Była sobie
wioska. Nie za duża, nie za mała. A po niej błąkał się młodziutki kundelek.
Może tam się urodził, może skądś przywędrował. Kręcić się zaczął wokół jednego
gospodarstwa, w którym już był dorosły pies. Mieszkał sobie w budzie. Polubił
kundelka, dawał mu czasem podżerać z własnej miski, pozwalał, by młodzik sypiał
w jego budzie… Ale bezogoniastej gospodyni nie podobało się to – goniła kundla,
gdy tylko go zobaczyła… No to odszedł. Niedaleko. Po sąsiedzku była placówka
straży pożarnej. Przeniósł się tam. Ze strażakami jednak lekko nie miał.
Próbowali się go pozbyć, ale złapać młodego nie potrafili. Goniony zewsząd
przestał ufać ludziom i umiał im uciekać. Wreszcie dowiedzieli się o sprawie
nasi bezogoniaści i pojechali na tę wieś. Kundla złapali i przywieźli do
schroniska. Dostał tutaj imię Mervin.
No i siedzi u
nas. Wycofany, nieufny, nieszczęśliwy… Pewnie z czasem się zmieni.
Był u nas
niedawno młody bezogoniasty z problemem – chciał oddać do schroniska swoją
kotkę. Była wysterylizowana, a mimo to zaczęła nagle bardzo mocno znaczyć
teren. Mówiąc wprost, sikała po całym mieszkaniu. No i bezogoniaści nie
potrafili sobie z tym poradzić. Nasza bezogoniasta zaczęła wypytywać: czy do
mieszkania doszło jakieś nowe zwierzę – pies, kot, papużka, rybki w akwarium?
Nie! To może zmieniono meble – kanapę, fotel, kocie legowisko? Nie! No to może
na świat przyszło małe bezogoniaściątko? Też nie! A może kotka po prostu daje
znać, że jest chora – pęcherz, nerki… po sterylizacji zdarza się… Byli z nią
państwo u lekarza?... Yyy… nie przyszło nam to do głowy!... To może zamiast
oddawać od razu zwierzę do schroniska, warto byłoby zasięgnąć opinii
weterynarza?... Noo, właściwie tak. To pójdziemy z nią do lecznicy… Bardzo
słusznie, proszę pana!
I bezogoniasty
poszedł sobie.
Bez
komentarza.
Jakoś
tak w marcu, na początku, przyszła do schroniska bezogoniasta, żeby sobie
znaleźć sierściucha. Czemu nie, prosimy bardzo! Wybrała, zabrała – poszła!
Parę dni temu
zameldowała się z nim u zjaw: kot nie je, ślini się, pomiaukuje, pewno chory!
No to badania,
prześwietlenie…
Pewnie, że
chory!... No maaasz! Jak miałam wcześniej kota, to nie chorował. Dopiero ten
schroniskowy byle jaki. A co mu jest?... Pani kot ma w żołądku metalowy przedmiot!
Operacja konieczna!... Operacja? A ile to będzie kosztować?... Tyle a tyle… O,
nie! Ja rencistka, mnie nie stać. Niech sobie schronisko płaci, jak to ich
kot!... Już nie ich – pani go adoptowała… Ale płacić nie będę. Ja go wzięłam,
żeby myszy łapał, a nie, żeby mi wydatków przyczyniał! To już poczekam, aż kot
zdechnie! Dawajcie zwierza!... Nie, proszę pani. Skoro tak podchodzi pani do
swego zwierzaka, to my go pani nie oddamy. Niech pani podpisze zrzeczenie się
zwierzęcia!... A pewno, że podpiszę! Po co mi taki kot!...
Teraz
sierściuch jest już po operacji. Miał w żołądku taką metalową blaszkę, jaką się
zamyka, na przykład, foliową torbę z chlebem. No, klips taki… Nazwaliśmy go
więc Klips. Siedzi w szpitaliku i dobrzeje.
Trudno, stary,
może za następnym razem…
A
Laura, o której pisałam niedawno, ta schorowana delikatna sierściuszka, poszła
do domu zastępczego. Bardzo dobrze, nie będzie już od innych zwierząt łapała
infekcji. Ale to wciąż tylko dom zastępczy. Wciąż szukamy jej tego prawdziwego!
Popatrzcie sobie na nią jeszcze raz!
Smutna rzeczywistość...
OdpowiedzUsuńaż serce się kraje
i płakać się chce. ;(
Zawsze chciałam pomagać zwierzętom w potrzebie ale nie mam JAK pieniędzy na tyle nie mam aby wspierać finansowo a w mojej najbliższej okolicy nie ma schroniska do którego mogłabym regularnie zaglądać i udzielać się jako wolontariuszka nad czym ubolewam...
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń