Znalezione, zabrane – ale potem oddane… Bywają u nas takie psy. Trafiają do schroniska, a
za nimi po jakimś czasie trafiają ich właściciele. I zwierzęta wracają do
domów. Chociaż czasem…
Niedawno były
dwie takie historie.
Set to młody
doberman, a przynajmniej wygląda na takiego. Nie zdążyłam nawet z nim pogadać, chociaż okazję miałam dwa razy… Ale
po kolei.
Dostaliśmy
zgłoszenie, że na działkach ktoś przetrzymuje psa w szopie. Nasi pojechali na
interwencję, a że było pozamykane, sprowadzili policję. Z szopy – takiej trochę
lepszej – rzeczywiście dochodziło psie szczekanie. No to wyłamano kłódkę i
zabrano zwierzaka. To był właśnie Set. Przypomniałam sobie, że kiedyś już był u
nas. Nasi bezogoniaści zresztą też zaraz go poznali. Wtedy, za pierwszym razem,
odebrała go właścicielka. Zanim się po niego zgłosiła, Set został obejrzany
przez zjawy i okazało się, że ma guza z przodu, na piersi. Ale był tak
zapasiony, że operacja nie była możliwa. Właścicielka przy odbiorze psa
zobowiązała się, że go odchudzi a potem podda zabiegowi…
No i minęło
parę miesięcy. I znów mieliśmy Seta w schronisku. Jeśli był chudszy, to
niewiele. Wszyscy zachodzili tu w głowę, czemu pies zamieszkał na działkach,
skoro wcześniej miał dom i to niezgorszy!
Tym razem
zgłosił się po Seta syn właścicielki. Jeszcze tego samego dnia. I okazało się,
że ta bezogoniasta wyjechała z rodziną za granicę do pracy. W domu został ten
jej syn i Set. Dostawał pieniądze od tych zza granicy i miał się opiekować
psem. Ale coś się porobiło. Zamiast w mieszkaniu, ten syn żyje teraz z psem na
działce w takiej szopoaltanie. I, jak twierdzi, pies krzywdy nie ma. Zamknięty
jest tylko wtedy, gdy bezogoniasty idzie do pracy… Rzeczywiście – Set źle nie
wygląda. Wykarmiony, czysty, uradował się na widok swego opiekuna… Teraz
podobno bezogoniasty zakłada ogrzewanie w tej szopoaltanie, bo zima przyszła…
Zobowiązał się też do oddania psa na operację, gdy tylko zjawy uznają, że można
dokonać zabiegu…
No i Set
wrócił ze swoim panem na działki. Nasi będą sprawdzać, jak sprawy się dalej
potoczą…
Kolejna
historia jest trochę nieprawdopodobna. Gdyby mi ją ktoś opowiedział, nie
uwierzyłabym, ale sama przecież byłam świadkiem!
Pewien młody
rodezjan, pies z fantazją, urwał się swojemu właścicielowi – i w świat! Długo
nie nacieszył się wolnością, bo go ktoś złapał, zawiadomił straż miejską, a ta
przywiozła go do schroniska. Dostał tu imię Rich i trafił na kwarantannę.
Spodziewaliśmy się zresztą, że niedługo posiedzi, bo po takiego rasowca z
pewnością ktoś się zgłosi. Ale minął dzień, drugi, trzeci – a tu nikogo.
Przeszedł tydzień, drugi prawie minął, aż wreszcie zjawił się bezogoniasty z
pytaniem, czy nie ma tu jego psa. Bo ponoć jakiś jego znajomy widział podobnego
na naszej stronie internetowej. A czemu sam się z nami wcześniej nie
skontaktował? Ano, do głowy mu nie przyszło! Taaa…
No i nasi
zaprowadzili bezogoniastego do Richa, żeby sprawdzić, czy się poznają.
Bezogoniasty z daleka zaczął wołać: Rich! Rich! – a pies skoczył na ogrodzenie
i zaczął tak wymachiwać ogonem, że myślałam, że mu zaraz odpadnie.
Ale nasza
bezogoniasta popatrzyła na tego bezogoniastego krzywo: Dlaczego woła pan na psa
Rich? A on: No bo on ma tak na imię! Nasza bezogoniasta: Owszem, tak go
nazwaliśmy w schronisku! Ale jak pan nazywał go wcześniej? On: No właśnie
Rich!... !!!
Uwierzylibyście?
I Rich cały w
skowronkach pomaszerował ze swoim bezogoniastym do domu.
A teraz
zupełnie inna historia…
Trafiła do
naszego schroniska Czii. Ile ja nerwów przez tego psiego pokurcza straciłam!
Szkoda szczekać! To było tak.
Jakaś
bezogoniasta zgłosiła, że pod balkonem przy jej bloku leży od pewnego czasu
piesek, tyyyci taki… No to nasz bezogoniasty pojechał i w zawiniątku z kocyka
przywiózł małe, sfilcowane, upaprane w odchodach, dredziaste coś… Zmęczone do
zdechu!
Jak się to coś
trochę oporządziło, okazało się, że to shitzu, ale jakieś takie nieudane, z
wyłupiastymi ślepkami. Suczka, trzy- czteroletnia może.
Nasza główna
bezogoniasta wycinała jej te dredy, zwłaszcza między paluchami, bo chodzić
przez nie nie mogła i te z tyłu, bo już tam miała otworek zatkany kudłami…
Sporo musiał przejść ten maluch. Jako tako odczyszczona i nakarmiona wlazła pod
jej fotel i zasnęła.
Potem już nie
chciała się od naszej bezogoniastej odczepić. W dzień siedziała w biurze, jak
ja, dopiero na noc szła do kojca. Powoli wycinano jej te dredy, bo skóra pod
nimi zaczynała być zagrzybiona. Bolało ją to pewnie, ale lizała bezogoniastą po
rękach i trzymała się dzielnie. Nawet ją polubiłam.
Ale potem się
zaczęło! Ośmieliła się, zaraza! I jak tylko wychodziłam na siku, albo gdzieś,
dobierała się do MOJEJ MISKI! Jakby swojej (pełnej!) nie miała! Pogoniłam parę
razy, wiała, aż się kurzyło, ale po chwili znowu… Doszło do tego, że próbowałam
zabierać miskę ze sobą, ale ze schodami sobie nie radziłam i wywaliłam żarcie
parę razy! No to wychodząc warczałam na zapas, zaganiałam zołzę pod biurko i
dopiero wtedy myk, myk, szybko zrobiłam, co należy i z powrotem!
Tylko jak
długo tak można? Czii skapowała, że bezogoniaści ją lubią, fryzjera jej
obiecali, fotografowali jak chyba żadnego psa w schronisku, nowiutki kocyk,
legowisko, szmery bajery… No to sobie pozwalała! Miałam dość! Albo ona – albo
ja!
Do
ostateczności nie doszło, bo znalazła się dość szybko bezogoniasta w dalekim
mieście, która przyjechała i zabrała to utrapienie. Odetchnęłam.
Ale nawet
dziś, jak sobie ją przypomnę, to łapy mi się trzęsą ze złości i pisać nie mogę.
Więc tylko kolejny scenariusz zamieszczę i dosyć!
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz