Gaston to trochę szczęśliwy, a trochę pechowy pies. Trafił do nas z paskudnego przytuliska, z dalekiej
miejscowości, razem z grupką innych psów. Przywiozło do nas te zwierzęta inne
stowarzyszenie pomagające psom; był z nimi jeden z naszych dorosłych wolontariuszy.
Psiaki żyły tam w strasznych warunkach, w Internecie bezogoniaści szeroko o tym
pisali…
To
jest Gaston.
Miał
szczęście, bo w tamtym przytulisku nie siedział długo, więc nie zdążył
zachorować. I wyglądał jeszcze całkiem nieźle. No i gdy trafił do nas, to nasi
bezogoniaści nawet nie zdążyli umieścić na stronie schroniska jego wizytówki, a
już został adoptowany.
Pojechał na
wieś, do dużego gospodarstwa.
Po
jakimś czasie odbyła się wizyta podopcyjna. Okazało się, że pies – wbrew
zapewnieniom tamtych bezogoniastych, siedzi przywiązany do łańcucha! I nie
wygląda najlepiej, brudny, zmierzwiony… Odbyła się rozmowa, ostrzeżenie,
zapewnienia tamtych, że Gaston jest na łańcuchu tylko chwilowo… Miało się to
zmienić.
Ale
odbyła się kolejna wizyta podopcyjna – i znów to samo! No to nasi zabrali psa i
odwieźli z powrotem do schroniska.
Nie
minęło parę dni, a właścicielka Gastona przyjechała z jakąś młodszą
bezogoniastą z rodziny. Ta młodsza, bardziej wygadana. Zaczęła tłumaczyć, że
pies w zasadzie nie miał źle, bo i buda dobra, i żarcia pod dostatkiem, a że
był na łańcuchu to tylko dlatego, że na kojec właścicieli w tej chwili nie
stać. Bezogoniasta zobowiązała się, że odtąd pies będzie mieszkał w domu. Na
piśmie!
A
co na to Gaston? Kiedy zobaczył tę swoją bezogoniastą, przywitał się z nią
bardzo serdecznie. Wyglądało na to, że nie ma nic przeciwko niej.
No cóż…
Bezogoniaści dostali więc kolejną szansę i Gaston wrócił z nimi na wieś. Za
parę tygodni będzie kolejna podopcyjna wizyta.
Kudłata,
ruda, malutka. I staaarusieńka. Mieszkała sobie na wsi ze swoim właścicielem. W
sąsiedztwie znali i ją, i jego… Nie była niczym nowym w okolicy; kto szedł,
rzucał okiem, bo nic ciekawego, albo po prostu nie zauważał. Tutaj nazwaliśmy
ją Haralda.
Pewnego
dnia jedna bezogoniasta szła sobie drogą pod lasem, na skraju wsi. Wtedy zza
kupy połamanych gałęzi wypełzła Haralda. Miała rozwaloną głowę i paskudnie
krwawiła… Ledwo żyła…
Gdy
już znalazła się u zjaw, dokonali oględzin i zaczęli ratować suczkę. Okazało
się, że prócz rany na łebku, zadanej jakimś ostrym narzędziem, ma też paskudne
guzy na brzuchu, uczenie nazywa się to: na obu listwach mlekowych. Rak. Taki
zaawansowany! Zrobili z jej łebkiem, co mogli i zaczęło się zdrowienie. Wpierw
u zjaw, później u nas, w schronisku.
Z
tego, co udało się nam dowiedzieć, było tak: suczka zachorowała; może
właściciel był z nią u lekarza, może nie… Tak czy inaczej doszedł do wniosku,
że albo leczenie będzie za drogie, albo suczka nie ma szans na przeżycie –
raczej to drugie. I postanowił sam z nią skończyć. Rąbnął ją w łeb szpadlem
albo siekierą i rzucił w chrust, i przysypał z wierzchu trochę. I poszedł.
A
Haralda po jakimś czasie oprzytomniała i wypełzła na drogę. Akurat wtedy, gdy
przechodziła tamtędy bezogoniasta, co ją znalazła. Mało, że znalazła, to
jeszcze poznała suczkę!
Policja
została powiadomiona i będzie sprawa.
A
Haralda? Rana na łbie dobrze się goi. Psina z początku ledwo się ruszała, ale
teraz zaczęła lepiej chodzić i nasi bezogoniaści zabierają ją na spacery.
Maszeruje coraz chętniej i coraz dalej. Ostatnio opuściła szpitalik i poszła do
własnego kojca. Wtedy mogliśmy ją lepiej poznać. Miła jest, choć trochę
przygłucha.
Co
z nią będzie dalej? Musi się zrobić jeszcze trochę zdrowsza i mocniejsza. Wtedy
zostanie prześwietlona w związku z tym rakiem. No i będzie tak: jeśli nie ma
przerzutów na płuca, to zostanie zoperowana – wytną jej te guzy. I pewnie
całkiem wyzdrowieje. A jak będą przerzuty?... Cóż, wtedy już żadna operacja nie
pomoże…
Wszyscy
trzymamy za nią kciuki.
Smutno
się zrobiło… No to teraz coś weselszego – komiks-bajka. Tym razem narysowana
przez Edytę Piosik! (To pseudonim oczywiście takiej jednej młodej z drugiej
wiaty!)
Śliczne pieski :)
OdpowiedzUsuńPewnie, że śliczne! Tylko trochę bezpańskie...
Usuń