Sierściuchów w schronisku zawsze jest mniej, niż psów. Co nie znaczy, że jest ich mało. Ale są
falami. Nazbiera się ich, nazbiera – a potem ta gromada maleje, czasem bardzo
szybko. Ostatnio przyszedł taki czas, że mnóstwo kotów poszło do nowych domów i
kociarnia świeci pustkami. Niedawno jednak było tu parę ciekawych mlekopijów.
Chyba przez
trzy miesiące mieszkał u nas Leoncjo. Młody kocurek zgarnięty z ulicy. Ktoś go
wywalił z domu, więc się błąkał po mieście. Jako domowy kot bezogoniastych się
nie bał i dał się złapać bez problemu.
Wreszcie
znaleźli się na niego chętni. Para czterdziestolatków. Przyszli, obejrzeli,
gotowi byli wziąć. Nasza bezogoniasta, jak zawsze, opowiedziała im o kocie, o
tym, jak może się zachowywać w nowym miejscu, czego oczekuje od właścicieli i
takie tam różności-ważności. Patrzyli na nią, jakby z księżyca spadła. Kot to
kot, nie?... No i podpisali umowę, i zabrali Leoncja.
A na drugi
dzień bezogoniasta przyniosła go z powrotem! Mąż kazał oddać, bo ten kot jest
głupi jakiś taki!... A co takiego robi?... Po telewizorze skacze! Więc
chcielibyśmy wymienić go na innego… Naszą bezogoniastą, choć zwykle jest
spokojna, szlag trafił! No i palnęła mówkę. Nie podnosząc głosu, grzecznie, ale
stanowczo: Zwierzę to nie rzecz, którą się wymienia. Poza tym wiedzieliście
państwo, że w nowym otoczeniu kot może robić różne rzeczy, bo jest
rozkojarzony: może się boi, może poznaje nowy teren, może sprawdza, co mu
wolno… a może po prostu robi to, co robił w swoim dawnym domu! Nie dajecie
państwo szansy zwierzęciu i chcecie je oddać jak jakąś rzecz. W zasadzie bez
powodu. A za to, zgodnie z umową adopcyjną, jest kara pieniężna!...
No i ustalono,
że Leoncjo wróci do tych bezogoniastych i spróbują sobie ułożyć jakoś życie…
Siedziałam, słuchałam, głową kręciłam… No cóż, może się uda… Ale wcale pewna
nie jestem…
Trochę
wcześniej przyszła do schroniska inna bezogoniasta. Wyłapała dwa dzikie koty i
przyniosła do schroniska – weźcie je sobie. A co te koty robiły?...
Przeszkadzały! Właziły na taras i sikały na kafelki! O!... A ja sobie nie
życzę, żeby na moje kafelki blebleble… No to znowu tłumaczenie, że dzikich
kotów, zgodnie z ustawą się nie zamyka w schronisku – mają prawo żyć na
swobodzie. A taras wystarczy spryskać „Akyszem” czy „Stop-odorem”… Jest tych
środków sporo, kosztują parę groszy. Koty nie lubią tych zapachów, więc będą
się trzymały z daleka… To znaczy, że nie weźmiecie ich?! No to ja sobie inaczej
poradzę!!...
Wyglądała na
taką, co gotowa trucizny użyć, więc nasi bezogoniaści ulegli. Koty zostały.
Wysterylizowano je i zaczął się czas oswajania. Z kocicą nie wychodziło – bała
się, prychała, uciekała, pokazywała pazury… Zamieszkała w wolierze, a po jakimś
czasie nasi wypuścili ją niedaleko schroniska. Pewnie sobie poradzi. A jak nie,
to zawsze może się kręcić w pobliżu i przychodzić na żarcie… I wychodzi na to,
że sobie poradziła: pokazała się raz i drugi, a potem zniknęła…
Z samczyka
natomiast zrobił się przytulas. Lgnął do bezogoniastych, mruczał – szybko zorientował
się, że przy nich wcale nie jest źle. I doczekał się, że ktoś go sobie zabrał.
Będzie miał z
niego kupę radości, bo kocurek jest jak marzenie – o, taki!
Krócej
siedziała w schronisku Milan. Srebrnobiała dwulatka. Miła, przylepna – bardzo
kocia.
Nie pamiętam,
dlaczego od razu trafiła do szpitalika. A tam wiadomo, ciasno, malutkie
kojce-klatki. Żywy, energiczny kot ma przerąbane. A ona, biedaczka, musiała tam
siedzieć parę tygodni. No i zaczęła wariować. Prychała, drapała, boczyła się,
za wszelką cenę próbowała wydostać się na zewnątrz…
Niedawno
pojawiła się u nas całkiem sympatyczna bezogoniasta. Szukała towarzyszki dla
kotki, którą już miała w domu. Najlepiej takiej młodziutkiej. Ale zobaczyła
Milan, usłyszała trochę o niej – i wzięła! Bardzo dobrze!
A
na koniec coś innego. Przyszły do schroniska dwie bezogoniaste. Znam je z
widzenia, bo pojawiają się u nas po karmę dla kotów. Są karmicielkami
bezdomnych sierściuchów. I pokazały naszym pismo, które dostał ich znajomy, też
karmiciel. To było pismo od zarządu wspólnoty mieszkaniowej takiego dużego
wieżowca, w którym on mieszkał. A w tym piśmie… Nasza bezogoniasta czytała na
głos, a mi szczęka opadła. Zarząd oskarżał tego karmiciela, że jest powodem
bałaganu przy budynku, bo karmi te koty. A one chodzą i zanieczyszczają. I
miauczą. I przeszkadzają. I roznoszą choroby. I śmierdzą, i… Litania była
dłuższa. W związku z powyższym obciążamy Pana kosztami sprzątania posesji – wynagrodzeniem
sprzątającego, kosztami zużycia sprzętu, kosztami środków czyszczących,
odkażania itd…
Wcześniej
grupa osób z tego bloku wymyślała karmicielowi, wyzywała od najgorszych,
utrudniała życie, jak mogła. Gdy to nie poskutkowało, poskarżyli zarządowi. I
stąd to pismo. Bezogoniaste, które pismo przyniosły do schroniska mówiły, że
takich oburzonych dokarmianiem jest garstka, większość lokatorów nie ma nic
przeciwko, część nawet pochwala… Ale wolą cicho siedzieć, bo zarząd…
Nasza
bezogoniasta zaraz łaps za słuchawkę i dzwoni do tego przewodniczącego zarządu.
A ten się oburza i burczy, że w trosce o dobro lokatorów, że kto to widział, że
higiena… No to nasza bezogoniasta przeczytała mu fragmenty nowej ustawy o
bezdomnych zwierzętach i pan przewodniczący spuścił z tonu – nie wiedział!...
Będzie musiał porozmawiać z zarządem, przedstawić sprawę jeszcze raz, jak ona
wygląda w świetle prawa… Nasza bezogoniasta zasugerowała, żeby ją zaprosić na
takie zebranie, to dokładnie wyjaśni, jakie prawa mają bezdomne zwierzęta, a
jakie obowiązki względem nich mieszkańcy domów.
No
i teraz czekamy na zaproszenie. A karmiciel kotów dał sobie spokój. Niech się
kto inny naraża zarządowi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz