Kogo tu już u
nas nie było!
Na krótko
trafiły papużki, które zwiały z domu, ktoś je złapał i przyniósł do schroniska.
Szybko znalazły nowych właścicieli.
Był ranny
łabędź w drodze do zjaw.
Inni
bezogoniaści dostarczyli tu zagubioną świnkę morską i kunę amerykańską. Obie
tak spanikowane, że omal nie pomarły ze strachu. Też są już na swoim.
Ktoś przyniósł
żółwia, a ten spodobał się jednej naszej bezogoniastej i wylądował u niej w
domu…
Dobrowolnie
przyszły – a właściwie dokopały się – do schroniska krety. Trzeba będzie
uważać, bo już co bardziej krewkie psy w kojcach ostrzą sobie zęby.
No i od czasu
do czasu pojawiają się szarzy Wędrowcy z gołymi ogonkami. I ich mniejsze
krewniaczki. Ale szybko się orientują, że to miejsce dla nich niezbyt
sprzyjające – psy, koty, trutka…
Wiewiórki w
sezonie też oglądamy. Dziki, czemu nie, także się pokazują. Chciałyby do
środka, ale nie mogą sforsować ogrodzenia.
O wszelakim
ptactwie nawet nie wspominam. Zawsze tu znajdą coś do żarcia, a w zimie to im
się nawet podsypuje tego i owego…
O innych
zwierzakach tylko słyszeliśmy. Nasi pomagali im za schroniskiem. Sarny wywozili
do lasu, bo szukając karmy zabłądziły do miasta i już nie potrafiły znaleźć
drogi powrotnej. Podobnie jelonki. I lis… I dziką kunę trzeba było z
osiedlowych krzaków wyciągać. I bobra z
placu budowy taszczyć do strumienia. I daniele ratować od śmierci
głodowej. I kozy-samobójczynie z drogi wielopasmowej gonić…
A ostatnio
trafili się kolejni niecodzienni goście, którzy do schroniska się nie nadają.
Pewien
bezogoniasty robił zakupy w osiedlowym sklepie. Wyszedł na zewnątrz, odetchnął
pełna piersią, bo już prawie wiosna i pogoda wcale nie marcowa, rozejrzał się
dokoła… Przy sklepie malutki parking, trzy samochody, z boku skwerek. Też
niewielki. I trawka na nim jeszcze zeszłoroczna, zleżała… I ławeczka, i
drzewko, i królik, i krzacz… Co?! Królik?? Ano!
Bezogoniasty
hyc, a królik kic! Ale nie od się, tylko do się, do bezogoniastego znaczy! No
to bezogoniasty go łaps! No patrzcie państwo! Prawdziwy! Uszami macha, nos
marszczy, pomponem kręci…
Bezogoniasty
na potrawkę z królika chęci nie miał. Bliżej zaprzyjaźnić się z marchwiojadem
też nie chciał. Królik, wiadomo – długie ucho!
No to go
zaniósł do sklepu zoologicznego i oddał. A sklep, już wystarczająco
zakróliczony, porozumiał się ze schroniskiem: Weźcie, prosimy! Znajdźcie mu
dom! U nas akurat królików po kolana!...
I tak królik
trafił do nas. Siedział w kuchni na ławce, na podusi i strzygł uszami. Trochę
słuchał, co bezogoniaste do niego gadały, trochę tego, co psy na zewnątrz
wyszczekiwały. I robiło mu się nieswojo. A nasi gadali, telefonowali…
Na noc królik
trafił do klateczki, a na drugi dzień wzięła go jedna z naszych nowych
wolontariuszek. Niby na tymczas, ale pewnie na stałe…
Tego samego
dnia Bandi poszedł poszaleć na wybiegu. Nasi zgarnęli go kiedyś z pewnej
wioski, gdzie latał za kurami z potężną obrożą zrobioną z łańcucha… Od kur go
odciągnęli, obrożę – z trudem – ściągnęli, wpierw do samochodu, a potem do
kojca wsadzili – i tak zamieszkał z nami.
Przed
bezogoniastymi czuł zawsze duży respekt. I był zadziwiająco dobrze ułożony.
Grzecznie chodził na smyczy i zawsze przy prawej nodze. Widać, że ktoś z nim
pracował. Gdy jednak widział, że nadchodzą bezogoniaści w liczbie większej niż
jeden, to przezornie chował się do budy… Albo gdziekolwiek, gdzie mógł się
schować…
Dzisiaj jest
już o wiele lepiej, ale Bandi to wciąż jeszcze pies nieufny. Najbardziej chyba
rozluźnia się na wybiegu. Tak jak teraz, ostatnio. Oddychał pełną piersią,
szczeknął sobie nawet raźno i zaraz się czymś zajął. Coś tam próbował toczyć po
ziemi, popychać. Bezogoniasty, który miał na niego oko sądził, że Bandi bawi
się jakimś kamieniem albo kawałkiem gałęzi, ale szybko się zorientował, że to
chyba nie to…
Ano, nie to.
Bandi dorwał jeża. Ten, oczywiście, zwinął się w kłębek, a Bandi próbował go
zaturlać w krzaki. Bezogoniasty odciągnął psa, a jeża wziął na ręce i zaniósł
do biurowca.
Tam zajęły się
nim nasze bezogoniaste. Był cały omotany długimi źdźbłami trawy, która wplątała
się w kolce. Powoli wyjmowały mu je, bo zwierzak, choćby chciał, nie mógł się
rozprostować. Trwało to trochę. Na końcówkach igieł znalazły też nieco krwi,
ale to nie była jeżowa krew. Wystarczyło zerknąć na pysk Bandiego…
Jeż
przenocował w klateczce. Na drugi dzień obejrzała go jedna ze zjaw. Zerknęła
też na paszczę Bandiego – wszystko w porządku. Jeża wzięła jedna z naszych bezogoniastych
i zawiozła na wieś. A tam wypuściła go w bezpiecznym miejscu na łące pod lasem.
Wiał, aż się kurzyło…
Zanim skończymy na dziś – informacja. W
blogowej bibliotece pojawił się nowy e-book: „Baśnie dla psiąt i kociąt”. Te
komiksowe, pamiętacie? Tyle było roboty, że zupełnie zapomnieliśmy o nich… No,
ale wreszcie pozbieraliśmy całość i wsadziliśmy na półkę. Miłego
czytaniooglądania!
oh Bandi a take spojrzenie glebokie,a zarazem zleknione...sliczny pies!oby jak najpredzej ktos dal mu dom i milosc!
OdpowiedzUsuńi tyle do Was zwierzakow nie-psowatych i nie-kotowych zaglada, kto by pomyslal!!
to wspaniale co robicie!! swietnie sie dzis czytalo,duza dawka humoru ktora nastraja optymistycznie!dziekuje i zycze duzo slonca i radosci!:)
Za życzenia dziękujemy i ile sił w psich paszczach odszczekujemy: Nawzajem!
UsuńA co do humoru - wiosna idzie, więc będzie go coraz więcej. Obiecujemy!
Cudownie! dostrzegajmy w małych rzeczach, w małych sprawach- nadziei, dobra, radości! oby do lata,nie? słoneczko nam dusze ogrzeje! :)
OdpowiedzUsuńO, to to to! Nic dodać, nic ująć!
Usuń