Wylądowałam w schronisku późnym wieczorem,
elegancko, na samym środku trawnika – a tu ulewa! Pisnęłam i chodu do wiat, pod
jakikolwiek dach. I dopiero po chwili przypomniałam sobie, ze już od dobrych
kilku miesięcy nie ma mi co zmoknąć!
Wylazłam. Psy siedziały pochowane w budach,
smętne, nabzdyczone. Tyson zauważył mnie z daleka i niemrawo machnął ogonem na
powitanie. Widziałam tylko czubek jego nosa, ale usłyszałam to
charakterystyczne walenie chwosta o deski. Oj, niedobrze, trzeba rozruszać
bractwo!
- Psy – zawyłam – wyłazić! Kawał opowiem!
Powychylały pyski.
-- Przychodzi pies do sklepu zoologicznego.
Sprzedawczyni chce go pogłaskać. Pies ostrzega: Mam pchły! A sprzedawczyni: Po
ile za kilogram?...
Myślicie, że któryś się roześmiał? Wyglądały
na bardziej zdechłe ode mnie!
- To teraz drugi, lepszy! Przychodzi…
- Majka – warknął ktoś z trzeciej wiaty, nie
zauważyłam kto. – Wróciłabyś lepiej za Most, albo co… Nam wystarczy, że leje
cały dzień!...
Obraziłam się. Polazłam do Tysona.
- Wstawaj, amstafie, piszemy!
- Nie chce mi się…
- Mam sierściuchy prosić o pomoc?
To go zmobilizowało.
- No dobra, dyktuj. Ale jak zaczniesz
smędzić…
Było ciepło,
cieplusieńko! Słoneczko grzało i pchły się wygrzewały w sierści jak ziemniaki w
popiele. (Mowa o pchłach pozaschroniskowych!) A wiaterek niósł wonie prosto z
kuchni, a takie apetyczne, że bezogoniaści przystawali i ślina im ciekła. I aż
żałowali, że nie mają ogonów, bo wtedy i im by skapnęło… I wówczas do
schroniska przyszła jedna bezogoniasta z synkiem, takim z podstawówki.
Przynieśli wielkie siaty. Okazało się, że mały miał urodziny. I nie chciał
prezentów, tylko żeby zamiast nich kupić karmę dla zwierzaków w schronisku! No
to kupili i przynieśli!
Nasi zaraz
zaśpiewali chłopaczkowi „Sto lat”, a ten od komputerów szybciutko przygotował
laurkodyplom! Wręczyli, podziękowali, poplotkowali chwilę, a potem dzieciak
złapał mamę za rękę i odmaszerowali.
I wierzcie
albo nie, ale zrobiło się jeszcze cieplej! Jak by to był sierpień, nie
październik!
Wszystkiego
najlepszego, mały!
No i minęło
parę dni, a w tym czasie złociły się drzewa liściaste w schronisku, malowniczo
traciły liście i słały je żółtozłotordzawoczerwonym dywanem na wciąż jeszcze
zielonej murawie. I psy idące na spacer wpadały w te liście i użyźniały murawę,
i liśćmi pokrywały to, co użyźniały, i bezogoniaści mieli co sprzątać. Ale byli
przyzwyczajeni.
Aż tu nagle
grozą powiało. Zadzwoniła policja, że interweniuje w jednej z peryferyjnych
dzielnic naszego miasta, bo tam pies pogryzł obywatelkę. No więc przyjeżdżajcie
i zabierajcie pożercę!
Nasi
wyekwipowali się celem okiełznania agresywnego psa i pojechali.
I znaleźli
Nemo. Jeden z policjantów trzymał go na rękach i pozwalał się lizać. A
pogryzionej bezogoniastej nie było widać. Pewnie poleciała do domu leczyć
krwawe rany i do dziś ich nie wyleczyła. Bo nie zgłosiła się z żadnymi
roszczeniami o odszkodowanie, ani nic.
Natomiast Nemo
zamieszkał w schronisku i nie wadził nikomu. Stateczny, dojrzały, pięcioletni
kundel, sporo niższy od kuchennego kosza na śmieci. O taki:
I znowu minęło
parę dni. Drzewa liściaste w schronisku… Dobra, o tym już było. W każdym razie
przyszła całkiem miła bezogoniasta z informacją: Nemo jest mój! Wypatrzyłam go
na waszej stronie internetowej.
Okazało się,
że Nemo to psiak-włóczęga. Przewałęsał się do domu tej bezogoniastej parę lat
temu i został. Lecz włóczęgę dalej ma we krwi
– jak tylko może, wieje. Ale wraca. Tym razem nie zdążył, bo go zwinęli.
Nasi
zaprowadzili bezogoniastą do Nemo. Wpierw skamieniał, a potem wpadł w szał
radości. Skakał, kręcił się, gryzł się w ogon, piszczał i wrzeszczał, wreszcie
stanął na dwóch łapach, a bezogoniasta dla odmiany opadła na cztery i trochę
się pomiziali. Nosami. A potem ona zapłaciła za pobyt Nemo w schronisku i
popędzili sobie szczęśliwi w złotą jesień, aż się za nimi kurzyło… To znaczy
wzbijały się w górę kłęby liści z tego żółtozłotordzawoczerwonego dywanu…
A Hedar wylazł
z biura, pokuśtykał kawałek, okręcił się dokoła, podniósł łapę, ale
zrezygnował, bo stwierdził, że własnego leża kalał nie będzie i zległ. Kości
powygrzewać, póki jeszcze słoneczko świeci.
A z wiat
zaczęło dobiegać zatroskane szczekanie: „Oj, Hedar, wstań lepiej, stary jesteś,
jeszcze się, złotko, przeziębisz!”…
- No jak, odpowiada?
- No.
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
PS. W komentarzach
jest odpowiedź dla Karoliny G.
Karolino, wybacz starej suce. Taka to nie dojrzy, przeoczy, zapomni... Zdarza się... Pytałaś o Zamoja i Zenobię. Ano, oba psiaki trafiły do schroniska mniej lub bardziej chore. I wyleczyć się ich nie dało. U Zamoja rozrósł się nowotwór, poszły przerzuty na mózg... A u Zenobii wątroba siadła i zatruła cały organizm... Zjawy by ci to lepiej wytłumaczyły, naukowo. Ja umiem tylko tak...
OdpowiedzUsuńMajka, Zenobia miała nienajgorsze życie na koniec... Powybrzewała się w słońcu i pochodziła sobie od człowieka do człowieka i tyle rąk ją głaskało...
OdpowiedzUsuńTo Schronisko jest niesamowite, tyle napiszę... Gdzie indziej by pracownicy chodzili za tymi chorymi staruszkami prosząc, żeby zjadły, doglądając czy się nie odkryły...
Nie mają szczęścia psiaki odchodzące bez swojego jedynego człowieka.. ale mają szczęście w nieszczęściu, że trafiają właśnie do tego schroniska...
Pewnie, że wiem, jak jej się żyło. Od samej Zenobii wiem, z pierwszej łapy. Jak już ją spotkałam, to wszystko mi szczegółowo wyszczekała. I stwierdziła, że w tym naszym schronisku pies może się poczuć jak pies, a nie jak jakaś rzecz. I że ma pomysł, że... ale o tym kiedy indziej napiszę, jak się już ten pomysł ziści.
UsuńEch, niestety czasami i tak to się kończy
OdpowiedzUsuńCo komu pisane...
UsuńPozdrów Nika!