Tak się jakoś
dzieje niekiedy, że to, co trafia się rzadko, nagle zaczyna wydarzać się
często. Nie było, nie było – i nagle jest! I znowu! I znowu… Znacie to pewnie.
No to i u nas
coś takiego się przytrafiło.
Pewnego dnia
zajechał przed biuro wózek, a na nim bezogoniasty z nogą w gipsie. Razem z
żoną. Znaczy, ona szła, nie jechała… Okazało się, że to znajomi jednej z
naszych wolontariuszek. Przyszlijechali, żeby wyprowadzić jakiegoś zwierzaka na
spacer. Mieli kilka do wyboru, ale
spodobał im się Tarzan.
To taki
owczarek długowłosy, może niepełnej krwi, ale prawie. Dorosły już i w ogóle
kawał psa. Od pół roku z nami siedzi. Razem z Dżejn przyjechał. Już, już miał
iść do adopcji, ale ten bezogoniasty, co miał go wziąć, zrezygnował… No i od
tego czasu Tarzan jest nie w sosie. Nie ma się co dziwić…
Ale na spacery
chodzi chętnie. To i teraz się ucieszył, ale i zdziwiony był trochę – przy
wózku jeszcze nie szedł. A jak już poszedł, to okazało się, że nie bardzo to
wychodzi. Bo smycz trzymał ten bezogoniasty z nogą w gipsie i ta smycz
zawadzała o poręcze wózka, wplątywała się w koła… No i w las, między drzewa,
nie dało się powędrować. Chodzili więc po okolicznym osiedlu, ale tak jakoś…
no, bez przekonania. I wrócili dość szybko. Tarzan pociągnął do kojca i schował
się w budzie.
Nie minęło
wiele czasu, patrzymy – drugi wózek! A w nim bezogoniasty. Ale bez gipsu. I bez
żony. Przyjechał obejrzeć psy i połazić z którymś. Bo zamierza zwierzaka
adoptować. Że jest kaleką? Co z tego. Sądzi, że da sobie radę…
No dobrze!
Pojechał z naszymi między wiaty, porozglądał się, pogadał… I wybrał sobie
Tarzana!
Nasi
podprowadzili ich do bramy schroniska, wręczyli bezogoniastemu smycz – i w
drogę! Nie chciał, żeby ktokolwiek z nimi szedł – w porządku. Ale zaraz na
początku coś mu się porobiło z wózkiem, więc zawołał, żeby ktoś potrzymał na
chwilę psa, bo mu wspomaganie wysiadło. Potrzymali. On szybko coś pomajstrował
przy pojeździe, potem znów złapał smycz i pojechali. Całkiem żwawo. I całkiem
nieźle im szło. Tarzan też niegłupi, orientował się już, jak iść, żeby się w
wózek nie zaplątywać. Ta wcześniejsza próba mu pomogła. I po lesie pojeździli,
i po ulicy…
Jak wrócili,
to zmachani byli obaj. I uchachani po uszy. A bezogoniasty powiedział, że musi
sobie zmienić opony na offroadowe! (Majka mi powiedziała, jak się to pisze.)
Bezogoniasty
odprowadził Tarzana, pogadali sobie obaj przy kojcu, pożegnali się, a potem on
jeszcze porozmawiał z naszymi bezogoniastymi. Musi żonę przekonać do pomysłu,
żeby adoptować psa…
Ale my tu
jesteśmy dobrej myśli: skoro z wózkiem sobie radzi, to i z żoną pewnie też!
Zaraz
rzuciliśmy się do Tarzana z pytaniami, jak było. Opowiadał krótko, po swojemu.
Psy słuchały z nosami przyklejonymi do prętów kojców. I pyski im się robiły
jakieś… anielskie. Posypały się uwagi:
- To by były
spacery! Takie… inne!
- Pewnie!
Można byłoby pomóc bezogoniastemu: wózek pociągnąć, popchnąć… - pisnęła
Kotencja.
Popatrzyliśmy
na te dziesięcioletnie trzydzieści centymetrów i chude pajęcze łapki i nie
skomentowaliśmy. Przepchnąć biedronkę z jednej strony ścieżki na drugą może by
dała radę…
– A może
wziąłby na kolana i powoził?...- mruknął ktoś rozmarzony w jednym z dalszych
kojców.
Zerknęliśmy –
no tak! Ekler, reprezentacyjny tłuścioch schroniskowy. (Z fotki nie oceniajcie
– trochę nieaktualna!)
Siedzi tu u
nas cztery lata z okładem, spasł się, rozleniwił… Chociaż z drugiej strony… Nie
widzi na jedno oko, dobre dziesięć lat na karku dźwiga… Może by i jeździł na
spacery. Są bezogoniaści, którzy kochają swoje psy…
- No, Tyson, widzę, że sporo napisałeś!
- A co, miałem czekać, aż wrócisz z nie
wiadomo skąd?... Co się działo?
- Na interwencji byłam.
- No i co?
- Ano, zadzwoniła jedna bezogoniasta. Dość
zdenerwowana była. Wzięła od nas suczkę, cztery lata temu. No a jak dziś wyszła
z nią na spacer, to się jej wysmyknęła ze smyczy i nie chce do niej podejść.
Przestała słuchać… Przyjedźcie, złapcie!
- Po czterech latach nie suka chce podejść
do własnej pańci??
- Ano
właśnie!
- Nieźle musiała zajść zwierzakowi za skórę
– stwierdził autorytatywnie Tyson.
- Nasi też się zdziwili – mają łapać jej
własnego psa?... No, ale pojechali. Sunia na ich widok zwiała od razu na klatkę
schodową i pognała pod drzwi mieszkania. A od pańci zawiało tym, od czego
bezogoniaści dostają krowich oczu.
- Aha…
- Od słowa do słowa, okazało się, że
bezogoniasta podniosła na suczkę rękę. Podobno pogrozić jej chciała. No i
zwierzak się przestraszył, wyrwał i już podejść nie chciał.
- Na jedno podniesienie ręki tak zareagował?
- Ano właśnie…
- Oj… - Tyson ostrzegawczo wyszczerzył kły.
- Ale co można zrobić? Pańcia boży się, że
nigdy suczki nie uderzyła, że ją dobrze traktuje… Sąsiedzi w pracy, nie było z
kim pogadać…
- Ech…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz