Kiedy się raniutko wejdzie do schroniska, to… hm, no cóż… różami nie pachnie. Najedzony i
napojony pies ma to do siebie, że się musi pozbywać resztek. No to się pozbywa.
Z konieczności, rozumiecie, w kojcu. Chociaż o wiele przyjemniej jest robić to
na spacerze, albo na wybiegu. Tyle, że taka frajda nie trafia się co chwila.
Wyprowadzają nas nasi bezogoniaści, ale oni mają tu dość innej roboty. Gdyby
tylko na nich liczyć, to chodzilibyśmy na spacer dwa, góra trzy razy w
tygodniu. Są jeszcze wolontariusze, ale ich wciąż za mało, w dodatku nie
przychodzą regularnie. Raz jest ich tylu, że zdążą całe schronisko wyprowadzić,
a na drugi dzień nie ma żadnego. Albo jeden czy dwoje… No to pozostaje kojec…
Tutaj to nic nadzwyczajnego. Chociaż niekiedy dzieją się sprawy niezwyczajne. I
czasem są problemy!
Na przykład z
suczką Ksarą. Owczarkopodobna, jasnożółta, krótkowłosa, młoda. W schronisku od
niedawna.
Bezogoniaści
podejrzewają, że coś z jej zdrowiem nie tak. Albo może ma robaki. Tak czy
inaczej trzeba oddać jej kupę do analizy. Jeden z naszych młodych
bezogoniastych opiekunów dostał polecenie: przy rannym sprzątaniu zebrać trochę
tego psiego do pojemnika. A tu rano nic – ani bobeczka! Do południa warował, aż
Ksara sobie ulży – bez skutku. Poszedł do biura. Nie sfajdała się do tej pory!
Dwie nasze bezogoniaste popatrzyły na niego ponuro: no to co teraz trzeba
zrobić? Milczenie, a po chwili: Patyczkiem… trochę…? Paaatyyyyczkieeem!!!
Nie!!! Trzeba po prostu wyjść z psem na spacer: rozluźni się, złapie dobry
humor, wytrzęsie trochę i prędzej czy później się załatwi, jasne? Jasne!...
Poszedł.
I
tak zdobyty został materiał do analizy.
Mieliśmy tu
też takiego psa imieniem Pociemek; trochę doberman, trochę owczarek, miły
zwierzak. Dawno temu, jeszcze za poprzednich bezogoniastych.
Przez parę dni
panowało wśród nich zdumienie i niepokój: pies się nie załatwia. W innych
kojcach normalnie, jest co sprzątać. A u niego czyściutko. Kafle na podłodze
suchutkie i bez plamki! Nic, tylko leczenie potrzebne!... Ale wyszło szydło z
worka. Sprzątającemu nie chciało się zajrzeć za budę. Tam w pewnym miejscu
kafelków nie było – nie starczyło na wykończenie czy coś tam… I Pociemek robił
sobie tam, w piasek, jak każdy grzeczny pies mógł potem zadnią nogą…
Trzeba
przyznać, że od tamtej pory sprzątanie bardzo się poprawiło.
Niektóre psy
mają swoje przyzwyczajenia. Tyson między innymi.
Inne psy
robią, jak by to powiedzieć, gdzie popadnie, po kątach, na środku kojca. A on
nie. Upatrzył sobie jeden punkt i tam się załatwia.
Z
Husejnem natomiast (pisałam o biedaku niedawno) była inna sprawa.
Gdy tu trafił, nie chciał się
załatwić w kojcu. Był domowym psem, którego ktoś wyrzucił. Nauczono go, że
potrzeby załatwia się poza miejscem zamieszkania. I tego się zwierzak trzymał.
Wiercił się, popiskiwał – ale trzymał! Nasi bezogoniaści szybko się
zorientowali, w czym rzecz i póki nie poszedł na operację do zjaw, wyprowadzali
go za potrzebą. O to mu chodziło.
Teraz,
oczywiście, jest inaczej. Po operacji długo siedział w szpitaliku, wychodzić
nie mógł, więc musiał. Oj, z oporami mu to szło… Od paru dni jest w kojcu i
chyba wreszcie pogodził się z tym, że bezogoniaści nie zawsze zdążą go
wyprowadzić. Taki zas…ny los, chciałoby się szczeknąć!
No
i wreszcie kryminał! Był sobie u nas Góral, taki terierkowaty psiak, trochę
beżowy, trochę brązowy. Do czystości rasy pretensji nie miał. Ale do czystości
w ogóle – o, to tak!
Parę dni po jego przyjściu nasza
główna bezogoniasta zorientowała się, że w jego kojcu ni śladu nieczystości:
ani rano, ani w południe, ani wieczorem. A na spacer nie wychodził codziennie.
Spytała bezogoniastego, który sprzątał wtedy u Górala, czy pies się załatwiał.
Bezogoniasty zrobił mętne oczy, powspominał i powiedział, że tak… Ale pewności
w głosie nie miał… Bezogoniasta też jej nie miała…
Na
drugi dzień ktoś inny sprzątał u Górala. I też nie mógł sobie przypomnieć, czy
psiak zrobił swoje… Oj, zapachniało, by tak rzec, zaparciem! I to obustronnym!
Złożyło
się tak, ze następnego dnia od rana był u nas zjawa. Nasza bezogoniasta z
miejsca zaprowadziła go do Górala. Czysty pies w czyściutkim kojcu dał się
zbadać, brzuch obmacać i czeka, co dalej. A nasza bezogoniasta ze zjawą buszuje
po kątach. Podłoga suchutka, za budą ani śladu, w budzie tym bardziej. Klękają,
drewnianą podłogę macają, wilgoci szukają – nie ma! Wreszcie – listwa
przyścienna! Metalowa! Zardzewiała! Od czego zardzewiała? Od wilgoci, od
moczu!... Ba, ale na tę listwę już kilkadziesiąt psów robiło, więc miała czas,
by zardzewieć… Zresztą, co z kupami?!... Może, sugeruje zjawa, pies zjada, co
narobi? Hm…
A
Góral siedzi i tylko łeb mu lata od zjawy do bezogoniastej.
Wreszcie
zjawa decyduje: obserwować bez przerwy! Jak do jutra nie narobi, to na
badania!...
Ale
tego samego dnia Góral znalazł sobie własnego bezogoniastego! W Internecie
wypatrzył go sobie pewien Niemiec. Przyjechał i zabrał zwierzaka. Czy robi, czy
nie robi, nieważne! Tak zrobimy, że będzie robił!
I zagadka nie
została rozwiązana.
Za
to Niemcy mają teraz problem! Sami chcieli!
Jak tak sobie
teraz przypominam, to tu w schronisku nasze zainteresowanie psimi mitami
zaczęło się od opowieści starego mieszańca Liara. To było wiele lat temu. Liar
już dawno odszedł.
Pamiętam, że
przypominał trochę wilka, ale był brązowy. Chwalił się, że jego pradziadek był
prawdziwym dingo, bardzo dzikim psem z bardzo daleka! Opowiadał o nim dziwne
historie, na przykład, że umiał rzucać bumelantem! I że jak go rzucał, to ten
bumelant zawsze wracał! Uparty taki!
I opowiadał
jeszcze, że z tym bumelantem pradziadek polował na takie króliki, tylko
dziesięć razy większe, za to z krótkimi uszami i z torbą przyszytą do brzucha!
Jakoś dziwnie się nazywały… konie z góry czy jakoś tak. Tu króliki, tu konie,
bzdury jakieś!.. Eee, pewnie bujał! Bo w dodatku mówił, że ten jego pradziadek
stworzył z prababką ładny kawałek świata ze wszystkim, co się na nim dzisiaj
znajduje! I że wszyscy mieszkańcy tamtego kawałka świata znają tę historię.
Taką o:
kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz