No co, chyba
sam zacznę, bo tej starej suki jak nie ma, tak nie ma. A miała wrócić jeszcze
przed drugim karmieniem. Tyle że oni tam, za Mostem, pewnie czasu nie liczą, to
i jej się udzieliło…
Dobra, zacznę,
a ona, jak już raczy przylecieć, to uzupełni, co tam będzie chciała. No więc…
Chwileczkę…
… … …
… …
Już, w
porządku. Musiałem zrobić spokój z tą
gałęzią. Leży taka w kojcu, nie pogryziona i rozprasza. I nie pozwala się
skupić. No to capnąłem parę razy zębami, potarmosiłem i wywaliłem za budę. Tam
jej miejsce, jak pies pracuje…
Co to ja… Aha!
Fajni ludzie przychodzą do Puszka. Niestarzy, z małą córeczką. Parę razy w
tygodniu są i pracują z nim.
Bo psiak ma
problem. Nie dość, że poraniony, ze śrutem w łapie, to jeszcze miał lęk
przestrzeni. Nasi znaleźli go skulonego samochodem i namęczyli się, zanim go
wyciągnęli. Potem, już po wizycie u zjaw, wsadzili go do naszego szpitalika. I tam zachowywał się normalnie.
Ale wyjść za drzwi nie chciał – trzeba go było wynosić. Wtedy stawał jak
sierota na trawniku, załatwiał się, przednią łapę podnosił i murowało go: ani w
tę, ani we w tę. A o spacerach to już w ogóle zapomnij. Też na rękach trzeba go
było wynosić za bramę. I też tylko po to, żeby sobie postał z łapą w górze.
No, ale
zaczęli przychodzić ci bezogoniaści. Mała się zaparła, że psiakowi pomoże. A
jej rodzice cieszyli się, że córka znalazła sobie nową, pożyteczną pasję. I
brali Puszka, i gadali z nim, i wynosili… I te takie różne, żeby pies się
rozluźnił i uspokoił.
I Puszek im
zaufał. Dzisiaj, prowadzony na smyczy, sam, na własnych łapach wyszedł za
bramę! I nawet zrobił kilkanaście kroków. Lecz zaraz potem czegoś się
przestraszył i skamieniał jak zawsze. Ale pierwsze kroki zostały zrobione. Teraz
będzie już chyba tylko lepiej.
A Biśka w
końcu urodziła. Młoda, dwuletnia kundelka. Szczeniaków jeszcze nie widziałem,
ale słyszałem, że zdrowe. Mamuśka też się trzyma.
Nie miała
lekko w życiu. Siedziała na łańcuchu, żarcia ledwo, ledwo, z wodą podobnie. No
i została zabrana właścicielowi. A była już w ciąży. Teraz ma już kłopot z
głowy, ale schronisko – kłopot na głowie. Bo suczka z małymi nie pójdzie do
kojca. Przez ładnych parę tygodni będzie siedziała w szpitaliku, a tam miejsca malutko.
Co zrobić, jak się trafią psy rzeczywiście wymagające odosobnienia, chore albo
poranione?... łeb boli, jak pies pomyśli…
Za to Orbis
poszedł na swoje! Po raz kolejny. Ale tym razem może wreszcie mu uda. Pisaliśmy
już o nim parę razy, więc nie będę się powtarzał.
Jego nowi
bezogoniaści mają domek z ogrodem, ale on będzie mieszkał w domu, razem z nimi
i ich dorastającymi dziećmi. Fajnie! Chodzili za nim przez dobre dwa tygodnie,
poznawali, dopytywali się. Nic na wariata – i słusznie! Poznali się, polubili,
więc można spokojnie patrzeć w przyszłość.
Z tego
wszystkiego niezadowolona była tylko Dedra. No bo zabrali jej współmieszkańca
kojca.
Ale ci
bezogoniaści obiecali, że będą przychodzić i ją wyprowadzać na spacery. (A tak
tu sobie po cichutku myślimy, że kto wie, kto wie… Oby!)
Wreszcie udało
mi się poszczekać z Vifonem. Albo z Maksem, jak kto woli. No i… Aha,
przyleciała wreszcie! Gdzieś ty się, Majka, znowu włóczyła? Przecież
umawialiśmy się…
Wybacz, Tyson, ale odwiedziłam Kokę, no i
zleciało. Z nią nie jest najlepiej. Przerażona biedaczka i wcale się jej nie
dziwię.
Nie ma suczka szczęścia. Najpierw włóczyła
się po mieście, po śmietnikach szukała żarcia, a jak trafiła do schroniska, to
zjawy odkryły, że ma guzy na listwie mlecznej. I była operowana. O tym pewnie
wiesz, więc ci nie będę dalej szczekać. Ale ostatnio – i to też wiesz – wypadł
jej guz z macicy, czy jakoś tak… I znów trafiła na stół operacyjny. Przywieźli
ją całkiem niedawno, no to poleciałam odwiedzić… Zmaltretowana, przygaszona,
jak to po operacji… W dodatku tam, u zjaw, usłyszała, że robią się jej następne
guzy! I że pewnie czeka ją jeszcze jeden zabieg, ech… Nie była pewna, czy to o
nią chodziło, czy może o jakiegoś innego psa, ale… Będę musiała posłuchać, co o
tym gadają nasi bezogoniaści. Może się dowiem czegoś pewniejszego…
Póki co, pocieszałam ją, jak mogłam, ale co
da samo gadanie? Jej domu potrzeba! Własnego! Bo zasługuje. I urodziwa, i
grzeczna, i na smyczy chodzi, jak należy, do bezogoniastych lgnie, z innymi
psami nie zadziera, przeciwnie! Pamiętasz, Tyson, jak się kumplowała z Hedarem,
kiedy jeszcze lepiej się czuł i codziennie odwiedzał ją w kojcu?...
Ech, nie mam ochoty na dalsze pisanie.
Odpuszczę…
Ja też. O
Vifonie napiszę kiedy indziej…
och tak bardzo smutno się na koniec zrobiło,biedna Koko...:(
OdpowiedzUsuńjutro nowy dzień,może lepszy?na pewno nowe szanse przed wszystkimi!!
oby wieści były radosne!
Też mamy taką nadzieję...
Usuń