wrócił młody bezogoniasty z Kropeczką i stwierdził, że psa
oddaje, bo został oszukany. Był z psem u zjaw (zresztą tych, które opiekują się
zwierzętami w schronisku), wydał pieniądze na badania i okazało się, że
Kropeczka jest chora. Na co?! Na wątrobę! To przecież wiemy, ale na co jeszcze?
No, na nic… (Przecież, gdy brali Kropeczkę, widzieli wyniki ostatnich badań
suczki!) Ale jest stara, starsza, niż im powiedziano. (Wiek zwierzęcia w
schronisku określa zjawa i taki wiek podaje się adoptującym – też znali jej
wiek). I bawić się nie chce zbyt długo, nieruchawa jest jakaś. (A jak ma się
zachowywać stary pies? Fruwać z jastrzębiami? Chcieli przecież spokojnego!). I
z pyska jej śmierdzi! (Fakt, różami nie pachnie, ale są na to sposoby – zamiast
wydawać pieniądze na zbędne badania, które niczego nowego nie wykazały, mógł
spytać zjawy, jak sobie radzić z zapachem z psiego pyszczka). Nasi odpowiadali
na jego zarzuty, ale on tylko ramionami wzruszał. Wypiął Kropeczkę ze smyczy,
mruknął coś i wyszedł, zostawiając suczkę.
No i co –
gonić takiego? W łeb dać? Szkoda zdrowia. Do sądu podać? Karę nałożyć za
bezpodstawne zwrócenie psa? Już prędzej.
Ech,
bezogoniaści!...
Kropeczka była
wniebowzięta witając się ze starymi znajomymi w biurze. Nowego Kręciołka
zaakceptowała od razu. Potem pogoniła na swoje legowisko, a Wik dreptał za nią,
wąchając jak najęty.
ale Kropeczka znalazła potem drugi (trzeci) dom...? Bo mi się wydaje, że było, że znalazła... Ja Kropeczkę widziałam u Zjaw, byłam akurat w gabinecie kiedy ją badali i wcześniej ją sobie obejrzałam w poczekalni. Niezwykle urocza, grzeczna.. Była z młodym pokoleniem właśnie (w liczbie ON i ONA), które mówiło, że ona nie je, że smutna. Zjawy mówiły, że ona starsza, wątroba chora a cała suczka otłuszczona. Nawet jej robili USG i mówili, że w środku też za dużo ma ciałka ;) Kropki są okrągłe, to Wasza Kropeczka jaka ma być? Trzeba było ją nazwać przecinek! O! To ma ten nowy nowy dom?
OdpowiedzUsuńOj, odpowiadałam na komentarz i mi znikło... Nie wiem, o co chodzi... Jeszcze raz więc!
OdpowiedzUsuńO Kropeczce będzie w jednym z następnych postów - teraz nic nie zdradzimy, musimy poczekać/poszczekać, żeby nie zapeszyć. To właśnie o tej wizycie u zjaw, o której wspomniałaś, pisałam wyżej w poście. Poza tym: Kropeczka żre, że tylko jej daj! Ale odpowiednią karmę żre, żądne Tescowe zapychadło. No, o Kropeczce dość.
Pozdrawiamy Cię serdecznie, tym cieplej, że jesteś nową osobą komentującą, a z takich zawsze się szczególnie cieszymy! Gadaj z nami jak najczęściej!!