Ten post wesoły nie będzie…
Post… Pamiętam, jak na początku nie chciałam
używać tego słowa. Wolałam – wpis. Bo „post” bezdomnym psom źle się kojarzy,
oj, źle… Akurat tu, w schronisku, już nie poszczą, przeciwnie, ale pamiętają aż
za dobrze.
Trafiają tu głodne, niekiedy skrajnie
wyczerpane, a bywa, że i chore albo ranne. Teraz właśnie jest jakiś szczególnie
niedobry okres. Tylko w ubiegłym miesiącu przywieziono do nas kilka poranionych
psiaków. Polecę je poodwiedzać, a Tyson tymczasem będzie pisał…
Będę.
Najpierw, w sam Nowy Rok, przyjechał tu Darel. Ale o nim już pisaliśmy. To ten
mój braciszek po rasie, amstaf, który pewnie był zmuszany do walki.
Paskudnie go jakiś inny pies
poharatał. Ale zjawy go zbadały, opatrzyły i już jest o wiele lepiej. Nawet na
spacery zaczął wychodzić.
Trzy dni
później pojawił się Trampek, taki trochę owczarek, trochę nie wiadomo co. Kawał
psa! Próbował łazić po niedalekiej miejscowości. Piszę – próbował, bo nie
bardzo mógł. Miał poranioną łapę. Zdaje się, że potrącił go samochód.
Strasznie
wesoły młodziak. Ciągle mu ta łapa doskwiera, ale on jakby tego nie czuł.
Cieszy się, biega, skacze. Na trzech łapach, co prawda, ale tak też można.
Spróbujcie, jak nie wierzycie.
Potem przez
dwa tygodnie był spokój. Póki nie przywieźli Falika. To szczeniak jeszcze,
nieduży. Znaleziono go za miastem.
Ten to nawet
chodzić nie mógł, bo obie tylne łapy miał uszkodzone. Jak go przywieźli z
gabinetu, od zjaw, do nas, to jeszcze był cały roztrzęsiony. Próbowaliśmy
dowiedzieć się, co mu się stało, ale nie mógł sobie przypomnieć – dziura w
pamięci. Tyle wiedział, że mu zjawy amputowały jeden paluch w lewej tylnej
łapie… Dobrze, że się tylko tak skończyło i że może łazić.
Majka pewnie
poleci najpierw do niego, bo się jej spodobał, ale go nie znajdzie! Bo on to
miał szczęście w nieszczęściu - już go tutaj nie ma. Przyszła jedna młoda
bezogoniasta ze swoim bratem chyba i wzięli go do domu. I już tam, na nowym
miejscu, będą go leczyć dalej.
A
dzień po Faliku do schroniska trafił Rodzyn. Młody kundelek średniego wzrostu.
Ten z kolei
miał ranę na karku. Szeroką, ciętą. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś chciał mu
głowę odciąć! Zjawy napracowały się przy nim. Parę dni u nich siedział. Jeszcze
nie zdążyłem z nim poszczekać, nie złożyło się. Ale ciekaw jestem, co opowie…
No i wreszcie
Puszek, dwulatek, kundelek.
Zjawił się w
okolicznej wsi i szukał miejsca, w którym mógłby się schować. Koniec końców
wlazł pod jakiś samochód i tam siedział. I wyjść nie chciał. Właściciel
samochodu zadzwonił do schroniska i nasi pojechali. Trochę się namęczyli, zanim
go wyciągnęli. Na pierwszy rzut oka wyglądał tak, jakby go pogryzł jakiś
większy pies. Ale jak zjawy popracowały nad nim, to się okazało, że ma jeszcze
inną ranę: ktoś strzelał do niego i został mu śrut w kości, w łapie. I to tak
paskudnie umiejscowiony, że zjawy wahały się, czy go operować i ten śrut
wyciągać. Bo można było psiakowi więcej zaszkodzić taką operacją, niż pomóc…
Słyszałem, że u zjaw zachowywał się bardzo dzielnie. I grzecznie, bez paniki…
Rzadkość, zwłaszcza u bezdomnych psów. Ale on, widać, miał kiedyś swoich
bezogoniastych, którzy chodzili z nim do lecznicy. No to wiedział, że nic złego
mu tam nie zrobią…
Pięć rannych
psów w jednym miesiącu. Nie pamiętam, żeby wcześniej zdarzyło się coś takiego…
Przypomniało
mi się za to coś innego. Od jakiegoś czasu Majka już nie sprawdza tego, co
napisałem. No, niekiedy tylko rzuci okiem. A to chyba znaczy, że już nie robie
gupich błenduf! Hahahau!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz