Dzisiaj przedstawię inne takie trzęsizadki, które u nas mieszkają. Trzeba jednak przyznać, że przy Lucynce to całkiem odważne psiaki! Chociaż bez naszych by takie nie były...Wolontariusze też odwalają masę dobrej roboty!
Wszystkie zdjęcia poniżej mam dzięki Tadziowi, o którym pisała już Bulba TUTAJ i dzięki naszej osobistej Fotografce KasiKa, o której też wtedy Bulba pisała. Psiekstra, że mamy takich dwunożnych, mówię Wam!!! Z tymi trzęsizadkami wcale nie była taka prosta sprawa, ale im się udało! No bo komu, jak nie im?!
Lecimy! Na pierwszy rzut Mańka.
Mania trafiła do nas z gromadą małych Maniątek. Na szczęście całe stado trafiło do domu tymczasowego, gdzie kluchy podrosły, a później się rozjechały do nowych domów. Ich matce się nie udało, trafiła do nas, gdzie poznaje ciągle nowych ludzi i zaczyna się do nich już nawet uśmiechać. Jeszcze trzeba się za nią nabiegać przed spacerem, żeby ją zapiąć w szelki, jeszcze może nie zwraca tak uwagi na dwunożnego, ale przecież będzie lepiej! Łatwiej jej idzie poznawanie się z dwunożnymi płci żeńskiej, widocznie jakiś męski przedstawiciel dwunożnych kiedyś jej (z)robił coś niedobrego i się zraziła psiolaska... Nie jest łatwo to odbudować potem, ale powoluśku, powoluśku... W końcu do zdjęć zapinał ją sam Fotograf (chociaż jego to akurat bać się nie można, bo się z niego pozytywna energia aż wylewa) i na szczęście obie ręce mu po tej czynności zostały! Znaczy Mańka nie kłapie zębami, nawet jak się boi, a to ważne!
Razem z nią mieszka Sepia. Chociaż powinni ją przechrzcić na "Panda".... Kiedyś smukła, taka wyżłowata, na długich łapach... Teeeraaaz....
...łapy się skróciły, bok poszerzył, panda, pisałam! Jak inaczej miało być, skoro ruszać się nie chciała, na spacer to tylko do końca schroniskowego płotu i "teraz to mnie nieście, byle z powrotem do kojca". Dalej niebardzo do tych ludzi ją ciągnie, nie jest przekonana wcale, czy chce zawierać znajomość, nawet na minut pięć, ale już chyba jej mniej przeszkadza, że ktoś sobie postoi obok. Może schudnie na wiosnę, cieplej będzie, spacery dłuższe, bo w pupy i w nosy nie wieje, chodzi się przyjemniej. Tylko Sepii trzeba wyciąć te firany odrosłe od nosa, bo może dlatego ona taka nieśmiała, że widzi wszystko w białe paski... Muszę poszczekać naszym, żeby na jakiś obchód wzięli nożyczki i jej to uciachali... Piękna ta Sepia... Musi się przekonać, bo jak inaczej ma do domu trafić...? Ona pewnie jeszcze nie wie, że chce, ale jak pozna, jak zrozumie słowa "spokój" i "bezpieczeństwo", nooo tooo będzie najszczęśliwszą psio-pandą pod słońcem!
Dalej mamy Foxy. Przyjechała do nas z innego miasta. Od początku była taka niezbyt-do-ludzka, aaale też już jest lepiej, chociaż jeszcze TROCHĘ przed nią.
Imię dostała takie, bo ponoć trochę lista przypomina z twarzopyska. Nie mam pojęcia, czy to prawda, w życiu lisa nie widziałam... Ale nasi tak mówią, to musi tak być... W każdym razie, Foxy taka też dziko-lisowata była. Na zdjęciu może nie widać, ale ona jest całkiem spora, umaszczenie ma całkiem-całkiem, dobrze, że nie czarne, bo wiem po sobie, że coś ten kolor szczęścia w adopcjach nie przynosi... Jak się przechodzi obok jej kojca, to owszem, podbiega do krat kojca, nawet się cieszy, że idzie na spacer, aaale zaapiąć na smycz?? To niekoniecznie chętnie... Trochę trzeba sposobem, trochę sprytem, trochę Foxy musi sama chcieć i się udaje... Po lesie to by najchętniej pobiegała bez przypiętego do niej człowieka. Tyle, że wtedy byśmy jej chyba więcej nie zobaczyli... Nie ma innego sposobu, tylko ktoś się musi w niej zakochać i chcieć okłe... ołkie... o k i e ł z n a ć foxową chęć wolności bezludzkiej. Nadejdzie taki dzień...
Taką prawie całkiem jeszcze daleką do zaufania ludziom mamy Mirę.
Widzicie, takie to u nas psiolaski zamieszkały. Niektóre dawniej, niektóre wcześniej. Czasami ten czas ma się nijak do poziomu oswojenia, każda inaczej... To nie są zresztą wszystkie, jeszcze kilka psów różnej maści i rodzaju by się znalazło, niestety... Przeraża je ten świat, ludzi dopiero poznają, czasami pierwszy raz w ogóle, czasami pierwszy raz od dobrej strony... Trzymam za nie kciuki, bo się tego całego oswajania nijak przyspieszyć nie da. Chodziłam, tłumaczyłam, a one w kółko swoje... Ja mówiłam, że nasi są super, a trzęsizadki "no nie wiem...". Ja mówiłam, że można zaufać, a one "no nie wiem...". Ja mówiłam, że nie ma się czego bać i będzie dobrze, wystarczy się otworzyć, a one w kółko "no nie wiem...". Ja WIEM, że warto i ja WIEM, że musi być dobrze. Tylko jak ja im po psiemu nie mogę wytłumaczyć, to cóż... Wszystko w rękach ludzi.
Pokażcie, udowodnijcie im, że można, że warto Wam zaufać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz