Oczami Bezdomnego Psa

niedziela, 30 października 2011

Nie wiem, czy się cieszyć, czy nie… W każdym razie to już ostatni odcinek naszego serialu o prawdziwych losach mieszkańców schroniska. Ale ten jest bardziej o naszych bezogoniastych i o tych, którzy tu przychodzą czasem. Stanowczo za często!
















środa, 26 października 2011

          Zrobiłam sobie dzisiaj przyjemność! A co! Jak pies stary, to już nic mu się nie należy? No to zrobiłam. I wracam sobie wesoła, ogonem macham, tym i owym kręcę… bezogoniaści się oglądają: „Coś ty, Majka, taka uchachana?” Coś tam szczeknęłam w odpowiedzi i do biura, poleżeć. Ledwo wlazłam, a tu nagle: „Śmierdzi coś, tfu!... Majka, w czym ty się znów wytarzałaś? Stary pies, a głupi!...” Mądrzy się znaleźli! A ogony gdzie? Sami leją na siebie litrami te paskudztwa, po których pies węch traci, a mają pretensje!
Ale nawet warknąć nie zdążyłam, jak mnie wygonili. Coś jeszcze zdążyłam usłyszeć o kąpieli! Akurat, znajdą mnie! Jak sierściuch warknie, a mastif miauknie! Mam tu takie schowanko, którego jeszcze nie odkryli. Tylko poleżeć w nim się długo nie da, bo ciasne. Wylazłam, jak sobie poszli i sam stróż został. Jemu naturalne wonie jakoś mniej przeszkadzają. Sensowny bezogoniasty.

W ogóle jacyś czuli ci bezogoniaści na nasze zapachy. Taka Kuleczka: stara już, jedenastoletnia. Jej pan zmarł i trafiła do schroniska, Śliczna, malutka, cała biała, ze spiczastym, drobnym pyszczkiem. Miała ostre zapalenie tego pyszczka i dlatego… No, bezogoniaści mówili, że jak odetchnie albo szczeknie, to wszystkie pchły zdychają w całej wiacie. Chwalić Doga, nie wygnali jej z wiaty, jak mnie z biura, tylko wysłali do zjaw, żeby jej zdjęli kamień z zębów. Potem dali jakieś leki i było dobrze. Zaraz potem poszła ze schroniska do nowego domu.

No dobra, bądźmy sprawiedliwi - my z kolei jesteśmy czuli na ich zapachy. I na te przez nich wywoływane. Niedaleko schroniska są działki. A na tych działkach bezogoniaści coś palą. Jakieś rośliny, czasem pewnie jakieś śmieci… Zwłaszcza jesienią, gdy porządkują ogródki. I ten swąd wali z wiatrem do schroniska. Niekiedy jest tak mocny, że nasi bezogoniaści zaczynają latać po schronisku i szukać, czy to u nas się nie pali! Na szczęście nie. Ale nam wtedy zatyka nosy! Chowamy się, gdzie możemy, tylko gdzie tu się schować przed dymem? Tłumi nam węch, wyciska łzy z oczu… Paskudne. I tak niekiedy pół dnia… Ech…

Zima idzie, no więc bezogoniaści będą się dogrzewać. Futer nie mają, to im zimno. Nasi palą w piecu jakieś papiery, trociny, drewno, węgiel… Trochę dalej za schroniskiem (nie tam, gdzie działki, po drugiej stronie) inni bezogoniaści w swoich domach też się grzeją. Wiatr zawieje, i to wszystko do nas… Dym, dym i dym, nic innego nie czuć. A wy wiecie, jak cudownie pachną świeżo otwarte puszki z żarciem, albo sucha karma, kiedy się otworzy nowy worek? Albo to, co dla nas bezogoniaste pichcą w kuchni? To mięsko, mięseczko, mięsunio, to… Połowa radości z oczekiwania na karmienie płynie stąd właśnie, z wchłaniania tych woni, a tu nagle swąd z kominów! To jakby lizać miękką sierść szczeniaczka i nagle poczuć, że ktoś podłożył jeża! I tak całe długie zimowe miesiące!...

Koniec narzekania. Teraz z całkiem innej beczki. Mamy tutaj sporo starych bud. Nasi bezogoniaści, jak zaczęli rządzić w schronisku, zaraz zaczęli nam wymieniać budy na nowe, większe, cieplejsze, wygodniejsze. Te zużyte popalili, ale niektórych szkoda było, mogły się jeszcze przydać. A jedna z tych bezogoniastych, co to z dobrego serca pomaga schronisku, ma taka pracę, że dużo jeździ po świecie. I jak jeździ, to się rozgląda. Jak zauważa gdzieś na wsi, że tam pies bez budy, pod jakąś nędzną wiatką albo pod daszkiem byle jakim, to zatrzymuje się, rozmawia z bezogoniastymi i gdy widzi, że bieda, to zawozi tam przy okazji naszą starą budę. Właściwie nie ona, tylko jej mąż. Przedtem tu u nas taką budę się trochę poprawi, załata, nową papę da na dach… No i jakieś biedne psisko jedno i drugie ma gdzie mieszkać. Na zimę jak znalazł.

niedziela, 23 października 2011

Nie ma tu u nas takiego głupiego, który by się nie orientował, że:

- jak pies ze znajomym bezogoniastym na smyczy wychodzi ze schroniska, to idzie na spacer;

- jak na smyczy idzie bezogoniasty nieznajomy, to możliwości są dwie: albo to spacer z nowym wolontariuszem, albo – pies idzie do nowego domu;

- gdy pies wyjeżdża za schroniska czyimś samochodem – adopcja jak drut;

- gdy natomiast wyjeżdża naszym autem – wtedy mamy do czynienia z wizytą u zjaw.

I wtedy nie ma takiego psa/kota, któremu sierść nie zjeżyłaby się na grzbiecie i szczek/miauk nie zamarł w gardle. Temu, co pojechał – z wiadomych przyczyn. Pozostałym – bo ich to też czeka, prędzej czy później![1]

I znów: każdy zwierz wie, że to dla jego dobra i jakoś to akceptuje, tylko że…

kliknij aby powiększyć

   

To jest realistyczna wizja[2]! Chociaż z jakim by zwierzem nie porozmawiać, każdy tak to widzi. Nie ma chojraków! Większość potrafi ukryć strach, ale każdy go czuje…

Pora zmienić temat, bo na samą myśl dreszczy dostałam, mimo że ze zjawami znam się nie od dzisiaj.

To teraz będzie o Helence. To już długa historia. Gdy trafiła do schroniska, nazwano ją Rumcajs bo wyglądała na samca; była niewysoka i owłosiona jak jakiś zbój. Nie dawała do siebie podejść, kuliła się, ogon brała pod siebie… No i sprawdź tu, czy to on czy ona! Wszystko stąd, że jakiś bezogoniasty zostawił ją przywiązaną do słupka przy torach kolejowych. I stała tam dzień? Dwa?... Nie miała nawet jak odskoczyć, taki krótki był drut, który ją krępował. I pociągi mijały ja w odległości metra[3]. Biedaczka za każdym razem wpadała pewnie w panikę, strach ogromny i kiedy ją w końcu przywieziono do schroniska, była jednym wielkim strzępkiem nerwów.

A tu, u nas, zaszywała się w budzie i nie wychodziła. Ot, tyle, co się załatwić, albo skubnąć jedzenia, gdy bezogoniastych nie było w pobliżu. Innych psów też się bała. Gdy próbowano zabierać ją na spacer, zapierała się wszystkimi łapami… Ale wtedy odkryto wreszcie, że to suczka i dano jej na imię Helenka. Po jakimś czasie dano jej do towarzystwa statecznego, starszego psa XXX – niech się oswaja. Nic z tego. Zamknęła się jeszcze bardziej. A on był nieszczęśliwy, bo zabrano go z kojca, w którym dotąd mieszkał.

Widząc, że nic z tego, bezogoniaści odstawili XXX do jego dawnego kojca. Ależ się cieszył! Obleciał kojec dokoła kilka razy, zaznaczył, jak trzeba, wskoczył do budy, łeb wystawił i siedzi, pan na zagrodzie! Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

Helenka znowu została sama. Coś jednak musiało się zmienić, bo zaufała jednej bezogoniastej. Nie, żeby bezwarunkowo, ale tak odrobinę. Poszła z nią na wybieg. Trochę pochodziła na smyczy, potem bezogoniasta puściła ją swobodnie.

I przez kilka następnych godzin próbowała ją złapać i zaprowadzić do kojca. Zakładaliśmy się, jak długo to potrwa. Helenka w końcu zmęczyła się i można ją było złapać. Wlazła do budy i ani nosa na zewnątrz…

Bezogoniaści postanowili wtedy zupełnie oddzielić ją od innych psów – może przestanie się stresować. Na wybiegu stoi kilka kojców, w których kiedyś żyły psy husky. One nigdy długo nie siedzą w schronisku, więc kojce szybko się zwolniły i jakiś czas stały puste. W jednym z nich miała zamieszkać Helenka. Przed przeprowadzką ta jej zaufana bezogoniasta znów wzięła ją na wybieg. Poprowadziła ją na długiej smyczy, która nazywa się lonża. Przywiązała do słupka i poszła coś załatwić. A Helenka zaczęła kombinować. Stałam akurat przy bramie na wybieg i patrzyłam. Pokręciła łbem, zaparła się, skuliła uszy i po chwili ściągnęła sobie obrożę z karku. I w krzaki!

„No, myślę sobie, znów będzie łapanka!”. Bezogoniasta wróciła, ręce załamała, woła Helenkę, wabi, próbuje podejść. A ta, oczywiście, w nogi! Trwało to dobrą chwilę. Wtedy bezogoniasta podeszła do tych pustych ojców, otworzyła jeden z nich i woła do Helenki, że odtąd tutaj będzie mieszkać, niech zobaczy, jaki śliczny kojec. I jaka buda wygodna!... I stanęła z boku.

A Helenka boczkiem, boczkiem, podeszła do kojca, próg obwąchała, na bezogoniastą zerknęła i hyc do środka! Obiegła kojec, wlazła do budy, pobuszowała w niej, wyszła, stanęła przy wejściu i stoi. Może być, mogę tu mieszkać!

Bezogoniasta podeszła i zamknęła kojec. No i stałyśmy obie z boku, ta bezogoniasta i ja, i kręciłyśmy głowami! Chyba tego właśnie było trzeba Helence: bezpiecznej samotności, choć nie za daleko od innych psów i otwartej przestrzeni za kojcem. Wygląda na to, że idzie ku dobremu!




[1] Pewnie, są tacy, którzy wizytę u zjaw mają już za sobą, ale mimo wszystko… Chodzą choroby po psach.


[2] Wizja realistyczna, bo oparta na przeżyciach psa Reala z drugiej wiaty, który u zjaw był już wielokrotnie. Zawsze go wnoszą do tej lecznicy, bo na własnych nogach za Doga nie wejdzie. Rozpłaszczy się, zaprze, zawyje i nie ma rady!


[3] Cygan kiedyś o tym pisał. Nie pamiętam, kiedy.

czwartek, 20 października 2011

Siedzę w biurze. Jeszcze wcześnie, bezogoniaści dopiero co przyszli. Na dworze pada, wyjść się nie chce, zimno… No to siedzę.

Telefon!

No to słucham. A słuchać straszno!

- Dziń doobry! Schroniisko?

- Tak, schronisko. Witam pana. Czym mogę służyć?

- Pani, coo mam zroobić, żeby wzioońć ood was psaa? Bo mój zaa nic nie szczeeka, choleera! Tyylko by za kuraami gaaniał, pazuraami aż zieemie drze!...

- Lata sobie pański pies luzem po obejściu?

- No niee, sieedzi na łańcuuchu… Pani, mniee by taaki szczekajooncy się naadał… Co by stróżoował, a nie kuury duusił, zaraaza!

- A z tym starym co pan chciałby zrobić?

- Coo ja z nim zroobie, jak noweego weeznę ? Aano, cóóś tam zroobie!...

- Ale co, konkretnie?

- Noo, ja jeeszcze nie myyślał, no pomyyśle…

- A ten nowy? Też na łańcuch?

- A peewnie, że na łańcuch, a coo! Bęedzie mi swoboodny laatał za droobiem?!

- No dobrze, ale co z tym starym?...

- Ze staarym?... No właaśnie, paani, on już staary, zdeechnie niedłuugo… Zaara! A mooże wy by wymieniili mnie tego stareego na jakieego noweego, paani, co?...

- Proszę pana, psy to nie rzeczy, ich się nie wymienia! Niech pan pomyśli, pies żył u was tyle lat, to przecież jak domownik, a pan go chce wyrzucić jak stary kalosz? Albo jeszcze gorzej!...

- Znaaczy, nie daacie?

- Nie, pan już ma psa. Można wiedzieć, gdzie pan mieszka?...

- To do widzeenia!...

- Proszę pana!… Wyłączył się…[1]



Siedzę w biurze. Jesień pełną gębą, ale ładnie dzisiaj, słonecznie. Pojadłam, dałam się podrapać bezogoniastym, niech mają, co tam…

Można wyjść.

Telefon.

No to jeszcze posłucham.

- Schronisko dla bezdomnych zwierząt. Dzień dobry. Czym możemy służyć?

- Ej, zabierzcie mi spod klatki to stado psów, co się tu wałęsają! Wyje to, szczeka i sra na chodnik i na trawniku.

- To bezpańskie psy, czy może mieszkańców bloku?

- A skąd ja mam wiedzieć, pani? Dwa dni, psia krew, gonię je. Odlecą kawałek i znów wracają!

- A ma pan może suczkę?...

- Nie mam żadnego psa.

- A z sąsiadów któryś może ma?...

- No, jest tu taki jeden, co ma. Sukę. Chyba…

- Widzi pan, jak on ma suczkę, to ona może mieć cieczkę. I to całkiem normalne, że psy się zlatują. Bo czują sukę w rui…

- Pani, g…no mnie to obchodzi! Ja chcę mieć spokój!

- Tylko że nawet jak wyłapiemy te, to zlecą się inne. Póki suczka ma cieczkę…

- Albo je, … mać, weźmiecie, albo je tu pozabijam, cholery!...

- Proszę pana…

- Żadne tam proszę pana! Wezmę bejsbola i zatłukę kundle pieprzone!... To jak?...

- Proszę podać adres.

- … … … … …

- Dobrze. Za pół godziny podjadą nasi pracownicy.

- No!

- Do widzenia panu!

- No!

Koniec połączenia…

Słuchać straszno![2]








[1] A my możemy tylko mieć nadzieję, że…


[2] Pojechali. Rzeczywiście pod blokiem siedziało pięć kundelków. Złapali jednego szczególnie agresywnego i jedną suczkę (co ona między nimi robiła?...). Miała widoczną grzybicę, więc się ją tu podleczy… Reszta uciekła. Na jak długo?... Pan od bejsbola nosa nie pokazał.

niedziela, 16 października 2011

 Przypadkiem usłyszałam tę historię. I coś zaczęło mnie drapać w gardle. Texas siedział wtedy ze mną i też słuchał… I jak zaczęliśmy w schronisku pisać te scenariusze, to sobie przypomnieliśmy, cośmy wtedy usłyszeli. No i tak powstał jedenasty odcinek.













środa, 12 października 2011

Jakoś niewiele ciekawego dzieje się ostatnio. To może dobry moment, żeby powspominać stare znajome, których już nie ma od dawna w schronisku! Nie pisałam o nich, Cygan też nie…

                          y
                       y    y
                    y           y
                 y                  ygan!...
           Cy
… Myślałam, że już mi trochę przeszło, ale dalej tęsknię, ile razy go wspomnę. W dodatku żadnej wieści od niego… W dodatku biodra mi dzisiaj dokuczają, na zmianę pogody idzie, czy co… W dodatku… Oj, nie będę się skarżyć jak stara suka!

Na początku niech będzie o Łatce. Mała kundelka, niestara, biegała po działkach z dwoma psami, chyba jej braćmi z jednego miotu. Ją bezogoniaści chwycili, ich nie. Całkiem dzika była, jak tu ją przywieźli. I oswajała się długo. Ale wreszcie uspokoiła się, polubiła dwoje naszych bezogoniastych, poznała większość psów schroniskowych, a ze mną szczekała chyba najchętniej. Miała o czym opowiadać, a ja słuchałam z ciekawością – sama takich przygód nie przeżyłam.

Aż tu pewnego dnia zjawiły się dwie dojrzałe bezogoniaste i Łatka poszła do nich. Obie zapewniały, że miały już psy, że wiedzą, jak się z nimi obchodzić i w ogóle. I tak się obchodziły z Łatką, że po dwóch tygodniach była już z powrotem w schronisku. Bo na spacerach bała się innych psów, wpadała w histerię, szczekała, wyła, a gdy pańcia brała ja na ręce, to gryzła!... Weźcie sobie tego psa z powrotem! I co powiedzieć takim „doświadczonym” kobietom? Nasi bezogoniaści zabrali Łatkę co prędzej.

I znów przeszło trochę czasu, aż zjawiła się nowa bezogoniasta, starsza, zrównoważona. Chciała małego psa do niewielkiego mieszkania w centrum miasta i wybrała Łatkę. Przez miesiąc trwała idylla. A potem pani zabrała suczkę na spacer na najruchliwszą chyba ulicę w mieście i spuściła ze smyczy! Hałas aut, tłum ludzi… A Łatka znała dotąd działki i schronisko! No i spanikowała, wpadła w pierwszą bramę, jaką mijali, i tyle ją widziano!

Po paru dniach nasi bezogoniaści dostali sygnał, że podobna suczka biega na działkach, tam, skąd Łatka trafiła do nas. Znów była w towarzystwie dwóch psiaków. Pojechali natychmiast, ale nie znaleźli uciekinierki. Pojechali jeszcze raz – z podobnym skutkiem. Uczulili działkowiczów, by natychmiast dawali znać, gdy tylko ją zobaczą i teraz czekamy. Na razie nikt nie dzwoni. Jeszcze ze dwa razy nasi bezogoniaści jechali na te działki, tak na chybił trafił – może akurat… Ale nie. Może już jest na innych działkach? Wiele jest różnych „może”…


Rok temu, jesienią, pod bramą schroniska pojawiła się maleńka suczka, kundelka. Nasi bezogoniaści zaprosili ja do środka, więc weszła. Miskę karmy skonsumowała, czemu nie! Jak dają?... Potem zwinęła się w kłębek w przedsionku kuchni i zasnęła. A gdy się obudziła, wcale nie miała zamiaru odchodzić.

Był kłopot, bo suczka była tak niewielka, że wylazłaby przez każdą kratę, nie było więc kojca, w którym mogłaby zamieszkać. No to została w kuchni. Gospodarzyła tam wtedy bezogoniasta imieniem Iza – malutka, czarnooka, ruchliwa – wypisz, wymaluj jak ta nowa kundelka. Szybko zobaczyliśmy, jakie są do siebie podobne. Bezogoniaści zresztą też. I dlatego nazwali suczkę Izi. Mała ubóstwiała aportować piłeczki, Biegała po schronisku z najmniejszą piłeczką w paszczce i zapraszała każdego do zabawy. Nie było wtedy w schronisku milszego psiaka.

Pewnego dnia pani Iza zwolniła się. Dla Izi to był cios. Oklapła, snuła się smętnie, węszyła i szukała swej ulubionej bezogoniastej. Wszyscy zaczęliśmy się o nią niepokoić, bo marniała w oczach i co chwilę wyła. Wtedy inna z naszych bezogoniastych adoptowała ją i zabrała do domu.

Od tego czasu minęło parę miesięcy. Izi zaakceptowała nowy dom, swoją bezogoniastą i wróciła do formy. Odwiedza nas od czasu do czasu. Mogłaby częściej, ale to nie od niej zależy. Najważniejsze, że dobrze trafiła.

niedziela, 9 października 2011

Jesień idzie, a zaraz potem zima. I od razu wraca temat wolontariuszy. Bo zimą zimno! Ruchu potrzeba nam wiele, żeby się rozgrzać. A ruch – to najlepiej spacer, zabawy w kojcach i na wybiegu. A spacery i te inne działania – to wolontariusze. Im ich więcej, tym więcej mamy ruchu. Bo naszych bezogoniastych jest za mało.

A z wolontariuszami bywa różnie. Dzielimy ich sobie na grupy.

Pierwszą, najmniej liczną, stanowią wolontariusze zapaleni. Przychodzą od dawna, sporo umieją i naprawdę nas kochają.

A my ich cały czas podszkalamy: jak równo chodzić na smyczy, jak się zachowywać, żeby psu się to spodobało, jak trzeba rzucić patyk, żeby psu się chciało go zaaportować, jak wyczesywać nam sierść, kiedy i gdzie można nas czochrać i różne takie inne…

Druga grupa to wolontariusze przygaszeni. Z początku przychodzili, interesowali się, a potem jakoś im przeszło. I rzadko się pokazują. I zwykle tylko na chwilę… Tych jest chyba najwięcej.

Wreszcie trzecia grupa to wolontariusze[1]. I już. Jest ich prawie tyle samo co przygaszonych.

Dla nas, oczywiście, najważniejsze są spacery[2]. Różnie wyglądają. Zależy to właśnie od wolontariusza, który z nami idzie. Też ich sobie podzieliliśmy na typy. Są więc… Zresztą, mamy tu takie psy, które jak znajdą kawałek równego piachu, to pazurami wydrapują śliczności rysunki. Może złapię któregoś… Chwileczkę…

... … … …

O właśnie! Trochę trwało, ale warto było czekać! Popatrzcie:

Kliknij aby powiększyć obrazek





I tak to właśnie wygląda.
            Rysowała to drżącą łapą pewna miła suczka. Nie chciała, żebym podała jej imię, bo się wstydzi. To jej debiut. No to niech zostanie anonimowa, skoro chce…
            Gdy skończy się remont domku wolontariuszy, wreszcie będą mieli dobre warunki do działania. Bo dotąd, trzeba przyznać, nie było najlepiej. Przebierali się albo w małej przyczepce, albo gdzieś w biurze, z herbatką siadali, gdzie się dało… Paskudnie było, zwłaszcza w niepogodę. Teraz będzie inaczej – widziałam projekty.
No i może wtedy znajdzie się więcej tych wolontariuszy zapalonych. Już całkiem niedługo!






[1] Zgłosili się i to im widocznie wystarczyło, bo więcej się nie pokazali!


[2] Cygan pisał kiedyś o tych spacerach. W ubiegłym roku, 17 grudnia. Wierszem pisał! On to dopiero umiał!...

środa, 5 października 2011

Niedaleko schroniska, przy torach kolejowych, bezdomni mają taki szałas, w którym mieszkają latem. Zimą się gdzieś przenoszą chyba. Ale nie wiem, gdzie. Jak chodzimy na spacery, to z daleka mijamy to miejsce. Nie widzimy go, ale czujemy.

Niedawno w schronisku zjawili się bezogoniaści w mundurach i zaczęli naszym bezogoniastym pokazywać jakieś zdjęcie. Jeden mundurowy trzymał je przez chwilę w opuszczonej ręce, więc zerknęłam: był na nim jakiś bezogoniasty z tych właśnie, co mieszkają w szałasie. Tak mówił mundurowy i pytał, czy nasi bezogoniaści go ostatnio widzieli. Ale nie, nie widzieli. Nikt nie znał jego imienia.

A jemu coś się stało. Coś niedobrego. Ktoś go uśpił…



Tego psa, którego przywieźli niedawno, też trzeba było uśpić. Kręcił się koło małej miejscowości niedaleko naszego miasta. Parę tygodni temu trafił na podwórze jednego domu. Dzieciaki, co tam mieszkały, raz i drugi nakarmiły go, aż po kilku dniach zniknął. Po miesiącu przyszedł z powrotem. A właściwie przyczołgał się. Bezogoniaści ledwo go poznali, taki był wyniszczony i zmaltretowany. Natychmiast przywieźli go do schroniska, a stamtąd zaraz do zjaw. Zbadali go dokładnie i… Właściwie nie było co ratować. Straszne musiał mieć życie. Każdą łapę miał złamaną, ale te złamania zdążyły się już zagoić. W ciele miał pełno śrucin – ktoś zrobił sobie z niego cel na strzelnicy. Ale to też stare rany były… Poza tym miał strzaskany kręgosłup. Tylko przednimi łapami mógł się posługiwać, a tył zwisał mu bezwładnie. I tak jakoś zaczołgał się do bezogoniastych, którzy kiedyś dali mu jeść. No bo gdzie miał pójść?... I nikt nawet nie znał jego imienia, jeśli w ogóle je miał…



Czy masz ogon, czy go nie masz – bezdomność to straszna rzecz…