Oczami Bezdomnego Psa

środa, 28 stycznia 2015

...a między uszkami ma ukryte różki...

- oooo, Bulbusiu, będziesz pisać o sobie??

- Hę? Nie, a dlaczego?

- No jak to nie, diablica z ciebie, że drugiej takiej ze świecą!

- Wcale nie! Ja tylko muszę porządnie pilnować! Wczoraj przecież sama nawet podeszłam do wolontariuszki na mizianko!

- Aaa tak, faktycznie. Nawet zaczęłaś stepować, jak cię po boku zaczęła drapać. Ale jak już do ciebie później wlazła, to szczerzyłaś paszczę, aż z daleka było słychać!

- To było po to, żeby nie psuć swojego imażu! Nie mogę być nagle taka ciepła klucha! Z pracownikami za to do każdego posiłku siadam kulturalnie i na nich się nie szczerzę.

- Jeśli wybierać między skapnięciem kawałka kolacji a nie skapnięciem, to wiadomo, że wybór prosty... Wracaj jednak do tematu, bo my jak zwykle gadu-gadu, a noc się kiedyś skończy i znów będziesz marudzić, że zaraz pracownicy przyjdą, a post nienapisany! I będzie na mnie...

PFFF, oczywiście, że na Hedara, bo gdyby mnie nie zagadał, to bym zaczęła od razu!

Byłoby pięknie, gdyby wszystkie zwierzaki w schronisku były przytulaśne dla każdego, milusińskie, chętne do spacerów, czesania. Bywa jednak, że psiurowi różki wyrosły kiedyś między uszami i teraz coś w głowie mu powtarza "nie merdaj tyle! pokaż, że można się ciebie bać! nie bądź ciepła klucha!". Zwykle to człowiek jest winny... Bo nie wychowa jak trzeba, bo nauczy agresji albo nie zapanuje nad nią na początku samym, nie będzie szukał pomocy, jeśli będzie coś nie tak. Później taki psiak trafia w nowe miejsce, ma wokół siebie nowych ludzi, nie może sobie z tym poradzić albo po prostu musi dłużej kogoś poznawać...

Przejdźmy do konkretów!

Luger.


Luger łatwym psem nie był. Ooooj nie. Ja nie pamiętam, kiedy go przyjęli, mnie wtedy jeszcze w schronisku nie było, ale tak powiadają na wiatach. Szczególnie za pełcią piękną nie przepadał, że tak poetycko napiszę. Wolontariusza mógł znieść, wolontariuszkę wcale. Nie i koniec! Nie wiadomo, co mu kiedyś jakaś kobitka zrobiła, ale musiało to być straszne... Udało się Lugera na szczęście przekonać, że każdy człowiek jest fajny i tak samo potrafi głaskać. Spacery z żeńską częścia wolontariatu wcale nie są gorsze! Jedno jednak zostało u tego psa i każdy, kto chce z Lugerem na spacer wyjść musi o tym wiedzieć - on nie znosi, kiedy człowiek zbliża zbytnio twarz do jego pyska. Zwłaszcza oczywiście chodzi o twarze kobiece... Nie znosi i to jest silniejsze od niego, co mu wtedy każe reagować tak, jak zdecydowanie nie przystało na porządnego psa... Bynajmniej nie rzuca się wtedy z językiem do oblizywania policzków...

Czy dawne doświadczenia jednak mają go skreślić z listy psów, które byłyby super przyjaciółmi? Skąd! Po prostu ktoś musi być świadomy tego problemu. Jeśli ktoś nie będzie chciał Lugera zaraz całować po pysku albo robić sobie z nim "słitfocię", to Luger będzie super przyjacielem i kompanem do spacerów! Po prostu musi mieć on swoją przestrzeń osobistą zachowaną i już!

Świdro.


Świdro ma urok. Trzeba mu to przyznać. Uroku ma dużo, ze dwa wiadra! Te kudełki dłuższe, ten kolor, jak lody karmelowo-śmietankowe. Cudo. Świdro między swoimi pięknymi, mięciutkimi uszkami ma też twarde, diabelskie różki... Nowo poznani ludzie nie ma mają z nim łatwo. On musi pokazać, że nie jest taki mięciutki w środku jak na zewnątrz. Po prostu musi spróbować porządzić i ustawić się najwyżej w hierarchii człowiek-pies. Wolontariusz zresztą też mu tak od razu nie może pokazać, że się nie da, bo Świdro się w sobie zamknie! Trzeba wszystko na spokojnie i sposobem. Wolontariusze sposób mają i kilkoro radzi sobie z tym kudłaczem wyśmienicie! Tak sobie radzą, że Świdro nawet sam nie wie kiedy uznaje człowieka jako tego przewodnika stada! Osoby, które z nim wychodzą obserwują go tylko uważnie, wyłapują każde najmniejsze, negatywne zachowanie i zaraz przywołują psiura do porządku.

Psisko może być kochanym kanapowcem, nawet posłankowcem, jeśli nie będzie mógł na kanapę wchodzić. Tylko przyszły właściciel musi go dobrze poznać, muszą sobie nawzajem zaufać i poustawiać odpowiednio relacje... Da się!

Hagi.


Hagi do schroniska trafił przez właściciela, który psu zapewniał tylko łańcuch pod chmurką. Za nic w świecie nie chciał poprawić czegokolwiek w życiu własnego czworonoga.... Taki uparty był... Takich wielu jest... Przy takich rzuca się mięsem... Wracając do Hagiego. On nie wygląda na takiego z różkami, ale szybko okazało się, że je ma. Boleśnie można było się przekonać... Wolontariuszom jednak nie straszne są takie przeszkody! Uzbrajają się w cierpliwość i ruszają przekonywać psa, że u nas nie opłaca się zębów szczerzyć, bo na spacer się każdy będzie bał brać!

Hagi zresztą zdobył nawet swojego najlepszego, dwunożnego, wolontariuszowego kumpla! Wolontariusz z tych z niewysokim stażem, ale nie boi się wyzwań. Poznał się na spacerze z Hagim, potem raz poszedł do kojca z kimś, potem już sam... Dogadał się, wiedział, że psiur ciągnięcia za obrożę sobie wyprasza, więc na to uważał szczególnie i... już! Cierpliwość (na początku z ostrożnością), duża dawka czystego kumpelstwa i WŁALA! Hagi kupiony! Znajdzie swojego przyjaciela na zawsze. Tylko ten ktoś musi go traktować jak towarzysza, kompana, członka stada. Patyk rzuci, przebiegnie się, poklepie po grzbiecie, podrapie po policzku. Tego psu trzeba. Zbyt wiele...?

Jeśli chodzi o naszych Wolontariuszy, to trzeba pisać nazwę przez wielkie Wu. To, co oni robią u nas i z nami, z psami, kotami, to jest coś najniesamowitszego! Czy ktoś lubi wychodzić z małymi psami, czy z łagodnymi, czy lubi wyzwania, czy lubi biegać, czy woli z kotami się wymiziać... Każdy taki, który poświęca czas zwierzakom powinien być z siebie ogromniaście DUMNY!

I te psy, o których pisałam wyżej. Przecież to głównie Wolontariusze sprawiają, że tym psom piłują się różki... U niektórych znikają całkiem...

DZIĘKUJĘ, Piłowaciele Psich Różków!!

niedziela, 25 stycznia 2015

NASI zostają!

- Hedar! Klajd!! Możecie rozpakowywać torby! Jednak zostajemy!!

- Najpierw się kazała pakować, teraz rozpakowywać... o co ci chodziło?

- Ech, konkurs był przecież... Nasi chodzili, się denerwowali...Schronisko to tak samo nie pracuje sobie i się nie prowadzi też samo, dlatego co kilka lat konkurs jest na kolejnych prowadzicieli. Ktoś musi zamawiać żarełko, ktoś musi sprzątać, gotować, prać, chodzić za tobą, żebyś tabletki zeżarł, sporo roboty! Okazało się, że nasi znów wygrali! Najlepsi byli! A my przecież w biurze mieszkamy, Cakar w kuchni i kto wie, który kojec by nam przydzielili, gdyby naszym odebrali klucze...

- Ooojaaciee, faktycznie... Pójdę, szczeknę w podziękowaniu, że jednak mogę zostać!

- Nie łaź nigdzie! I tak mają dosyć szczekania twojego, ile można? Znajomy wchodzi - szczekasz. Zamieszanie - szczekasz. Spokój - szczekasz... Chociaż raz odpuść sobie, bo jeszcze nasi stwierdzą, że przeprowadzka ci potrzebna jednak!

Poszłam się też przedreptać po schronisku, bo już się rozeszło, że mogło być różnie. Trzeba było teraz roznieść, że nasi zostają!

Podreptałam na szpitalik. Szczeknęłam na środku, że nasi zostają! Vigro mieszka w jednym z boksów, jest u nas krótko, więc zapytał kto to są "nasi". Wyjaśniłam, że "nasi" to wszyscy, którzy przychodzą i pomagają, którzy mu zmieniają kocyki, podają miseczki, zmywają podłogę, chodzą z nim na spacery, głaszczą... I jak powiedziałam, że głaszczą, to zobaczyłam taki radosny uśmiech:


- "Nasi" są fajni! Głaszczą! Pytają jak się czuję, czy mnie boli ta wielka kulka na mojej łapie. Wiedzą, że chodzić przez nią  nie mogę, to mnie nie pospieszają. Wchodzą i od progu się uśmiechają, ja uśmiecham się do nich, tak ciepło jest z nimi...

Potem miałam iść na apartamenty, ale zobaczyłam z daleka, że ze spaceru wraca Tajfun. Szczeknęłam mu, że nasi zostają!


- O kurczaki! Ale w dechę! Lubię naszych! Tyle lat już ich znam! Co zimę się martwią o moje stawy, trzymają kciuki, żebym trafi do domku z ogrodem, gdzie będę mógł latem na trawie stare kości grzać. Codziennie tabletki mi przynoszą, pytają, jak mi się spało. Nie przeszkadza im, że tak na okrągło piszczę piszczydłami, które mam do zabawy! Zajepsiście, że zostają! Powiem innym z apartamentu, a ty leć dalej opowiadać!

W takim razie po drodze było mi na złote klatki. Tam mieszkają niektóre sierściuchy. Stanęłam pod klatkami i wymiałczałam jakoś, że nasi zostają! Mało nie zwiałam, jak się wyłonił z klatki Wyszek...


- No czo ty gadasz, Mała?? Ale żajemiałczyście, że żosztają! Jak przychodżą szprzątać kuwetki, czy przynoszą miszeczki z jedżonkiem, to żawsze pogłaszczą i nie żapominają przy tym o ogonie! Ta łapa po wypadku mnie jeszcze boli i oni jakoś o tym wiedżą, i tak delikatniaszcie tam robią wszystko, a potem mnie miziają znów. Fajoscy są, ci nasi, chociaż znam ich krótko, ale koty się na ludżach żnają!

Jak już złote klatki załatwione, to biegnę dalej! Poszłam na kociarnię krzyknąć. Stałam pod oknem i drę się: eeeeee, sierściuchyyyy, nasi zostają! W oknie siedział Gigal.


- Słuchajcie! Ta mała na dole, ta z biura, wiecie, to ona mówi, że nasi zostają! Eeeej, ty za pudłem i ty w rurze - nie chować się! Nie trzeba! Zostają nasi! ZOSTAJĄ, miałczę! Już oni doskonale wiedzą, kogo miźnąć po grzbiecie, a kogo za uchem. Już oni wiedzą, że ten dzisiaj osowiały jest za bardzo, a tamten z kolei zawsze śpi tyle na parapecie. Znają nas z każdej strony.

Uff. Sierściuchy odhaczone. To lecę na wiaty! Stanęłam między pierwszą a drugą i usiłuję przekrzyczeć szczeki "i co? i co?? I CO???". NASI ZOSTAJĄ!!! Sulejowi się mordka rozjechała:


- Jeeeeeżu kolczasstyyy... Jak suuupeeer! Przecież taaak kciuuuki czymałeem, już mi łapy cierpłyy! Przecież ta jedna z naaaszyyych to mnie taaaaaaak kooooochaaaaa! Wiesz która, nieee? Zawsze, jak przechodzi obook, to się paaczy naa mniee, niee i uśmiecha się, kocha mnie, po proostu, wieesz... Wiem, że ona ogólnie kocha też wszyyystkich, ale tak szczególnie, wieesz, to kocha MNIEE...

Wiata pierwsza i druga już wiedzą, to pobiegnę do trzeciej, tam rządzi Tyson! Do niego to strach się zbliżać... Ale poszłam, przecież nie wypada nie iść... Zbliżyłam się do krat (niezbyt przesadnie!), dygnęłam, powiedziałam "Dzień Dobry... Proszę psa Tysona, chciałam tylko powiedzieć, że... NASI ZOSTAJĄ!"


- Mhm. To w istocie jest prawdziwy powód do radości! Nie jestem psem łatwym, przyznaję... Wiem jednak, że nie jestem jedyny taki... Mimo wszystko wszyscy się starają i szukają sposobów, żebyśmy merdnęli ogonami. Jak nie jeden wolontariusz, to drugi spróbuje. Jak nie smakołykiem, to obietnicą popływania w strumieniu czy rzucania patyków przez godzinę. Każdy z nas ma szansę! 

Ufff, wszyscy wiedzą, całe schronisko już merda ogonami! Można spać spokojnie...


...niektórym nie trzeba powtarzać dwa razy...

środa, 21 stycznia 2015

Psy w tygrysich ubrankach, wszystkie rozmiary! Tylko brać!

Kto lubi tygrysy? Znam przynajmniej jedną osobę, która mówi jedno słowo na widok czegoś z tygryskiem albo tygrysiego: CHCĘ. Uwierzcie, to słychać, że jest z dużych liter!

Kto jeszcze lubi tygrysy, ale jest bardziej psiarzem niż kociarzem? O tygrysa wśród sierściuchów nietrudno, one właściwie są całe tygrysie, zwykle prócz wierzchu... Mogą być czarne, białe, łaciate, w szare paski, ale tak samo lubią spać, bawić się, polować (chociażby na tylko dla nich widoczne kłaczki)...

Z psami jest odwrotnie. Czasami lubią polować, uwielbiają się bawić, spać blisko dwunożnego, ale na spacer natychmiast się zwykle zerwą... Jakoś trudno dopatrzeć się w ich ruchach tej kociej gracji... Mogą mieć za to tygrysie ubranka! W dodatku w każdym rozmiarze!

Zaczynamy od XXL! Chociaż to jest XXL tylko na wzrost... na szerokość jest dość... mało...


Ferdon jest takim ciemniejszym tygrysem. Ciemniejszym i chudziutkim...


Zanim został złapany, przeszedł długą drogę. Przez to wyszło mu na wierzch coś takiego, co podobno mają wszystkie psy, a nazywa się to "żebra". Macałam u mnie, u Hedara, my chyba nie mamy... Ferdon ma 66cm od poduszki na łapie do karku. Jakby mu jeszcze doliczyć szyję i głowę, albo i wyciągnięty do góry nos! To by bylo ohohoho, tak dużo! Ale tak się nie mierzy... Tylko do karku... Wierzcie mi, do dzisiaj nie mogę tego przeżyć... W każdym razie - Ferdon jest radosny i doskonale wie, co to smycz i przyjemnie pachnąca dłoń... smakołyki mogą być wszędzie!

Dalej mamy tygrysi rozmiar XL. Nida.


Nida to prawdziwa psia tygrysica! Łapsko ma grube, łeb ogromny, siłę też ma chyba równą tygrysowi! Przyjechała do schroniska z kolegą (albo z bratem...), był identyczny! On jednak znalazł dom, a Nida nadal czeka... Ta tygrysia suczka ma 58cm wzrostu. Mało tygrysie w niej jest to, że uwielbia biegać i się bawić. Spać to ona może w nocy i ewentualnie po obiadku... ale poza tym - potrzebuje człowieka z tygrysią energią!

Co mamy dalej? Ach, rozmiar L. W tym rozmiarze jest Tigra.


Tigra jest już z tych smuklejszych tygrysów, chociaż u nas nabrała nieco ciałka. Musiała być psem łańcuchowym, bo na smyczy głównie chodziła w kółko albo po łuku... Przyzwyczajona do tego, że ona się rusza, ale zapięcie łańcucha nie - zupełnie nie potrafiła się odnaleźć w sytuacji, kiedy ruszała się i ona, i dwunożny, który trzymał długi koniec smyczy! Tigra jednak jest pojętna i już załapała, że spacery są najlepszymi momentami w schroniskowym życiu! Ach, i jej kark jest na wysokości 52cm.

Kogo mamy w rozmiarze M? Dla odmiany - tygrys w jaśniejszych barwach.


Nordi to psiak całkiem... smutny... Chyba dalej nie wierzy, że mieszka w schronisku, musiał jeszcze niedawno mieć właściciela... Nordi nie jest duży, ma 40cm wzrostu, zmieści się do każdego mieszkanka! Lubi ludzi, nie ma pretensji do nikogo, tylko powodów do radości też mu brak... Poszedłby Nordi na ten najważniejszy spacer... Do domu...

W rozmiarze S mamy tygrysie szaleństwo!


Moris składa się głównie z radości. To jest taki pies, przy którym nie ma szans się smucić, to takie chodzące lekarstwo na depresję! Właściwie kiedy ludzie przychodzą do schroniska w celu poszukania psiaka dla siebie, to większość chce czworonoga niedużego (Moris ma 37cm), radosnego (tak), niekłopotliwego (TAK!)... I DLACZEGO Moris jeszcze tutaj siedzi?? Psia kostka! Nie rozumiem...

Najmniejszym rozmiarem na mojej liście psów w tygrysich ubrankach jest rozmiar XS. W tym rozmiarze, mająca 34cm wzrostu, jest Żaba.


Psi tygrys o imieniu Żaba... To tylko u nas! Żaba jest piękna. Na swój sposób... Dla kogoś jest na pewno... Tak, na pewno! Pewnie też miała kiedyś dom, za ludźmi szaleje. Niektórych psów się boi, ale ja myślę, że to taka kokieteria, po prostu Żaba wzrostem nie grzeszy i jakoś zwrócić uwagę na siebie musi! Żaba - pies w tygrysim ubranku do wzięcia!

To jak? Kto spojrzy na psiego tygrysa w odpowiednim rozmiarze i dużymi literami powie: CHCĘ!...?

niedziela, 18 stycznia 2015

Otwórz serce, a dostaniesz więcej!

Pisałam kiedyś już o nim. O małym psiaku z pewnością siebie tak małą, że nawet sierściuchom z drogi schodził. Czarny, z siwym pyszczkiem i wielkimi oczami patrzącymi z przerażeniem. Kto nie zgadł - podpowiadam - Krecik.


Zamieszkał Krecik z kotami. Miał tam swój kocyk i miseczkę. Miał sierściuchy do towarzystwa, ale kiedy któryś był wypuszczony (do zdjęć czy wygłaskania), Krecik chował się w kąt albo do wolnej klateczki... Zbyt gwałtowne ruchy powodowały to samo, ale kiedy posiedziało się trochę, pomówiło do niego, to wychodził ze skorupki, podchodził i wielkimi oczyskami się patrzył... Dwunożni nie rozumieli co mówił, ale domyślali się... "Nikt mnie nie pokocha, prawda...?"... Zdarzyły się też chwile cudowne - Krecik pięknie się uśmiechać potrafi, całą paszczą, wręcz!


Przecież nie można się uśmiechnąć, kiedy się widzi taką odmianę! Rzadkie to było... ale my ciągle wierzyliśmy, że Krecikowi się uda... Wierzyliśmy za Krecika, on nie był w stanie. 

...pewnego dnia nasza wolontariuszka dostała wiadomość na takiej jednej stronie, na której są ogłaszane nasze psy. Napisała pani, że mieszka z rodziną w bloku, że wszyscy, bez wyjątku, mają ogrom miłości w sercach i chcieliby przelać to wszystko na psiego czworonoga. Może być to pies starszy, taki, o którym większość ludzi powie, że nie jest specjalnie piękny... Jeden warunek jest - w domu tym mieszka też długouszaty, skaczący zwierz i jest wolnobiegający, więc psiak musiałby go polubić...

Wolontariuszka podumała i zaproponowała niepewnego, małego, czarnego psiaka z siwym pyszczkiem mieszkającego z kotami... 

...i już na drugi dzień... "Dzień Dobry, przychodzimy w sprawie Krecika, czeka na niego syn, córka, królik, czeka na niego dom"... Oczy mi się spociły, jak nie wiem, kiedy! Chociaż wiatru pod ławką nie ma, ale na pewno mi coś wpadło, taki poważny stróż nie może się wzruszać! 

Krecik nie wierzył. Pytał ciągle "Na pewno ja?? Może inny Krecik jest? Pewnie się nie podobam, ciemno jest może, może niedokładnie mnie widzieli!". Jednak o tego psiaka chodziło, to jednak on pojechał!

Niedługo później dostaliśmy najwspanialsze wiadomości i kilka zdjęć. Paszcza się od tego wszystkiego uśmiecha, nawet Hedarowi szczęka opadła! 

"Na wstępie chcemy bardzo podziękować za Krecika.... Jest wspaniałym towarzyszem dla całej naszej dużej rodzinki. 
W drodze do domu w samochodzie bardzo się przytulał,obserwował ale i bał, jakby mówił ,,gdzie mnie zabieracie? czy tam będzie fajnie...? W windzie wyglądał jak malutka osiczka ale po przekroczeniu progu mieszkania jakby inny pies.... od razu wszedł z dużą śmiałościa, przeszedł wszystkie pomieszczenia, wszystko obwąchał, biegał, skakał.... miałam wrażenie że się uśmiecha, a buzia aż krzyczała ,,Tak, tak, tego właśnie tak bardzo mi brakowało...!" 
(ciągle mam wrażenie jakby do nas przemawiał przez gesty i spojrzenie (bardzo da się to odczuć).


Po przejściu i zapoznaniu się, nagle stanął i wyczuł, że nie jest tu sam czworonożny. Hehe i to było najlepsze.... podszedł do królika Didka z pewną nieśmialoscia, wąchal, oglądał, zaczęli się ganiać, później bawić w chowanego.


 ... jak Didek nie patrzył, Krecik za nim, ale gdy tylko Didek spojrzał, stanął Krecik jak wryty bez ruchu i tylko głową przewracał to w lewo, to w prawo i tak w kółko! Pewnie myślał ,,nie, ja nic nie robię, mnie tu przecież nie ma...,, Noc pięknie przespał, albo przyklejony wręcz do nas, albo w sierść Didka.... 


Krecik to wspaniały pies, nie spodziewałam się, że tak szybko poczuje się, jakby mieszkał tu od lat, a my z nim... Muszę tu grubą kreska podkreślić, że pieski ze schroniska, w dużej mierze te starsze, to bardzo wierne, oddane i kochające stworzenia, a ich zachowania, przyzwyczajenia w dużej mierze zależą od nowego domku... Ma ogromna wrażliwość, z czym bardzo pasuje do naszych dzieci... Jest u nas jeden dzień ale mam wrażenie że jakby był tu od zawsze....


Bardzo potrzebował miłości, a my bardzo potrzebowaliśmy jego... Starszy naprawdę nie znaczy gorszy, a wręcz przeciwnie, ogromnie dużo rozumie, kocha ponad moc, wspiera w ciężkich chwilach, co widać na zdjęciu z córeczką.... leży z gorączką, osłabiona, a Krecik wiernie przy niej, patrzy się, trąca pyszczkiem, a córeczka się cieszy.... 



Bardzo go kochamy i od razu, bez żadnego "ale" zaakceptowalismy, nawet Didek. Krecik wchodzi na sianko do Didka i czeka, aż ten przyjdzie i go poliże, albo położy się obok.... to naprawdę cudowny widok i widać, że zarówno Krecik, jak i Didek są z towarzystwa bardzo zadowoleni i chyba tego im też brakowało.



Także witaj, Kreciku, w naszym domku i bądź z nami jak najdłużej możesz!"

Trafiło się chłopakowi! Cudownie się trafiło! Najlepiej, jak mogło się tylko trafić! Powodzenia, psiaku... Uśmiechaj się pięknie jak najczęściej... Teraz masz mnóstwo okazji i powodów! I uwierz wreszcie, że możesz być dla kogoś najwspanialszym psem na świecie. Tak, właśnie Ty, Kreciku...

środa, 14 stycznia 2015

Kocha ludzi, psów nie lubi. Czy aby na pewno?

I wcale nie mam na myśli, że może być odwrotnie! Chodzi o to, że może się okazać, że właściwie przy bliższym poznaniu to te pozostałe psiury takie złe nie są! A jeden z drugim czworonogiem często się poznać nie chcą, bo na pewno ten drugi to jest zupełnie niewart poznania, za to idealnie się na niego szczeka!

- Buulbka... jakby ci tutaj powiedzieć... Nijak nie mogę się rozeznać, o czym ty w ogóle chcesz napisać...

- Ekhem... no coś mi dzisiaj chyba nie idzie...

W takim razie przejdźmy od razu do przykładu!

Dawno temu... jakieś 550 poranków wcześniej, po ulicach błąkał się biszkoptowy, smukły przystojniak. Ktoś z naszych pojechał po niego i przywiózł takie cudne nieszczęście:


Na imię dostał Żożo. Ciężko z nim było na początku. Na smyczy nie umiał chodzić wcale! Kładł się, zrywał nagle, znów się kładł... Zupełnie nie wiedział, po co ten kawałek sznurka, który to go zatrzymuje, to ciągnie! Wolontariusze jednak cierpliwości mają duuużo i nauczyli Żożo pięknie chodzić na smyczy. Tylko Żożo widocznie lubił na coś narzekać, a skoro na smycz już nie mógł... to zaczął się uskarżać na wszystkie psy, jakie w schronisku mieszkają. Nie można było z nim przejść przez wiatę, bo przecież się darł i wyrywał tak, że strach! W dodatku kiedy tam się już nakręcał na psy, a nie mógł ich dostać, to zaczynał smycz targać,żeby rozładować to swoje zdenerwowanie.

Pisałam kiedyś o tym, że wolontariusze swoich ulubieńców mają. W Żożo też się zakochała jedna wolontariuszka! Nie dziwne w sumie...


Tak się zakochała ta wolontariuszka, że zaczęła myśleć... i myśleć... nie mogła uwierzyć, że Żożo tak całkiem tych psów nienawidzi... Bo miała ona swojego jednego i drugi psiur, w dodatku taki zadeklarowany nienawidziciel psów, to wiecie... Nie poddała się jednak, poprosiła jednego z pracowników, co psy dogadać umie i z psami się dogadać umie, i w ogóle w każdą stronę, i wiecie co - poznali te psy. I się okazało, że Żożo to właściwie może się dogadać! Był chyba tak zdziwiony, że ten drugi pies nic od niego nie chce, że właściwie zapomniał, że trzeba się na niego wydrzeć!

Minęło jeszcze kilka tygodni, kilka spacerów też minęło i nadszedł ten wielki dzień. Żożo pojechał do domu! W dodatku widziałam "na fejsie" (wiecie, światowa jestem i wiem, gdzie wleźć, żeby sobie popatrzeć!) filmik, na którym Żożo spaceruje w towarzystwie całej chmary czworonogów i dwunogów! I nic! Ani warknie! Wręcz czasami ogon pod siebie i się cofa. Nic nie zostało z tego wiatowego agresora! Ech, trzeba umieć, ale przede wszystkim trzeba CHCIEĆ odmienić życie takiego psa...

Mamy w schronisku jeszcze kilka takich psów. Na przykład Topek.


Pojętnyyy, że aż miło uczyć! Radosny, świetny pies! Tylko skubaniec, kiedy idzie przez wiatę to się tak drze i wygraża, że uszy więdną... Nie może się przekonać do psów i koniec. Za to ludzi lubi, uwielbia wręcz! Czas spędzony z nimi i zabawę, i szaleństwo, wszystko super! Tylko żeby jeszcze na te czworonogi tak nie reagował... Musi znaleźć ludzi, którzy będą z nim szaleć, Topek lubi się porządnie zmęczyć, bo chociaż nieduży z niego psiak, to energii ma za pięciu.

Kolejny taki ananas - Drapek.


Pies ledwie sięgający kolana. Za to z ilością energii, która starczyłaby dla połowy schroniska! Powinien ją rozdawać na prawo i lewo, byłoby mu łatwiej. Drapek potrafi skakać po ścianach, potrafi wspinać się po płotach, potrafi przebiec kilkanaście kilometrów i dalej w kojcu biegać w te i we wte. Nie będę już wspominać, że jak zobaczy psa, to mało gardła nie wypluje, tak ujada... Dałoby się nad tym pracować... tylko niech się ktoś znajdzie, to będzie chciał... Drapek był adoptowany dwa razy. Cóż, potrzebuje kogoś, kto naprawdę go wymęczy codziennie, kto poświęci mu tyle czasu, żeby w domu spokojnie spał...

Ech, niech tylko znajdą się osoby, które będą chciały odmienić ich świat!

-------------

I chociaż się smucimy, chociaż łza się w oku kręci, to z jednego oka ze szczęścia, z drugiego z radości...

Alaska. Aluśka. Alusieńka. Uratowana z koszmarnych warunków. Przeszła kilka operacji.


Przytyła, zrobiła się piękna, puchata...


Pisałam o niej kilka tygodni temu. Okazało się pewnego dnia, że kolejne guzy w Alusi rosną. Takie, których już nie można się pozbyć.

Nasi szukali domu. Na już, na wczoraj. Skakałam z radości, kiedy się okazało, że jest wspaniały dom, gotowy zmienić całe alusiowe wspomnienia na najlepsze z najlepszych. Zmieniali...


Bardzo zmieniali... Nikt NIGDY tak się dla niej nie poświęcał...


...aż pewnego dnia dostaliśmy wiadomość...

"Alaski nie ma już z nami... Odeszła dzisiaj w nocy... Dzisiejszy dzień był znacznie gorszy od poprzednich i weterynarz zdecydował, że jedyne co można zrobić to zakończyć jej cierpienie  ... Zasnęła na zawsze "...

...szkoda, że tak krótko, ale jakie szczęście, że w ogóle poznała inny świat... Mogła nie mieć tej szansy, ale trafiła na cudowne psioludzkie serca...

DZIĘKUJEMY.


niedziela, 11 stycznia 2015

Różowe mają i wystawiają

- ...Buulbaa... ale co mają psy różowe...? O czym chcesz pisać...?

- O językach, wiadomo! A co myślałeś?

- AAAaaa... O językach! Nieee, no wiadomo, że o językach myślałem!

Właśnie. O językach dzisiaj. O wystających, oblizujących i dłuuugich! Różne rzeczy można z językiem robić. Można na przykład przygryźć, o:


Ten owczarkowaty, śmieszny psiur to Belmuś. Widocznie miał dość już zdjęć, nie wszystkie psy je lubią, a przecież jak ma się znaleźć właściciel stary albo nowy?? Belmuś trafił do nas zaniedbany i chudy. Może się zgubił, a może ktoś go zgubił specjalnie, nie wiadomo... Belmuś czeka...

Jęzor służy też do oblizywania się:


Tak pięknie w krajobraz wkomponował się Torro. Na początku to była niezła heca z nim. Torro na własnych łapach za bardzo chodzić nie chciał. Nie bolały go, ale śmiałości nie miał, odwagi, sama nie wiem. Często widziałam jedną taką naszą wolontariuszkę, jak na własnych rękach go przenosiła. Zawsze się patrzyłam na to z podziwem, bo wolontariuszka cienka jak szczypiorek, a Torro swoje waży! Ona jednak dziarsko i pewnie nosi takie psy, które niebardzo chcą bramę przekraczać w obie strony. W każdym razie, wracając do Torro... Psiak to już bardziej śmiały, przekonuje się do ludzi. Po prostu fajnym kumplem będzie, akuratny do spokojnych spacerków, tylko Torra brać do domu!

Jęzor można też tak po prostu wywalić sobie na wierzch, żeby sobie dyndał swobodnie!


Ten PIĘĘĘĘĘKNY psiur to Dual. Cudowny, prawda? To kłapciate ucho, lśniący włos, biały ząb, ach... Jeden jest powód, przez który Dual wciąż siedzi u nas, a nie wyleguje się na własnym posłaniu w czyimś domu. Dual to pies niełatwy. Jest chętny na spacery, lubi się bawić, biegać, bawić się. Nie lubi jednak wracać do kojca, kiedy nie jest przekonany, że jest naprawdę zmęczony... Dual jest duży i silny, zęby ma... a jak pokazuje, że nie chce wracać... to nie jeden chłop może się przestraszyć! Ten piękniś byłby świetnym psem, ale ktoś musi umieć go porządnie wymęczyć, taka prawda. W końcu i na niego musi się znaleźć sposób. Musi...

Język różowy, czasami zapiaszczony, czasami kapiący, oblizujący nos, oblizujący paszczę, łapy, w każdej sytuacji się przydaje! Potrafi też przez dłuuugie minuty lizać ukochane ręce swojego dwunożnego... Takie jęzory powinny powiewać na spacerach, na wolności, na łąkach, w lasach! Powinny chłeptać wodę ze strumieni, z misek w DOMACH! Powinien się taki jęzor różowy ubrudzić piachem i resztkami z obgryzionych patyków, i powinien pies z takim brudnym chlapaczem biec w kierunku SWOJEGO człowieka ku jego przerażeniu (zupełnie nie wiem, dlaczego...)...

Oby jak najszybciej, jak najwięcej języków różowych mogło sobie powiewać na wietrze w szczęśliwych pyskach z dala od schronisk!

środa, 7 stycznia 2015

Postaruszkowiało...

- Ależ Bulbuusiuu, Bulbusieńko... Bulbusienieczko...

- NIE, nie dam ci napisać!

- Ale pisałem ostatnio...

- RAZ. Nie przyzwyczajaj się! Za dużo tłumaczenia, co masz pisać, jak i przez jakie "U" piszemy sierściuch... Poza tym sam o sobie pisać nie będziesz, nie wypada. A może coś o tobie na koniec skrobnę!

- OjejkuJejku! Będzie o mnie? Będzie o najprzystojniejszych? Najinteligentniejszych?

- Ykhem... no nie... idź pilnować drzwi lepiej, tutaj mi nie przeszkadzaj.

...będzie o starszych i potrzebujących...

Ostatnio znów nam średnia wieku się podniosła... Żal patrzeć, bo te starsze psiaki czasami nie pojmują, co się dzieje, gdzie są, dlaczego... Jak im wyjaśnić? Co odpowiedzieć na "kiedy przyjdzie mój człowiek?", jeśli głównie się zastanawiamy, czy doczeka...?

Od jakiegoś czasu widuję na spacerach Tybeta. Piękny psiur!A ta sierść!


Cudowny kudłacz, i ten uśmiech...


Tybet jest małomówny, nie mam pojęcia, skąd się u nas wziął. Mieszka w ogrzewanym pomieszczeniu. On jest na dole, a na górze ma małe sierściuszki do towarzystwa. Wychodzi regularnie na spacery, ale jest bardzo nieśmiały... Boi się, kiedy ktoś ot tak czegoś od niego chce. Zaraz odchodzi, niebardzo wie o co chodzi... Za to kiedy się na niego uwagi nie zwraca, to wtedy się pokręci blisko, poociera, w oczy zajrzy, uśmiechnie się kilka centymetrów od twarzy. Taki kudłaty dziwak... Tylko bije od niego takie ciepło niesamowite jakieś...

 Jest i Tysiak.

 Spójrzcie na niego i podpowiedzcie mi, co mam powiedzieć, kiedy się spyta, czy komuś się spodoba...? Oczywiście, że może się spodobać, ma w sobie coś niesamowitego... Tylko ilu jest ludzi na świecie, którzy chcą, którzy są gotowi adoptować dojrzałego zwierzaka? Tysiak nie ma w sobie agresji, tylko nie rozumie co robi w schronisku... Jeszcze komuś zaufa... Jeśli nie będzie za późno...

Jest Chili...


Ktoś powiedział, że Chili ma 16 lat. SZESNAŚCIE... Błąkała się sama przy drodze, gdzie akurat samochody śmigają obrzydliwie szybko. I tam, ta malutka (niech będzie, jest tak mała, jak ja!) suczka dreptała noga za nogą, nie wiedząc, w którą stronę miałaby pójść, żeby szczęście spotkać. Na szczęście została stamtąd zgarnięta i przywieziona do nas, bo przecież zostałaby po niej mokra plama! Chili ma już swoje lata, ma swoje przyzwyczajenia (ale akurat ma też takie dobre, że nie załatwia się tam, gdzie mieszka!), nie przepada, kiedy ją psy zaczepiają (widocznie z młodziakami rozmawiać nie będzie!), ale będzie najukochańszą staruszką! Czy ma nie mieć szans tylko dlatego, że nie jest kudłata i nie można udać, że jest "shih-tzu" albo "york"? Brzmi jak zaklęcie, ale te słowa faktycznie sprawiają, że po psy zgłasza się chmara chętnych... Powiedz Chili: "nie jesteś chociaż trochę podobna do shih-tzu, nie będzie chętnego, żeby cię zabrać"...

Napisałam na początku, że wspomnę o Hedziu. Tylko szybko, póki pilnuje, czy stróż nie wraca z obchodu...

Hedar ma już ponad 10 lat. Byłby jeszcze żwawy całkiem! Na laski by biegał! Gdyby nie ten jego nieszczęsny nadgarstek... Na dowód, że to bieganie mi się nie przyśniło:


Niestety teraz już tak nie biega. Właściwie to wcale nie biega, tylko człapie, na ile mu łapsko pozwala. Miał zamawiane takie specjalne COŚ, żeby mu się staw aż tak nie zginał, miał zamawiane nawet nie raz! Niestety cośtam ciągle mu nie bardzo działa, łapa puchnie...


Oj żebyście słyszeli, jak on potrafi marudzić i narzekać! W sumie, to mu się nie dziwię, bo przecież doskonale w tym łapsku czuje, kiedy deszcz będzie, kiedy śnieg spadnie, a kiedy upały przyjdą... A że łapsko wielkie, to czuje wyjątkowo!

Życie ma on w schronisku właściwie niezłe... Jednego mi szkoda... Że za jakiś czas będzie wiosna, a później lato, a on dalej w najładniejsze pogodowo weekendy będzie leżał głównie w biurze, bo schroniskowy plac będzie zmieniał się w autostradę czworo- i dwunożnych... Hedziu nie może mieszkać w domu ze schodami, chyba, że będzie je można policzyć na palcach jednej, psiej łapy. Może mieć do towarzystwa koty czy inne psy, byle niezbyt nachalne. Super, gdyby był ogród, kawałek trawy, na której mógłby leżeć pół dnia! Na spacery średnio się nadaje, jakieś krótkie to taak, ale kilometrów już robić nie będzie... Ach, to by było dla Hedzia super...

Jeśli rozglądacie się za psem, weźcie takiego, który nie ma w sobie nadziei... Wiecie jak pięknie wyglądają pierwsze radosne iskierki w oczach takiego psa? Przekonajcie się... Jaśnieje wtedy cały świat. I Wasz, i jego. To najpiękniejszy widok, jaki może sobie wyobrazić ktoś, kto ma serce porośnięte psią sierścią... Udowodnijcie im, że są warte więcej, niż całe pudło shih-tzu czy szczeniaczków. Poznajcie ich staruszkową mądrość, poznajcie dziwactwa i odkryjcie w nich coś fajnego. Można. Da się...

......
...tym bardziej, że czasami czasu tak mało...
...żegnaj, Kanciku... Biegaj beztrosko, bez bólu, radośnie, lekko... za Tęczowym Mostem... Majka, zaopiekuj się nim...
...żegnaj...


niedziela, 4 stycznia 2015

Zaczynamy po męsku!

No to ten... Dzień dobry, jestem Hedar. Spałem sobie dzisiaj wieczorem już, kiedy mnie Bulba obudziła. Bezczelnie zupełnie. Wytargała mnie za ucho i powiedziała, że ja muszę dzisiaj pisać. Zapytałem się, dlaczego akurat ja, to mi odpowiedziała, że słyszała o jakichś przesądach, że to szczęście przyniesie, bo ponoć to ważne też, kto do domu pierwszy wchodzi na początku roku. Powiedziałem jej, że coś jej się chyba pokiełbasiło, bo to chyba o święta chodzi, ale powiedziała, że to już nieważne, trudno, ale może tutaj też trochę los ułaskawimy, jeśli ja zacznę.

Nie chciałem się z nią kłócić, bo już coraz bardziej tupała tymi nożnymi odrostkami (przecież łapami tego nazwać nie można...). No to siedzę i klepię w te klawisze, a one takie maciupkie jakieś są... Nie szło mi zupełnie, ale Bulba mi wsadziła między palce kawałki patyczków... i jakoś trafiam...

- Buulbaaaaa, ale o czym ja mam pisać??

Bulba nie chce powiedzieć głośno, żeby nie zepsuć przesądu i wszystko ma być po męsku... Na migi przekazała, że mam napisać o sierściuchach. Oj żebyście widzieli Bulbę, jak próbowała usiąść z przednimi łapkami blisko siebie i owinąć się ogonem hue hue hue! 

Na początek przedstawię kilka kotów, które mieszkają u nas. Bulba mnie tu trąca nibynogą, że mam o kocurach pisać, nie o kotkach... Ooojeeeeejuuu... No doobraa...

Taki obrażony trochę, Łoki.


Taki zezol trochę... I sierści pogubił sporo. Potem wszystko na mnie jest, że kłaczę! Łoki też kłaczył! Grzeczny, jak widać. Chociaż miał trochę pretensje, że na krześle musi leżeć i żadne kolana go tutaj nie czekały. Szybko musiał poznać schroniskową rzeczywistość, ale jak każdy, nadzieję ma ogromną, że szybko stąd ktoś go wyniesie (bo sierściuchy po chodnikach naszych nie stąpają...) prosto do domu, na fotel, na kolana, na kaloryfer, pod lampę, gdzie tam który chce!

Dalej mamy całkiem obrażonego Groma.



Głaskać się nie chciał, focić się nie chciał, nie chciał nawet wyleźć na chwilę! Ach, niektóre już tak mają. Przekonują się do ludzi, tylko potrzebują czasu. Może lubią tego jedynego, swojego człowieka i niekoniecznie chcą się zapoznawać z całym personelem schroniskowym?! Widać, że to kocur nad kocury, poliki ma porządne, nastroszone włosiska, nie żadne tam pitu-pitu-kaloryfer-kolanka. Wygląda bardziej na "zmiataj stąd, to mój teren, kocurze wylinały!". Niektóre baaardzo szyyybko się przekonują do mizianka i nakolanowania. Ciekawe, jak to będzie z Gromem...

Za to takim całkiem miziastym kocurem jest Felciu.



Bulba mi tu wzdychać zaczęła... Bo takie ma oooczyyy pięęęknee... Ech... Piękne oczy to mam JA! Kotem się zachwyca, niech ją... W każdym razie - Felciu jest takim typowo nakolanowym i miziastym kotem. Takim typowym kotusiem, jakby zapomniał, że KOCUREM się urodził! Nos różowy jak gumka od ołówka, białe skarpetki nienagannie wyprane i puchate, wąsy dłuuuugie, że pewnie doskonale odbiera sygnały z sąsiedniego miasta! 

Jak już zareklamowałem kilka kocurów, to jeszcze wyjaśnię, jak należy się przygotować do wytransportowania takiego sierściucha od nas. Ostatnio była taka średnio przyjemna sytuacja, tym bardziej trzeba to napisać.

Otóż - jak już zadzwonicie do nas i dowiecie się, czy są kotki do adopcji, które by Was interesowały... (nie zawsze mamy młode kocięta na przykład)... i przyjedziecie do schroniska, pójdziecie się zapoznać i wybrać sierściuszka, potem wrócicie do biura, żeby wszystko co trzeba wypisać i podpisać... Pamiętajcie, że trzeba mieć ze sobą:
- takie coś plastikowego, na czym jest Wasze zdjęcie i napisane imię i nazwisko i jakieś numerki...
- takie papierowe albo metalowe coś, czym będzie można zapłacić za kocura, kotkę czy też kocię...
- coś plastikowego lub kartonowego, w czym będzie można tego kota wytransportować! To jest szalenie ważne, bo często o tym dwunożni zapominają! Nie każdego czworonoga można wynieść na rękach, bo się przestraszy, pazury wbije, wysmyknie się i... tyle go będziecie widzieć... Mooożna czasami takie coś pożyczyć od schroniska, ale trzeba zostawić coś takiego jak "kaucja", to takie zabezpieczenie dla nas. 

Najlepiej zadzwonić do schroniska i się porządnie wypytać o te wszystkie rzeczy, żeby potem nie było niespodzianek, bo potem to się głównie na zwierzaku odbija...

Ufff, to jak mi poszło? Ujdzie? Bulba kiwa głową, że może być... Ostatni raz! Wiecie, jak niewygodnie z tymi patykami między palcami!? Odciski będę miał, bo się tej Bulbinie ubzdurało coś! Dobrze jednak, że miała takiego najprawdziwszego faceta pod łapą! HA! MNIE poprosiła! Nie Klajda! MNIE! Jestem taki NIEZASTĄPIONY!...

...Bulba mi krzesło odsuwa... przecież by sobie nie poradziła beze MNIE!...

- Bulba, zostaw te patyczki! Bez nich nie umiem trafiac w klawisze! Jeszcze coś napiszę!

...oooo jeeeżuuu kolczasty, już mam kończyć... 

- Zostaw te patyki! Zostaw te pataksdjdnvxkcjiuer......................