Oczami Bezdomnego Psa

środa, 29 czerwca 2016

...gdybyś tylko wiedziała...

Gdybyś tylko wiedziała, Larsi, jak my tutaj za Tobą...

A tak wierzyliśmy z Aresem, tak zaciskaliśmy palce, oczy i wszystko, co tylko możemy zacisnąć...

Jeszcze musiałaś napisać taki wpis, ten poprzedni, co to go można przeczytać, jak się wciśnie na dole "starsze posty"... Tak napisałaś, jakbyś pisała też o sobie... Wiedziałaś, prawda...? Wiedziałaś, Larsi... I Tobie też serce pękało na miliardy kawałków...

Teraz nasze pękają. Nasze i naszych, i wszystkich, którzy Cię znali, kochali, liczyli Twoje kropeczki, wpatrywali się w smutne oczy... Wszystkich, którzy mieli zaszczyt z Tobą spacerować, Larsi...


Przecież tak kochałaś spacery! Nie mogłaś poczekać na jeszcze kilka...? Nie Twoja wina, co ja plotę...

Po prostu tak nagle to wszystko... Przecież było już lepiej, przecież już szamałaś po troszkę, nawet Ci nie przeszkadzaliśmy z Aresem... staraliśmy się nie stać nad Tobą na sępa i czekając, aż coś spadnie i będziemy mogli skorzystać...

Wiesz, że Ares obiecywał, że nie będzie tak się irytował za to łapanie za obrożę...? Tak mi mówił, że jak tylko wyzdrowiejesz, to pozbędzie się tego brzydkiego tiku. Ja też obiecałem, Larsi... Ja obiecałem, że będę się dzielić jedzeniem w misce, że nie będę tak pilnował, że nikt do szatni nie wejdzie... Tak obiecywaliśmy sobie i spisaliśmy to nawet na piachu w lesie, żeby nie zapomnieć... Dla Ciebie tak obiecywaliśmy, dla Ciebie tak...


Miałaś wrócić, Larsi... Z lecznicy miałaś wrócić cała i zdrowa, nasza, kropeczkowa, dostojna... Z tymi mądrymi oczami miałaś wrócić... My tak czekaliśmy, tak nasłuchiwaliśmy... Kiedy dzwonił telefon, patrzyliśmy na naszych z nadzieją, żeby tylko uśmiechnęli się i powiedzieli "już jedziemy!" i pognaliby po Ciebie i zaraz by byli z powrotem, a my byśmy z Aresem czuwali, żebyś mogła odpoczywać i wracać do sił... Tak czekaliśmy...

Ale nasi, kiedy powiedzieli "jedziemy", to wcale się nie cieszyli... wcale... Patrzyli na nas tylko takimi oczami jak Twoje... Wielkimi, zatroskanymi, smutnymi...

Kiedy pojechali, Larsi, wyszedłem na plac schroniskowy... Widziałem ją, jak lata... Krążyła nad schroniskiem wielka, kluchowata, sierściasta... Malutkie ma skrzydełka, wiesz...? Wygląda trochę jak trzmiel. Nikt mu nie powie, że ma za duży kuper i zgodnie z prawami fizyki nie może latać. Tak jak ona...

Majka...

Pierwszy raz nie ucieszyłem się wcale, że ją widzę. Bo to jeszcze nie był czas. Darłem się! Ooooj, Larsi, jak ja się darłem! Rzucałem kamieniami, takimi malutkimi, wiesz... Żeby odleciała i nie wracała długo... Ale Majka tylko patrzyła na mnie uśmiechając się smutno... Ona wiedziała, że nie może być inaczej...

Ja już wtedy też wiedziałem, Larsi... Też wiedziałem, ale nie chciałem wiedzieć....


Larsi, wiesz, że Twój ostatni post o Hepi, o tym, że kilka dni może zmienić cały świat, pobił rekordy wszelkie możliwe...? Tak byś się cieszyła przecież... Napisałabyś cała radosna, że wpis miał ponad 2 000 wyświetleń, że w cały miesiąc byliśmy przeczytani ponad 12 000 razy! Ja bym Ci pozwolił to napisać! Pewnie, że bym pozwolił! ...umiałaś pisać lepiej, niż ja... Larsi, to dzięki Tobie tylu czytacieli wraca...

Tak byś się cieszyła, Larsi...

...jeszcze nie zadomowiłaś się na dobre tam, po drugiej stronie, jeszcze nie byłaś u nas z wizytą, później Majka wskaże Ci drogę.... nie wiesz więc, że Ares wyje w poduszkę już drugą godzinę... W dzień się trzyma, ale w nocy jest tak strasznie pusto... Nie wiesz, że nasi chodzili następnego dnia, jak duchy... Nie wiesz, że jeszcze co rano szukają smyczy, żeby Cię zabrać na spacer... Ale potem patrzą w dół, a tam żaden posiwiały łepek nie stoi na długich, zgrabnych nogach...

Żegnaj, kropiasta psiumpelko. Nikt nie dał Ci szansy na te ostatnie kilka dni... Dołączyłaś do Hepi, Magusa, Łatka, Hipka, Gogola, Lotnika, Niwy, Hedara i wszystkich innych, którzy nie usłyszeli "nie dam ci tutaj odejść, zabiorę cię do domu..."....

...........przepraszam, że dzisiaj nie napiszę żadnego postu... ale nie mieliśmy okazji się pożegnać...

....miałaś wrócić...

...do zobaczenia, Larsi...


niedziela, 26 czerwca 2016

Nigdy nie mów "Nie chcę go, będzie ze mną za krótko"...

...bo kiedy tak powiesz, to psie albo kocie serce popęka na miliardy malutkich kawałków i nie wiem, czy zdążymy je skleić... Bo kiedy tak powiesz, to i nasze serca popękają, bo to będzie oznaczało, że i nam tak ktoś kiedyś powie i odejdziemy nie będąc chociaż przez chwilę dla kogoś kimś najważniejszym na świecie... 

Hepi nikt tak nie powiedział. Hepi ktoś zapakował w samochód i powiózł do miejsca, gdzie miała zostać już na zawsze... i została. Tylko tak... inaczej...

Hepi mieszkała u nas w biurze. Niedługo, ale miała czas dać się poznać jako kochana, chociaż zadziorna zazdrośnie psiolaska. Stała się naszą współpsiolokatorką, bo w jej ciele rozsypały się guziki. Nie mogli ich tak po prostu wyjąć, było ich za dużo i w takich miejscach, co to się trudno dostać. Hepi witała przychodzących i wpatrywała się w każdego smutnymi oczami. Miała chyba nawet smutniejsze oczy od moich! O, tutaj leżymy razem...



Prawie tak duża jak ja! Chociaż ona sięgała do kolana, a do mnie nie trzeba się schylać, żeby pogłaskać. 

Tutaj jest z Aro:


Nie wiem, czy Hepi wiedziała, że nasi się zamartwiali coraz bardziej, bo chude ciałko było coraz bardziej zmęczone, a oczy smutne... Czasu było coraz mniej, chociaż nikt nie wiedział, ile... Mało. Ile to jest mało...? 

Pewnego dnia jednak przyszedł ktoś, ktosia właściwie, bo to laska dwunożna była. Powiedziała, że Hepi zabiera. I koniec, i już, i tak po prostu takie piękne rzeczy też się dzieją...

Teraz przekażę opowieść Hepi'owej Opiekunce... 

"Hepi przyjechała do nas w niedzielę wieczorem. Samochodem, na tylnym siedzeniu. Uzupełniła nasze stado, została trzecią suczką. Była u nas 5 dni, potem odeszła...

Przywitała się ze stadem grzecznie i poszła oglądać dom, dreptała, dreptała, dreptała do późnego wieczora.


We wtorek Hepi wyruszyła ze mną do pracy, bo zastrzyk, bo leki i po przycięcie pazurków.

W biurze była bardzo grzeczna, na zastrzyku już mniej - oj nie lubiła Hepi zastrzyków. Za to przycięcie pazurków w porządku, jak prawdziwa suczka - chciała być ładna :-)

Potem wizyta w ZUSie i tu zdarzyło się stado cudów.

Cud pierwszy - nie miałam drobnych na parking, upał nieznośny, sklepy daleko, Hepi w samochodzie nie zostawię nawet na 3 minuty, co robić? Nagle ktoś do mnie macha, kolega z dzieciństwa, z innego zupełnie miasta - hurra, happy - mamy dwa złote na parking.

Cud drugi - panie z ZUSu wpuszczają nas do środka mimo groźnym napisów na drzwiach, że psów nie wolno wprowadzać.

Cud trzeci - nasza sprawa wymagała wizyty na wysokim piętrze i spotkaliśmy tak miłą panią, która przywiozła nam papiery, pozwoliła podpisać je na kolanie, zawiozła do góry, przywiozła oryginał.
Dziękujemy.

Panowie ochroniarze za to jak zawsze na posterunku, wyprosili nas z korytarza, a potem próbowali przepędzić spod drzwi, "bo to zwierze kogoś pogryzie, a jak prezes będzie przechodził?". Nie wiem, jak Hepi, ale ja miałam ochotę ugryźć jakiegoś prezesa - niestety nie przechodził.

Szczęśliwe wróciłyśmy do domu, gdzie Hepi pochwaliła się, że ma zęby, naszym suczkom, potem kotom i w międzyczasie mi, bo chciałam ją wyjąć z samochodu, a ona chciała jeszcze posiedzieć.


Hepi najpiękniejsza była gdy zbiegała z górki, wtedy wyglądała jak zdrowy pies. Nabierała rozpędu i gnała te 2 czy 3 metry. A jeśli górka kończyła się wodą, to Hepi była w raju. Uwielbiała wodę, żadnej kałuży nie przepuściła. Na ostatni spacer nieśliśmy ją na rękach, żeby sobie mogła po wodzie pochodzić, dziurkę w plaży wykopać.


Było też ognisko, Hepi leżała na leżaczku, pod grubą warstwą kocy. Wyglądała na bardzo zadowoloną, że może tak spać, gdzie cały czas jakaś ręka ją głaszcze.

Ostatni nasz wspólny dzień... Rano nie chciała zjeść leków, mimo serków, pasztetów, kurczaczków. Dałam jej chwilę pomyśleć i po godzinie zjadła leki i śniadanie, serdelka i chleba z serem, bo Hepi miała zasady. Psiego żarcia nie ruszyła, obojętnie czy to był Royal czy Puffy, nie i koniec. Ludzkie żarcie, to co innego. Lubiła rosołek, z marchewką i mięskiem.


Odeszła po cichutku, położyła się na posłaniu i tak już została...

Niby wiedzieliśmy, że bardzo chora, że na krótko, ale że aż tak krótko... Leży w ogrodzie pod jabłonką, z poduszką, na której lubiła kłaść głowę. Przez to, że była u nas tak krótko cały czas boję się, że ją zapomnę. 


Pamiętajcie z nami o Hepi, co lubiła wodę, warczała na inne psy przy głaskaniu, i wolała ludzkie żarcie od psiego."

Nie wiem, jak Wy, ale ja ledwo klawiaturę teraz widzę, tak mi się wszystko maże.... Coś mam chyba z oczami, muszę Tabletkowej zgłosić...

Nie zapomnimy Hepi. Tak jak nie zapomnimy psów, które ostatnio pożegnaliśmy, a które nie miały tyle szczęścia, co ona.

Na ostatni spacer wybrał się Łatek z Magusem...


Razem mieszkały, razem spały, zgodnie też stwierdziły, że już wystarczy, już nie dają rady, nie doczekają, nie mogą dłużej... Spacery stały się dla nich za ciężkie, głównie już odpoczywały opowiadając sobie historie z młodości... Magus z Łatkiem razem, łapa w łapę, wymaszerowały na drugą stronę mostu... Nasi ich żegnali siorbiąc nosami i pozwalając łzom kapać na miękką sierść...

Niedługo za nimi powędrował Gogol...


Do jesiennego owczarka przyszła zima... Tak bardzo chciał jeszcze chodzić na spacery razem z dwunożnymi kumplami... Jego łapy nie chciały i ani prośbą, ani groźbą, ani lekami nie szło ich zmusić do tego... Od leżenia porobiły mu się takie rany brzydkie, chociaż nasi go przecież oglądali z każdej strony! Starość jest taka podstępna... ...nasi nie chcieli dłużej czekać... Gogola żegnało całe schronisko, a niektórzy nawet specjalnie przyszli się pożegnać... 

...one nie były jedyne, którym zostało "mało czasu". Są u nas takie zwierzaki, są też w innych miejscach... Jeśli jedynym argumentem dwunożnego jest "będzie ze mną zbyt krótko"... to to nie jest argument... Taki pies przyjdzie, potem odejdzie i wyrwie kawał serca... ale wspomnienia będą zalepiać tę dziurę... Na końcu zabliźni ją świadomość, że to był dla tego zwierzaka najlepszy, najpiękniejszy czas, jaki mógł przeżyć przez ostatnie miesiące czy nawet lata...

Pamiętaj, że nie dajesz tylko domu. Dajesz spokój; poczucie bezpieczeństwa i miłości; dajesz poczucie tej wyjątkowości, bliskości, dajesz ciepło, dotyk, troskę, opiekę; dajesz SIEBIE, a to najważniejsze i największe, co możesz dać... Dajesz piękne wspomnienia, spokojny sen i najpiękniejsze poranki... 

...dajesz cały świat... 

Nie da się go policzyć na dni, miesiące czy lata. Każdy dzień dla zwierzaka, któremu zostało "mało" jest tak długi, że gdybym miała Ci to opowiedzieć, to by nie starczyło nam wieczności...

...pomyśl o tym... 


środa, 22 czerwca 2016

Taka ładna, że niech ma szczeniaki!

Mało jest psów na świecie? Może mało ładnych? Zapytałbym właściciela bohaterów dzisiejszej opowieści, ale nie mam jak. Może to i dobrze...

Będzie dzisiaj o jednej takiej psiolasce, co to trafiła do nas ostatnio. Kejsi ma na imię.


Całkiem, całkiem ładna, prawda? Ktoś ją wypatrzył, jak była przypięta krótkim łańcuchem do budy, a obok wałęsał się szczeniak. Zgłosili to naszym i nasi pojechali zobaczyć, o co chodzi i dlaczego nie jest dobrze. Się okazało na miejscu, że faktycznie - budy żadnej (bo to, co było to nawet nigdy budy porządnej nie widziało)...


Łańcuch się cały splątał, wody brak...

Szczeniak miał budę chyba dla kotów. Wielkość może i była dobra, ale wejście tak małe, że musiał się wczołgiwać!


Ech, no takie rzeczy!? Właściciel wolał mieć na kolejne butelki z zepsutym sokiem (kto zdrowy takie siarkowe pija?!), niż zadbać o zwierzaki... Obydwa były chude, z pasażerami na gapę, a że było ciepło, to i pewnie języki im się do podniebienia przyklejały...

Wiadomo było, że nic się nie zmieni... Nasi działali, żeby tę dwójkę odebrać i zaglądali często do nich też, żeby mieć ich na oku. Wody nie było ani razu... A słońce prażyło solidnie. Najważniejsze, że właściciel miał co pić, ale to, co do kieliszków nalewał, dla psów się nie nadawało.

Już nie napiszę, jak to wyglądało od strony papierkowej (za dużo na moją biedną głowę...), ale najważniejsze, że Kejsi i Szeryf przyjechały do nas i wreszcie mają pełne brzuchy i mogą pić, kiedy chcą! ...nikt ich też tutaj nie bije.... Nie mogły uwierzyć, kiedy powiedziałem, że u nas naprawdę nikt na nikogo tutaj ręki nie podnosi... Szeryf był zdziwiony, że tak też można żyć...

A jeśli chodzi o tytuł posta... Właściciel powiedział, że Kejsi jest tak ładna, że on by jej znalazł równie czarnego i równie kudłatego kawalera i byłyby z tego piękne szczeniaki! Tyle psów w schroniskach, a ten będzie nowe produkował! Już pominę, że rodzinka by sobie żyła bez budy, bez wody i na łańcuchu... Przecież Szeryf też jest od Kejsi. Przecież dziury w płocie tam takie były, że słoń by się przecisnął, a co dopiero pies, któremu się założenie rodziny marzy... Dlatego też w "budzie" psiolatki co jakiś czas zjawiały się nowe kluski z łapkami, uszkami i ogonkami... Co się z nimi potem działo...? Lepiej się nie zastanawiać.

Kejsi ma raptem 3 lata, uwielbia się bawić, chodzić na spacery, a człowiek to jest dla niej najlepszy kumpel!


Zje, co podadzą, wybredna nie jest. Z innymi psami też się zakumpluje, a co tam. A jaka piękna będzie jej sierść, kiedy zostanie wykąpana, wyczesana porządnie i kiedy zacznie dostawać wreszcie wartościową karmę!

Szeryf był wycofany, ale kiedy zapomina, że "trzeba" się bać, to się zamienia w całkiem normalnego szczeniora!



Ma dopiero kilka miesięcy, jeszcze zapomni na dobre, że ktoś go krzywdził kiedyś... Oby szybko znalazł się ktoś, kto będzie chciał go przygarnąć i pokaże mu, jakie mogło być jego życie od początku...

Potrzebne są dla nich domy. Może być nawet jeden! Ale pewnie Szeryf ma większe szanse. Chociaż Kejsi z tymi czarnymi kudełkami to też zachwyci niejednego! Muszą zapomnieć te wcześniejsze miesiące czy lata. Muszą nowe wspomnienia załadować, stare wymazać, muszą zrozumieć, że są warte najlepszych domów, że nie wszędzie ręce są takie ciężkie i że czworo-dwunożne stada są psiekstra!

...i żeby ten ich poprzedni "opiekun" nie próbował nawet kolejnego psa przygarniać! Bo będzie miał ze mną do czynienia, a ja też umiem postraszyć! Albo zaprowadzę do Mimasa, o:


niedziela, 19 czerwca 2016

Dzisiaj o dachowcach i pewnym Dzielnym Psie!

Larsi ostatnio napsiała, że mi pisanie nie idzie. PFFFFF JAK TO NIE IDZIE??? Ja przynajmniej jestem na chodzie i za mną nie trzeba biegać z jedzeniem i przynosić to rybkę, to pieczeń, to parówkę, to kanapeczkę i zastanawiać się, co łaskawie dziś zjem!

Właśnie, że pisać umiem i dzisiaj właśnie, że będę pisać! Zamkłem się tutaj w biurze i sam piszę i nikt mi się wtrącać nie będzie. Właśnie.

Dzisiaj będzie o dachowcach. Udowodnię, że sierściuchy nie mają dachów na wyłączność! Co prawda taki kociasty dachowiec też u nas mieszka. Wręcz jest bardzo dosłownym dachowcem!


Imię ma niewyszukane. Gruba. Znaczy to imię, nie, że ona jest. Moje ładniejsze, wiem... Właściwie to jak przyjechałem do schroniska, to ona już była. Koty mają siedem żyć, więc jeszcze trochę tu pobędzie. Mieszka sobie na tym dachu, czasami złazi, ale to jej miejscówka. Ma miseczki, ma mieszkanko, nasi pilnują, żeby tam miała to, co potrzebne sierściuchowi na dachu.


Za tymi drzwiczkami sobie wolno bytuje i może wychodzić, kiedy chce. Nie wiem, dlaczego się mówi, że koty wolno bytują, skoro biegają całkiem szybko...

Wczoraj właśnie Gruba została złapana! Przejdzie niezbędne badanka, zostanie zaszczepiona, odrobaczona, odpchlona i jak wszystko będzie okej, to wróci znów na dach. Jak kot już pokochał wolność, to zamykanie jej na stałe to by było barbarzyństwo! Gruba już się doczekać nie może, ale trochę musi w zamknięciu pocierpieć...

Tyle o niej.

Niedawno przyjechał też do nas inny dachowiec. Mniej sierściasty, a jeszcze jakby ktoś mu powiedział, że ma coś z sierściucha, to nie wiem, czy byłby zadowolony... Abram przyjechał do nas, zamieszkał w jednym z kojców, a wkrótce przechodzący między pracownik zobaczył to...


W sumie to coś z sierściucha ma... bo wleźć - wlazł (chociaż nie pytajcie JAK, bo zielonego pojęcia nie mam), ale żeby zejść...? Nie ma mowy! Budy mu podkładali, nakłaniali grzecznie, ale nijak nie wiedział, która noga najpierw!



Nasz behapsiorysta musiał więc użyć innych metod przekonawczych...



Najważniejsze, że się udało! W wersji naziemnej prezentuje się tak:


Psiolaski się za nim oglądają, robią maślane oczy i wzdychają, że mało płuc na drugą stronę nie wywrócą... Że niby przystojny, że niby mięśnie ma i zad kształtny... No ja tam nie wiem... Wiem za to, że jest sprytny usportowiony i nie dla niego leżenie na kanapie cały dzień. Może pół. Nooo mooooże ćwierć. Reszta to powinny być przeróżne zajęcia męczące, bo faktycznie takie mięśnie same się nie zbudują, a Abram jest stworzony do skoków, zabaw, gonitw za patykami! Jest też całkiem spory i bardzo silny (w końcu mięśnie nie są na jego nogach ot tak, dla wyglądania...), więc potrzebuje dwunożnego, który za nim nadąży i który będzie rozumiał jego potrzeby, a nie tylko będzie się chwalił, że ma takiego zwierza!

Widzicie sami, sierściuchy nie mają wyłączności na dach! Chociaż może i dobrze, że te dwa nasze zwierzaki nie trafiły na jeden, bo mogłoby się to skończyć różnie... dla sierściucha oczywiście. Chyba, że Abram akurat do sierściuchów nic nie ma, tego nie wiem.

-----------------

Zmieniając temat, bo dachowce tylko dwa... Teraz będzie o Dzielnym Psie Roziku! Nasza rzeczowniczka wybierała się na spotkanie, żeby poopowiadać o nas i o wolontariuszach, i wogóle o tym, że u nas jest fajnie i żeby przychodzić. Zabrała ze sobą Rozika, dla którego to dzień był niezwykły! Zwykle siedzący u Tabletkowej w tabletkowni z Polarem i Filim, a tu nagle wybrał się na wycieczkę!

Wieczorem Fili przyszedł do mnie i powiedział, żebym Rozika wpuścił na bloga, bo gada jak najęty o tym wyjeździe, zdjęcia pokazuje każdemu, a ich jest tam dwóch i widzieli je już dwadzieścia osiem razy....

Poszedłem więc do Rozika, powiedziałem, żeby mi te zdjęcia dał, to je każdemu pokażę w internecie, a tu ludzi dużo i na pewno każdy się zachwycać będzie. Rozik aż podskoczył z radości, ale poprosił jeszcze, żeby mógł opowiedzieć samodzielnie, jak było. Machnąłem łapą - przecież to mniej wymyślania dla mnie!

- Dawaj, Rozik!

Rozik rozsiadł się wygodnie w posłanku, łapę jedną na drugiej położył i zaczął...

"Pewnego dnia JA, Dzielny Pies Rozik, wyruszyłem z Kasią-Rzeczowniczką w miasto. Jechałem samochodem i nic się nie bałem! 


Grzecznie wyglądałem przez okno. Delikatnie dałem do zrozumienia, że wolę przednie siedzenie, co zostało przyjęte z entuzjazmem na szczęście - zawsze to lepiej mieć przyjazną duszę obok siebie. Poza tym Dzielnemu Psu Rozikowi się nie odmawia.

Potem wmaszerowałem po schodach na pierwsze piętro - sam!!! - do biura IDZ. I tu ponoć okazałem się psem idealnym. Nic takiego, po prostu położyłem się pod biurkiem i zająłem się lizaniem nóg - czasem swoich, czasem rzeczowniczki.


Po kilku godzinach ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem do LOPITu na spotkanie z młodzieżą z okazji Dnia Zapobiegania Narkomanii. I właśnie tu zyskałem przydomek Dzielnego Psa! Mimo hałasu wmaszerowałem na teren pikniku, dałem się głaskać dzieciom, wszedłem do budynku i dałem się poczęstować ciastem marchewkowym. Zaproszony na scenę - nie odmówiłem, wszedłem, pobyłem, pogwiazdorzyłem.


Wracając do schroniska - niestety do schroniska - dzielnie minąłem Najgroźniejszy Na Świecie Pociąg Towarowy i pełen dumy i chwały wmaszerowałem na wybieg. Przedtem jednak szukałem swojej Tabletkowej, żeby jej powiedzieć, że wróciłem i byłem dzielny.


JA, Dzielny Pies Rozik polecam się do adopcji, ale nie nachalnie! Z duma, jaka przystoi dzielnemu psu!"

Tyle do opowiedzenia miał Rozik! Stara się, jak może, żeby pokazać, że będzie psem naprawdę idealnym... Zresztą Abram też będzie, jeśli znajdzie odpowiednio idealnego dwunożnego dla siebie...

I co? Nieźle mi wyszło! Nikt nie będzie pisał, że ja pisać nie umiem...

środa, 15 czerwca 2016

Rozkoszniaki!

Too jaaa! To znów ja! Już mi lepiej! 
Przed Wami kropiasta Larsi, która szamie teraz wszystko, co chociaż trochę pachnie jedzeniem, nabieram sił, więc i pisać mogę.

Napiszę Wam w sekrecie, że Dżokej to tak niebardzo chyba do pisania... Tak jakoś pisze niemrawo, że jak czytam, to bym poprawiła to i owo, ale się wtrącać nie chcę... Wysłałam więc go spać, a sama sobie tutaj podziubię. 

Ostatnio wlazłam do tej naszej Tabletkowej po coś, nie pamiętam, po co... Aaa wiem, plasterek mi się obsunął, to żeby mi poprawiła. Tam, gdzie ona ma te wszystkie kulki zdrowotne, mieszka Fili, Rozik i Polar. Tooo, co tam zobaczyyyłaaam... Taki bezwstyd! Wam piszę! Taki bezwstyd, że aż oczy moje musiałam zasłaniać! 

Patrzcie tylko:


Rozik się tak rozkłada! Na zewnątrz jest średnim, futrzastym zwierzem z białymi oczami. W środku jest wdzięczną, kochającą i kochaną radością! Nie wiem, czy coś widzi, ale patrzy się tak, jakby miał na wylot kogoś przepatrzeć... Nie każdy zobaczy w nim TO COŚ, ale jak komuś będzie to dane, to może zyskać fantastycznego psiumpla, który pokocha tak szybko, że się ten ktoś nie zdąży nawet zdziwić... Kochany jest i koniec. Daj mu szanse. I JUŻ!

Takiego mamy jeszcze psiekstra kawalera... kolorystycznie by do mnie pasował... Może ciutkę niższy, ale mogę łeb nosić niżej, a co tam... Tupet we własnej psiosobie!


Hę? Czaderski, prawda? To ucho zalotnie oklapłe... Tupet jest taki, że nie raz słyszałam, że można go jeść łyżkami. Nie wiem, jak to jest, bo ile razy obok niego przechodziłam, to był w całości... Oooo ten jak się popatrzy tymi maślanymi oczami to niejednej miękną kolana.... Daje się utulić, wyczesać, wykiziać, taki jest przytulankowy, że wielu już sie dało nabrać, że to taki nieduży piesio... Wystarczy jednak go na spacer zabrać i od razu wyższy o głowę, kopyta wydłużone i leeeeciii przed siebie! Nie da się go nie lubić. Nie da się nie zakochać w tych oczydłach błagających o kontakt... Jak ci dwunożni, co chcą adoptować zwierzaka, mogą być tak nieczuli na jego dźwię..ee...wdzięki??


Jeszcze jeden taki rozkoszny sam w sobie...


Wielki, kudłaty miś?? Ależ skąd! To dokolanowy Zenir! ...tylko na posłaniu bardziej dopasowanym dla Nany, ale kto zabroni mu tam leżeć?? KTO ŚMIE mu powiedzieć, że to nie jego miejsce?? Zenir na co dzień mieszka w kuchni, ale też przechadza się po placu od czasu do czasu, jak wiadomo, że nikomu przeszkadzać nie będzie. Mylne jest jednak stwierdzenie, które każdemu się nasuwa - że ten futrzak jest przytulaśny i tylko do miziania... Niestety nie jest i trzeba wiedzieć też, jak go podejść.... Czeka chyba Zenira u nas emerytura... Kto się zdecyduje dotrzeć do niego na tyle, żeby odważył się zaufać i wymaszerować do domu...? Dobrze, że u nas już go dobrze poznali i on poznał dobrze naszych, i zdaje się, że czuje się u nas całkiem swojsko...

Wielu szuka takich miziastych, które by patrzyły się maślanymi oczami. Zenir to może nie, ale Rozik i Tupet nadają się przeidalnie! Dooobra, Rozik ma białe oczy, ale jakże jest wyjątkowy dzięki temu! A Tupet ma funkcję zmniejszania i zwiększania! W domu dużo miejsca nie zajmie, za to na spacerach zadba o kondycję jak nikt! Rozik może nie dla każdego jest pięęękny, ale jak już trafi do domu, jak się mu kudełki obetnie, jak mu odrosną nowe... To niejeden się za nim obejrzy! Za to Tupet już z daleka zachwyca urodą!

Ech, niech wreszcie ktoś im da szansę... Może Ty...?

niedziela, 12 czerwca 2016

Wreszcie brama otwarta!

Musiałem znów zasiąść przed klawiaturą. Bramy się pootwierały i zaczęło wywiewać psy! Nie mam pojęcia, co to był za wiatr, ale nie zgadniecie, kogo wywiało... Popatrzcie tylko...


Kto poznał futrzastego walenia, który pisał ostatnie dwa posty? Aro we własnej osobie! Wyruszył z dwunożnymi po nowe życie pełne smakołyków, spacerów, głasków... Będzie bez niego smutno. Już jest. Zostaliśmy we trójkę... Taaak, Hepi była z nami, ale też wymaszerowała do domu, jeszcze zanim się psy rozkaszlały. Pewnie, że się ucieszyliśmy! Była już taka chora... Tylko nie pisaliśmy o tym, bo... kilka dni potem wyleciała za Majką... Jeszcze o niej wspomnimy. Na pewno.

Dzisiaj jednak krzyczymy głośno, że brama dla adoptujących otwarta od kilku dni jest! Już można przybywać i zabierać zwierzaki do domów! Sierściuchy można było cały czas, ale szczekacze musiały czekać dłuuugooo... Oby teraz maszerowały do domów jeden za drugim.

Na przykład Alfa. Owczarka piękna.


Już ponad rok czeka na swojego dwunożnego... Grzeczna, pojętna i do szkoły chodziła! Kto by nie chciał psa, co to umie łapę podać i usiąść na zawołanie?! No widzicie, jakoś nikt nie chce... A ona i bawić się lubi, za patykiem pogoni, piłkę poturla, grajdołek sobie wykopie... Chociaż pewnie da się nauczyć, żeby jednak nie kopała, jak trafi do domu z ogródkiem... Szkoda, żeby Alfa zapomniała wszystkiego, czego się dowiedziała... Dwunożny jej potrzebny od zaraz, który będzie kontetu... kotentułował... k o n t y n u o w a ł  naukę psiolaski!

Kolejny taki uczony jest Bandżi.


Bandżiego właściciel jest teraz tam, skąd się nie wraca... Czasami przylatuje, żeby zobaczyć, jak jego psisko się trzyma, czy jeszcze u nas mieszka, czy nie jest mu smutno... Słychać czasami, że Bandżi z nim gada. Fajny zwierz z niego, bo nauczony, że w domu się nie brudzi, a każdego nowego trzeba traktować przyjaźnie niezależnie, czy ma dwie nogi czy cztery. Jest jeszcze całkiem młody, to i ciekawość w nim wielka i na spacerach tu wąchnie, tam zajrzy... Bandżi dla każdego będzie psiuper! Tylko szansę mu daj...

Taki olbrzym mieszka u nas też:


Też łapę umie podać. Łapę... ŁAPSKO! Beetoven jest ogromny, ma też ogrom miłości do ludzi w sobie! To taki miś do kochania, miziania, głaskania i brania na kolanka... Nawet jak trzeba mu kulkę leczącą podać, to można bez problemu mu do paszczy wsadzić i nie użre! Tylko lat ma już sporo i może dlatego kolejka się po niego nie ustawia... szkoda... Jeszcze ostatnio zaczął tracić na wadze, psioweci będą sprawdzać, dlaczego tak jest i oby to nie było nic poważnego... Czy ktoś się zdecyduje wziąć takiego misiowego cielaczka...?

Prawdziwie mała czeka Bajka!


Bajka ma opcję chowania uszu. Bo na zdjęciu to takie schowane, ale jak coś ją zainteresuje, to zaraz je wystawia przed siebie! Jakiś czas mieszkała w łazience w biurze, bo jak tam trafiła po operacji (nic poważnego, taka tam ochronna, żeby szczeniaków nie było...), to potem musiała zostać przez kaszel - psioweci zabronili jakichkolwiek przeprowadzek. A że mieszkała blisko, to wiem, że jest bardzo fajna! Na ręce można ją wziąć i ani zęba nie pokaże, a to zaleta przecież! Na spacer idzie sprintem, byle dalej od schroniska... Do głaskania chętna, ale też się rozgląda na około, bo ciekawość u niej większa niż ona sama. Bajka jest psiekstra i koniec!

Przybywajcie do schroniska! Stęskniliśmy się za ruchem, za spacerami, nie wspomnę, że wciąż tęsknimy za domem... Nie wszyscy, bo nie każdy miał kiedyś dom... Są psy, które zawsze były podwórkowe i nie wiedzą nawet, co to znaczy być blisko człowieka...

Każdy zwierzak zasługuje na dobry dom. KAŻDY. Każdy by chciał wiedzieć, jak to jest być dla kogoś najważniejszym na świecie... Niektóre tylko o tym słyszały, ale nigdy nie były...

Pokaż im, jak to jest...

środa, 8 czerwca 2016

Ozłocić! Czyli jak wygląda walka w praktyce.

Kaszel jest, to wiecie. (jakby kto nie zauważył POGRUBIONEJ trzcionki, to JA znów - Aro. Nie wiem, dlaczego pogrubiona, skoro ja taki smukły jak chart... Miało się odróżniać, to się odróżnia.)

Wracając - kaszel jest. Dopadł też Larsi... Biedna kropiasta już nawet parówek jeść nie chce... Ciągle się z Aresem czaimy, bo jak tak bardzo trzeba je zszamać, to my się już poświęcimy i je zlikwidujemy w brzuchach! Dwunożni ciągle jednak podtykają je Larsi (jak i sporo innych dóbr...), a ta nic... Ani nie wąchnie... 

Coś mi dzisiaj temat ucieka! 

Podpaczyłem dzisiaj, jak wygląda walka z kaszelem. Już od dwóch tygodni trwa ponad i podsłyszałem, że idzie wszystko ku dobremu. Może nawet dzisiaj psioweci odwołają alarm...? Może pozwolą chociaż na adopcje...?

PSIA STOPA! Znów odbiegam od tematu! 

Teraz będę się czymał! Chciałem dzisiaj napisać, że ja apeluję o ozłocenie! Wolontariuszy ozłocenie! Pomnik postawić trzeba! Ja apeluję! Przecież gdyby nie oni, to nasza Tabletkowa musiałaby sobie posłanko jakieś przynieść, albo z Larsi spać... Chociaż nie, przecież nie miałaby na to czasu... I tak przyjeżdża rano i wyjeżdża...prawie czasami też rano... Tabletkowa tak czy siak rozdaje wszystkie te poważniejsze kulki tym psom, które faktycznie kaszelują. Cała reszta jednak musi dostawać takie fasolki, kamyczki i płynne coś, co strzykawką między zęby wciskali... ale wzięli się na sposób i podają w miseczkach.

Bardzo sprawnie to idzie! Paczajcie, tu jest centrum dowodzenia:


Najpieeerw szykuje się podkład do wszystkich fasolek, kamyczków i płynnego cosia. Czyli do większej michy ładuje się środek puszek żarełka dla psów. Pooteeem dokłada się troszeńkę tego sierściuchowego. Na zapach i ciutkę na smak. Same psie już się przejadły... Pooteeem szykuje się baaardzo dużo malutkich miseczek. Następnie się nakłada to z większej michy do tych malutkich. Obserwowałem długo i ten dwunożny ani razu nie oblizał łyżki! Twardy był, a przecież ja przy biurze czułem doskonale, jak to pięęknie pachło... A on nic! Ani razu, ani palca nie liznął! 

Kolejna nasza dwunożna miała taką listkę specjalną. Taką o:



I tutaj jest napisane, kto, gdzie mieszka i ile ma dostać tego płynnego czegoś, a ile okrągłego. Ta nasza to już tak sprytnie wszystko rozdzielała, że tylko pach-pach, ustawiała miseczki w rządku, potem myk-myk-myk, kulki wrzucała, potem siorb-bryzg - wstrzykiwała strzykawką na wierzch to płynne i gotowe!

Na to czekali wolontariusze, dostawali hasło "Gogol i Bajer, to samo!" albo "to dla Tajfuna, to dla Jankiela!" albo "zakładaj rękawiczki i Krejzol, i Grozikus!". Wam piszę! Taka spryciocha!

I nasi od razu się rozbiegali po schronisku z miseczkami. Całe zadanie polegało na tym, żeby podbiec do tego zwierzaka, co trzeba i podać mu miseczkę. Na wiatach można było wsunąć pod kratką. Pies miał wyćlumkać zawartość miseczki i wolontariusz biegł z powrotem, żeby rzucić naczynko pod ścianę (znaczy do mycia potem ktoś zabierał) i brać kolejne. 

Belgus nie miał problemu z współpracą...



Podobnie Agres...


...Karol niestety zupełnie nie zrozumiał powagi sytuacji...


...grał potem miseczką w hokeja....

Przed wiatami, przed każdymi drzwiami, przed furtką też, stoją takie skrzyneczko-kuwetki: 


W środku są szmatki różne nasączone takim czymś, co ma zabijać wszelkie te paskudztwa, co przenoszą kaszel i w nie dwunożni wkładają nogi. Wchodzą, dreptu-dreptu w miejscu i idą dalej. Przed bramą leżą nawet dywany nasączane, żeby żaden samochód nie przywiózł ani nie wywiózł tego nigdzie. Walka na całego! Nasi nie walczą tak na pół gwizdka!

Jeszcze jeden mam dowód:



Takie psikadło jest na te górne kończyny dwunożnych. Oni sobie to psikają, potem maziają, potem to strrraaaasznie niefajnie pachnie... Ale znów likwiduje wszystkie wierusy i baketerie. Czyli trudno - niech śmierdzi!

Jak już wiaty były zatabletkowane, to czas na resztę! Do geriatryków, przedszkoli, szarych lewych i białych prawych trzeba było już osobiście wleźć. 

Do Pluta na przykład...



Obok Pluta mieszka Borysek i Nusiek.



Borysek tylko na zdjęciu składa się z zębów i sierści. Tak naprawdę to łagodny miś! Nie mógł tylko zrozumieć, że jego miseczka już wyszła, a Pluto jeszcze ma... 

Beethoven też patrzył na dwunożną jak na niepoważną całkiem... Jak to - paszcza jak szuflada, a miseczka taka, że cała by się zmieściła między faflami... Raz ozorem omiótł i nie ma! I gdzie reszta?!



Loza i Dokis też dostały swoje, chociaż Dokis raz-dwa zeżarł i udawał, że nic nie dostał. Próbował oczami wymusić wyczarowanie pełności miseczki...



Jak już wszystko było rozniesione, to jeszcze wyszły na spacer wszystkie te zwierza z pomieszczeń bez wybiegów, które oczywiście mogły wyjść. A ja na koniec poszedłem do domku wolontariusza obejrzeć tablicę....



...widzicie te daty...? Tak dawne... To są daty ostatnich spacerów... Zaraz potem wybuchnęła epidemia z kaszelem... 

Trzymajcie kciuki, żeby to może dzisiaj był koniec... Żeby chociaż można było wyfruwać do adopcji, to zawsze to już lepiej! Sierściuchy to szczęściarze, bo one to mogą wyłazić. Chociaż niekoniecznie na spacery, ale do domów owszem. A my nic! Zaraz ani pół kojca wolnego nie będzie, a tu nawet nie można się zapoznawać i zamieszkiwać razem, bo psioweci zabronili wszelkich zmieszań między psami. 

PRECZ Z KASZELEM!

Cokolwiek jednak zarządzą, to wiemy, że mamy CUDOOOWNYYYCH dwunożnych u nas, którzy tyle czasu poświęcają, żeby nam pomóc! Psiogromne psiodziękowania się należą wszystkim, którzy przyjeżdżają, przychodzą, przypełzają czy przylatują, żeby nakładać te wszystkie dobra, potem te obrzydliwości, które jednak leczą, potem biegają na wiaty, odbiegują, biegną myć wszystkie michy, siebie, a potem biegną z powrotem.... Nie opiszę naszej wdzięczności nawet, bo nie umiem tak poetycko, ale wiedzcie, że KAWAŁ dobrej roboty robicie i my to wszystko widzimy i jesteśmy tak dźwięczni...eee..wdzięczni za Wasze poświęcenie, Drodzy Moi Dwunożni Wolontariaccy i Inni Tabletkowi.... 



Aro.