Jakoś tak miesiąc temu trafił do
schroniska młody psiak, prawie szczeniak jeszcze. Z miasta przywieziony,
bezdomny. Niepokaźny smarkacz, burek taki. Zresztą, właśnie tak, Burek, ma na
imię. Nawet nie zauważyłam, jak go przywieźli. Siedział cicho w swoim kojcu, a
ja przez dłuższy czas nie zwróciłam na niego uwagi. Aż raz, niedawno, poszłam
do jego wiaty za jedną bezogoniastą, która często ma dla mnie froliki. Lubię je
co tu dużo gadać. Ona sprzątała w jednym końcu wiaty, a ja, idąc do niej,
przeszłam koło kojca tego Burka i wtedy dopiero pierwszy raz zwróciłam na niego
uwagę. Średniego wzrostu, kręcone kudełki stoją mu na łebku na sztorc, do tego
oczy wytrzeszczone…
Zatrzymałam
się i zagadnęłam półżartem: „Coś ty taki nastroszony? Wyglądasz, jakby piorun w
ciebie trafił…” A on wtedy jakoś tak zaskomlił i hyc, do budy! Zdziwiłam się.
„Młody, czegoś się przestraszył? Wyłaź!...” Oj, trwało trochę, zanim wywabiłam
go z budy. Wreszcie wyszedł, podszedł do prętów kojca – i akurat wtedy
zagrzmiało. Porządnie. Od rana zanosiło się na burzę no i wreszcie przyszła!
Zaraz potem huknęło drugi raz, gdzieś niedaleko. A Burek wywrócił się,
zesztywniał i zaczął wyć. Ale jak! Aż mi się włosy zjeżyły. Bezogoniasta na
końcu wiaty rzuciła miotłę i przybiegła. Wytrzeszczyła oczy na Burka i stałyśmy
chwilę gapiąc się na psiaka. W końcu ona wskoczyła do kojca i próbowała Burka
ruszyć. A on przykleił się do podłogi, wyprężył, ślepia nieprzytomne i
wrzeszczy! „Matko Boska, psie, co z tobą?!...” Potargała go chwilę, obejrzała i
popędziła do biura zawiadomić główną bezogoniastą, żeby dzwoniła po zjawy, bo
pies zdychał będzie…
A pies zdychać
nie myślał, tylko robił pod siebie ze strachu, bo bał się burzy!
Niektóre młode
psy tak mają. Z czasem oswajają się z grzmotami, więc i Burkowi pewno ten
strach przejdzie. Jednak póki co, postanowiłam sobie, że gdy się będzie
chmurzyć, postaram się być niedaleko Burka… Pomatkuję mu trochę, bo chyba
bardzo tego potrzebuje.
Ale Burek to
jeszcze nic! Była tu kiedyś taka dobermanka, ciemnokasztanowa, miła suczka
imieniem Lora. Miała ze cztery lata, nie była więc jakimś młodym psem.
A przy każdej
burzy szalała. Buda jako schronienie nie wystarczała jej, za wszelką cenę
próbowała uciec z kojca. Wyła, oczy miała nieprzytomne, szarpała pazurami pręty
ogrodzenia… Doszło w końcu do tego, że gdy tylko zapowiadało się na burzę,
bezogoniaści zabierali Lorę z kojca i umieszczali w szpitaliku. Tam i gromy
były cichsze, i szelest deszczu niesłyszalny, i wreszcie nie było widać
błyskawic.
Lora znalazła
sobie potem dom. Ciekawe, czy przy swoim własnym bezogoniastym też się tak boi
burzy…
Bajtek, szarobury,
szorstkowłosy młody kundelek, burzy, co prawda, się nie boi, ale skutków burzy
raczej nie lubi.
Niedawno
znalazł sobie dom. Trafił do bezogoniastego, który na pierwszy rzut oka wydawał
się całkiem do rzeczy. Tymczasem dwa dni po adopcji zadzwonił do schroniska:
Bajtek mu uciekł! Jakim cudem?! Ano,
byli sobie na spacerze – bardzo dobrze! To był drugi spacer – doskonale!
I gdy wracali, pod domem, bezogoniasty spuścił Bajtka ze smyczy – bardzo
głupio! Psa, który był z nim zaledwie dwa dni! No to Bajtek, spragniony
swobody, nienawykły do słuchania nowego bezogoniastego, poszedł sobie! I tyle!
Tydzień
później ktoś zadzwonił do schroniska i poinformował o błąkającym się,
przemoczonym psie. Fakt, nieźle wtedy lało! Nasi bezogoniaści pojechali i
znaleźli Bajtka. Ładny kawał od jego nowego domu. Wpierw przywieźli go do
schroniska, gdzie kundel doszedł do siebie, wysechł i dojrzał do powrotu do
swego bezogoniastego.
Ponoć
doświadczenie uczy, więc jest nadzieja, że kolejny raz już mu nie ucieknie.
A w ogóle
burze to nic przyjemnego. Pewnie, nie ma się czego bać, ale jak takim piorunom
towarzyszą ulewne deszcze, to bywa paskudnie. Zdarza się, że zalewa nam kojce.
Wtedy zaczyna się zamieszanie, bo psy z zalanych pomieszczeń trzeba przeprowadzać
do suchych. Niby urozmaicenie, ale nie każdy pies dobrze się czuje w nowym
kojcu, nawet na krótko. Co swoje śmieci, to swoje śmieci. Jak więc tylko
zaczyna się chmurzyć, to wszyscy z troską patrzymy w niebo, a niektóre z nas
nawet wyć zaczynają. Może da się odgonić? Może się przelęknie, ominie
schronisko i pójdzie dalej?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz