Gdy trafił do
schroniska był w nie najlepszej formie i schorowany. Miał guzy, które trzeba
było usuwać operacyjnie. Pewnie dlatego dostał imię Guzik.
Po powrocie od
zjaw szybko wrócił do siebie i humor odzyskał, i wigor, i gotów był do adopcji.
Tylko że nikt go nie chciał. Mimo że to rasowy stafford. No i dwa lata
przesiedział z nami. To żywiołowy pies, przyjazny dla bezogoniastych i
zwierząt, ale i swoje za uszami ma. Na spacery chodził zawsze na grubej smyczy,
bo gdy tylko mógł, zaraz łapał ją w zęby i nie tyle dawał się prowadzić, co sam
próbował prowadzić bezogoniastego. Cienka smycz nie zawsze wytrzymywała nacisk
jego zębów.
Aż
ostatnio przyjechała młoda bezogoniasta z trójką małych dzieci, żeby sobie
wybrać psa. I Guzik wpadł im w oko. Poszli na spacer. Mama, uprzedzona o
przyzwyczajeniach Guzika, trzymała go mocno i ruszyli. Nie wracali dość długo.
Nie tyle zobaczyliśmy, co usłyszeliśmy, że idą. Wszyscy gadali, śmiali się,
skakali, a psa prowadziła mała córeczka tej bezogoniastej. Guzik był
wniebowzięty. Szybko załatwiono wszystkie formalności i pies pojechał. Dość
daleko, za granicę. Trzymaj się, Guzik!
Krócej
siedział u nas Troy, owczarek. Silne zwierzę, niegłupie, dobrze ułożone. Takie
o:
Znaleziono go
na ulicy. Nawet nie próbował zbytnio uciekać, gdy bezogoniaści go łapali.
Wszedł ponoć grzecznie do samochodu, grzecznie wysiadł w schronisku, choć było
widać, że nie czuje się pewnie. No i zaczął do nas przywykać. Jego fotka
trafiła na stronę schroniska i po paru dniach znalazła się jego własna
bezogoniasta. Okazało się, że wraz z drugim psem uciekł z domu. Ten drugi,
niestety, gdzieś się zapodział, a Troy trafił do nas.
Bezogoniasta
przyjechała po niego, a on, biedak, nie wiedział, co z sobą robić. I cieszył
się, i wskakiwał do budy, i wyłaził, żeby się połasić, i nie wiedział, czy ma
wyjść z kojca…. Pewnie głupio mu było i pogubił się zupełnie. W końcu bezogoniasta wzięła go na smycz i
zabrała. Szedł przy nodze, ani na długość nosa się od niej nie oddalił. Z tych
emocji nawet się z nami nie pożegnał. Wsiedli do samochodu i pojechali.
Tego
samego dnia trafiła do nas kotka. Biedny sierściuch w ciąży.
Przywiozła ją
bezogoniasta, która ma nieduży sklep. Znalazła kotkę pod schodami. Tam
próbowała zamieszkać. Zupełnie nie bała się ludzi, garnęła się na ręce,
mruczała. Widać, że miała dom i prawdopodobnie ktoś ją wywalił, gdy zaciążyła.
Dzikich kotów do schroniska się nie przyjmuje, no, chyba że są chore albo
ranne, ale co innego taka oswojona… Sama pewnie by sobie nie poradziła
zwłaszcza, gdy pojawiłyby się małe sierściuszki. No i została…
Poza
tym zaczęły się szkolenia dla tych bezogoniastych, którzy wzięli sobie psa ze
schroniska. Przychodzi taki jeden trener i pracuje z nimi. Mówi i pokazuje, jak
się mają dogadywać ze zwierzęciem. Przez ostatnie dwa dni dwie grupy pracowały
po kilka godzin. Działo się!
Wpierw trochę
pogadali, pooglądali swoje psy, bo z nimi przyszli, i do roboty. Takie, wiecie,
najprostsze wskazówki, jak się mają bezogoniaści zachowywać: jakie miny robić i
jak łapami machać, żeby pies raczył spojrzeć, jak wołać, żeby zechciał
posłuchać… No i potem treser przegonił bezogoniastych między słupkami – taki
slalom. Niby po to, żeby psy nauczyć, jak w tłoku omijać przechodniów. Dla nas
żadna sprawa, ale bezogoniaści niech się uczą, przyda się im! A potem łazili po
deskach. To miały być niby schody. Bo psy ponoć nie dają sobie rady ze
schodami. Co to znaczy – nie dają sobie rady? Pewnie, gryźć schodów żaden mądry
pies nie będzie, ale wchodzenie? Żadna sprawa. Tylko jamniki mają kłopoty z
tymi swoimi krótkimi łapkami. I całkiem małe psiaki, ratlerki jakieś… No i
chore… Albo takie, co nigdy schodów nie widziały… Hm… to może jednak psom też
się takie ćwiczenia przydadzą…
I jeszcze inne rzeczy robili. Nie
wszystko widziałam, bo skorzystałam z okazji, kiedy wszyscy bezogoniaści byli
zajęci. Zwędziłam jednego mazaka. Czerwonego. Wiałam, aż się kurzyło, bo
zauważyli. Wlazłam do swego schowanka i tam zostawiłam. Do głowy im nie
przyjdzie, żeby tam szukać… Ale przez parę godzin wolałam się w biurze nie
pokazywać.
Oj, czego ja
nie robię dla sztuki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz