To było tak,
że jedna bezogoniasta wzięła ze schroniska szczeniaczka, suczkę. Mała raptem
parę dni była u nas, więc już nikt nawet nie pamięta, jak miała na imię. No i
ta suczka w nowym domu prędko się rozchorowała. Poważnie. Może już w schronisku
złapała tę… jakąś tam… bakterię – nie wiadomo… W każdym razie ta bezogoniasta
walczyła o nią długo i suczka wróciła do zdrowia. A ta bezogoniasta postanowiła
sobie, że pomoże innym zwierzakom w schronisku – żeby ich bakterie nie żarły! I
porozumiała się z naszymi bezogoniastymi.
A oni właśnie
szukali pomocy, bo postanowili nasz schroniskowy szpitalik zabezpieczyć jak
należy i położyć w nim takie płytki pokryte czymś, co zabija bakterie.
Najróżniejsze! Tylko że te płytki były
strasznie drogie. Jedna hurtownia, w której były, zgodziła się dać spory rabat,
ale i tak było za drogo…
No i wtedy
zgłosiła się ta bezogoniasta. Okazało się, że pracuje w jednej poważnej firmie
niedaleko naszego miasta. Pogadała, z kim trzeba – i płytki będą! Nie od razu –
w dwóch partiach (bo nawet dla poważnej firmy to poważny wydatek) – ale będą.
No to niech
żyje biznes!
A w tym samym
czasie zadzwonił do nas wielki hipermarket i zawiadomił, że ogłosił taką akcję
wśród swoich klientów: część pieniędzy za określone produkty zostanie wydana na
budy dla naszego schroniska. Trochę trwało, klienci kupowali, hipermarket
odkładał, kwota rosła, aż wreszcie można było przystąpić do roboty. Nasi
zawieźli do hipermarketu jedną budę na wzór, hipermarket dał materiały i
zbudowano sześć przestronnych, nowiutkich, ocieplanych bud. Takich dla dużych
psów. Przydadzą się, bo niektórym naszym mieszkańcom budy jakoś szczególnie
smakują i są ogryzane jak najlepsze kości!
Teraz jeszcze
te budy trzeba pomalować specjalnymi farbami – i gotowe. Wtedy je
sfotografujemy i pokażemy.
I znowu –
niech żyje biznes!
I jeszcze
jeden biznes, o którym trzeba napisać. Niedaleko naszego miasta jedna
bezogoniasta rozmnażała i sprzedawała rasowe sierściuchy, głównie perskie.
Mieszkały sobie w domu, dobrze im było i szły jak ciepłe bułeczki. Ale prócz
sierściuchów były tam również i psy. Niejeden. Do pewnego czasu hałasowały i
biegały po podwórzu, a niekiedy wyrywały się na ulicę. A od pewnego czasu
zniknęły z widoku – tylko słychać je było…
Wieść poszła i
nasi pojechali. Sprawdzić tę hodowlę i no i zobaczyć, co z tymi psami. Kotom
niczego nie brakowało. Natomiast psiaki, hm… W kącie podwórza stała sobie
szopa. Może drewutnia, może składzik jakiś. Niewielka. I tam, na drewnianej
podłodze, bez bud, bez legowisk i bez misek, gnieździły się trzy yorki, jeden
west i dwa berneńczyki. Trudno było ocenić, czy urodziwe, bo ufajdane w łajnie
po uszy… Nie miał się nimi kto interesować, bo one były męża tej bezogoniastej,
a on powędrował w siną dal. Bez psów.
Chcecie je brać?
Bierzcie. Mi one na nic… Ja mam swój koci biznes…
Berneńczyki
zostały, bo choć zaniedbane, to przecież do swojej bezogoniastej lgnęły jak
rzadko który pies… A ona obiecała, że się nimi zajmie, budę postawi, michy,
wypuszczać będzie. Zobaczymy…
A malce
powędrowały do schroniska. Potem do zjaw. Potem do fryzjera… Teraz siedzą na
kwarantannie. I pewno długo u nas nie posiedzą, rasowce.
Niech żyje…
hm… tego…
A poza tym to
z jakiegoś domu wyfrunęła sobie papuga. A jak wyfrunęła, to zgłupiała i z
powrotem trafić nie umiała. Wymęczoną złapał jakiś bezogoniasty i przyniósł do
schroniska. Tylko gdzie taką trzymać? I jak żywić?... Znów pomógł biznes. Jeden
sklep zoologiczny podarował papużce poidełko i zapas karmy. Zaraz też poszła na
dom tymczasowy. Posiedzi tam, poczeka, może znajdzie się właściciel. A jak się
nie znajdzie, to ona zostanie w tym domu. Bo fajny ptaszor!
A
wiecie, co to cinkciarz.pl? Też się zgłosili! Ale o tym kiedy indziej, jak już
będzie więcej konkretów…
Poza tym plucha.
Słońca mało. Wolontariuszy też. I ochoty do pisania również. Kończymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz