Dzisiaj dwie sprawy. I dwa psy. I trochę
bezogoniastych w dodatku do tych psów. Tyson zaczął o pierwszym z nich, ale nie
skończył. No to wracamy do tematu.
Do schroniska
przyszedł list. Przytaczamy fragmenty:
„Psa nabyła małrzonka, a opiekuję się ja z wnuczkiem. (…) Donosy i
pomówienia są przez chorego psychicznie na głowę dalszego sąsiada (…) Tam
mieszkają jechowi którzy chcieli abyśmy się zapisali na ich wiare, są to
starsze kobiety a on sprzyja z nimi. My niechcieliśmy się zapisać do jechowych.
Więc jest niezgoda i wrogoś z ich strony. (…) Za to on zaczoł się mścić, pisząc
listy i donosy, nieprawdziwe. (…) On opisuje tych którzy mu są nie na rękę.
[Jemu] przeszkadza to nawet że pies szczeka. A jak koty pokażą się koło jego
domu, to rzucał kamieniami na nie. Tak opowiadał…”
A rzecz miała
się tak. Był sobie psiak Vifon. Znaleziono go na jednej z podmiejskich stacji
benzynowych. Posiedział w schronisku czas jakiś i został adoptowany.
Nietrafnie. Bezogoniasta,
która go wzięła, popadła w jakieś osobiste kłopoty i dla psa nie miała głowy.
Ostatecznie pies to nie chłop! I Vifon wrócił do schroniska. Tylko że to miły i
przytulany psiak, chociaż swoje siedem lat już przeżył, więc rozkosznym
szczeniakiem nie jest. Trafili się nowi chętni. I Vifon poszedł do starszych
bezogoniastych, starej kamienicy w mieście…
Po jakimś
czasie sąsiedzi zaczęli dzwonić do schroniska w jego sprawie: że właściciele
się nim nie opiekują, że żyje w złych warunkach, że całe noce biega po podwórzu
i wyje…
Nasi
pojechali. Brama otwarta na oścież, podwórko, a na nim… buda? W zasadzie był to
plastikowy dom dla lalek, a w środku pusto. Ani koca, ani słomy… A pies obok.
Skwaszony jakiś. Może dlatego, że w tym domku nie było lalki. Miałby
przynajmniej czym się pobawić… Właściciel, starszy bezogoniasty twierdził, że
pies śpi na korytarzu, ale i tam nie znaleziono żadnego legowiska. …I że jest
mu dobrze, i wszyscy go kochają… Fakt, Vifon chudy nie był, ale jakoś do
pieszczotek się nie garnął. No to nasi przypomnieli właścicielowi, jakie
warunki powinien mieć pies: przede wszystkim normalna buda, a nie zabawka dla
dziewczynek, ocieplona, stały dostęp do wody, jedzenia i tak dalej… No i dali
mu czas na spełnienie tych podstawowych wymogów.
Po
dwóch tygodniach pojechali znów. Tym razem w budzie była jakaś poduszka, ale
nie było psa. Gdzie on? Ano, w szopce, bez okna, zamknięty na kłódkę. Ponoć
całymi dniami tam siedzi i narzeka…
I Vifon znowu
trafił do schroniska. A w parę dni później przyszedł powyższy list…
- Majka…
- No?
- Ja też tak kiedyś pisałem?
- No.
- O matko suczko!...
Potem
trafiła się sprawa Obelixa. Dwa lata, ponad siedemdziesiąt centymetrów w
kłębie, łeb wielkości wiadra. Zębatego! Energia małego pioruna kulistego –
różnica taka, że pioruna nie można pogłaskać. Czyli – bernardyn!
Miał kiedyś
właściciela, ale ten go porzucił. I Obelix biegał sobie po nieodległej
miejscowości. Co jakiś czas wyładowywał energię zadzierając tylną łapę, i ział.
Ten ziaj powodował w przypadkowych przechodniach szybszą pracę serca i nóg.
Żaden nie czuł się na siłach, by spotkać się bezpośrednio z piorunem.
Wezwana na
pomoc przez ludność lokalna władza mundurowa przybyła na miejsce, stwierdziła
obecność bernardyna i wzięła się za likwidację niebezpieczeństwa. Zadzwoniła do
schroniska. No i jeden z naszych pojechał. Znalazł bernardyna i władzę
odpoczywających w stosownym oddaleniu. Zapoznał się z psem, założył mu obrożę i
smycz, a potem próbował wprowadzić do samochodu. Ale Obelix się zaparł i
bernardyńskim tonem wywarczał parę słów. Wtedy władza lokalna przypomniała
sobie o obowiązkach: wskoczyli do swojego samochodu – jeden zaczął coś notować
w notesie, a drugi musiał wykonać ważny telefon.
A nasz
bezogoniasty został bez pomocy. Przywiązał więc Obelixa do drzwi auta i poszedł
do szoferki po smakołyki dla zwierzaka.
Wtedy
bernardyn uznał za stosowne poszarpać się trochę i powrzeszczeć, a lokalna
władza uznała za stosowne szybko zatrzasnąć drzwi swojego samochodu i odjechać,
by nieść pomoc innym obywatelom.
A nasz
bezogoniasty za pomocą smakołyków (położone w aucie spowodowały, że Obelix
wsadził łeb do środka) i prymitywnej siły fizycznej [a) podniesienie i
wsadzenie do samochodu przednich łap wraz z klatką piersiową, b) wsadzenie w
ten sam sposób łap tylnych z zadem] opanował sytuację. Bez użycia
piorunochronu. Później tylko postulował, że na niektóre interwencje nasi
bezogoniaści powinni jechać zaopatrzeni w pasy przeciwprzepuklinowe.
- Majka…
- No?
- Szczekałaś już z tym Obelixem?
- No.
- Naprawdę jest taki pioruńsko żywotny?
- No!
- Ja też taki jestem!
- Nooo…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz