Nasza główna bezogoniasta po pracy wyprowadza swoje domowe psy na spacer. Mają gdzie
łazić, bo tam już się miasto kończy i zaczynają lasy. No i pewnego dnia szli
sobie poboczem, aż tu nagle z lasu wyskoczył do nich ciemnorudy psiak. Nie podchodził blisko, bo Arctic,
owczarek, w każdym psie budzi respekt, a co dopiero w takim małym pokurczu! Za
to od razu pokumplował się z Florą, drugim psem naszej bezogoniastej. Szedł z
nimi ładny kawałek a potem wrócił do lasu. Po paru dniach zjawił się znowu,
potem jeszcze raz. Za każdym razem wyskakiwał spoza drzew jak Filip z konopi,
więc nasza bezogoniasta nazwała go właśnie Filip. Początkowo niewiele można
było o nim powiedzieć prócz tego, że mały, kulawy i rudy, bo był cały jednym
wielkim kołtunem posklejanej sierści. Ale był miły, towarzyski i niesamowicie
wychudzony! Nasza bezogoniasta zaczęła nosić ze sobą na spacery jedzenie.
Trzeba było widzieć, jak mały pożerał. I za każdym razem odprowadzał
spacerowiczów coraz dalej. Aż w końcu doszedł do ich domu i wszedł na podwórze.
I o to chodziło!
W
ogrodzie jest duża wiata, w której kiedyś miał mieszkać Arctic, gdy nasza
bezogoniasta wzięła go ze schroniska. Ale on już po miesiącu zamieszkał w domu,
jako jego pełnoprawny lokator i wiata stała pusta. No to teraz zamieszkał w
niej Filip. Nocami, bo w dzień łazi po podwórzu. Będzie tu mieszkał do czasu,
aż znajdzie się dla niego prawdziwy dom, bo tutaj żyje tymczasowo. Został
odrobaczony, przystrzyżony, przebadany u zjaw i pożera tyle, że z dnia na dzień
staje się grubszy! Ma około sześć lat i
jest najrasowszym kundlem, który stał może chwilę koło jamnika. Dzisiaj wygląda
tak:
No
i czeka na kogoś, kto stworzy mu prawdziwy dom. Będzie dobrym psem, który
zwiąże się z jednym człowiekiem. Tu, gdzie jest teraz, obskakuje domowników,
merda ogonem, łasi się, pieszczoch jeden, domowych kotów nie rusza, z psami
jest za pan brat. Ale na obcych potrafi warknąć, gdy próbują się spoufalać. I
odchodzi.
Nie
jest jedynym zwierzakiem, który u naszej bezogoniastej żyje w domu tymczasowym.
Prócz niego jest jeszcze kotka Laura, od miesiąca okupująca łazienkę. Pisałam o
niej. To taka… Zresztą, najlepiej, jak po prostu przypomnę:
„ Młoda
kociczka, trójbarwna, maleńka… Trafiła do schroniska na ostatnich nogach. Zjawy
wykurowały ją. Ale został jej koci katar. I już zawsze go będzie miała. Jest
słabiutka, łapie wszystkie infekcje, a tu u nas zwierząt pełno, co chwilę
któreś przynosi jakieś zarazki… Ten sierściuch tego w końcu nie wytrzyma! Bo to
nie jest kot do schroniska. Musi mieć dom, gdzie nie będzie spotykał się z
innymi zwierzakami i dostanie dobrze zjeść. Ten koci katar to nic strasznego –
po prostu kilkanaście razy na dzień kotka kicha sobie. Ludziom to nie szkodzi.
Weźcie ją, proszę! Na pewno się odwdzięczy, bo przylepna jest, jak rzadko”. ..
Jakoś
nie znalazł się chętny na wzięcie Laury, więc nasza bezogoniasta zabrała ją do
swojego domu. Niech tutaj czeka na swojego prawdziwego bezogoniastego. Mała
początkowo była zestresowana i prawie nie wychodziła z pudełka, które służy jej
za legowisko. Ale z czasem nabrała odwagi i teraz kursuje po całym mieszkaniu.
Nawet Arctica się nie boi. I co najważniejsze – nie choruje! Przez ten miesiąc
nie kichnęła ani razu! Mieszka w towarzystwie dwóch psów i dwóch kotów, ale one
są zdrowe jak rydze, więc nie może od nich złapać żadnego choróbska. No to
rozkwita!
To
ona:
To
tyle schroniskowych wieści spoza schroniska.
Teraz
już coś zupełnie z naszego podwórka.
Jakieś
trzy lata temu przyszła do schroniska para młodych bezogoniastych. Chcieli
wziąć starego psa. Rzadkie, więc bardzo się tu ucieszyliśmy. Zdecydowali się na
takiego przegubowca, ale zabij, nie pamiętam, jak miał na imię… Oni w każdym
razie nazywali go Elwood. No i ostatnie lata życia spędził u nich. Miał jak w
raju (nasi bezogoniaści sprawdzali!). Ale wiek robi swoje. Zachorował na
wątrobę, przyplątały się inne dolegliwości
i dwa miesiące temu odszedł…
A
ta para bezogoniastych przyszła do nas ponownie. Znów po starego psa.
Zdecydowali się na Argona.
To taki
terierkowaty ośmiolatek. Trafił do nas pół roku temu z ulicy, bardzo
zaniedbany, chudy, z chorobami skóry… Badania wykazały, że wątroba słabo mu
pracuje, że męczą go jakieś przewlekłe zapalenia… W dodatku psiak miał kłopoty
ze wzrokiem. Zaczęło się leczenie i Argon powoli wrócił do formy. Był spokojny,
przyjazny, żadne wariactwa nie były mu w głowie. Ale nie dawaliśmy mu tutaj
wielkich szans: ani szczególnie przystojny, ani najzdrowszy, wiek już też
zaawansowany… A tu – proszę!
Ci
bezogoniaści, co go przygarnęli, powiedzieli, że nigdy nie wezmą sobie młodego
psa. Że chociaż wiedzą, iż Argonem nie nacieszą się długo – tak jak przedtem
swoim Elwoodem – to właśnie takie stare psy będą brać i starać się, żeby choć
ostatnie lata psiaków upływały im w dobrobycie, wśród kochających
bezogoniastych.
Słuchałam
tego, co mówili, jak najpiękniejszej bajki. Ale takiej prawdziwej! I miałam
ochotę polizać ich po rękach.
prawie się popłakałam, jest mi strasznie miło, że ostatni akapit tego wpisu jest o nas... To ja z chłopakiem wzięliśmy Argona... Argon, obecnie Blues, ma prawdopodobnie 13 lat. Wyczyściliśmy mu zęby (weterynarze nigdy nie widzieli tak strasznego stanu...), obecnie jesteśmy na etapie przybierania na wadze ;) Pomimo sędziwiego wieku, Bluesiu ma radości więcej niż niejeden młodziak! Jak kiedyś będziecie pisać apel do ludzi o przygarnianie starszych psów - podpiszę się wszystkimi czterema kończynami!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, blog jest niesamowity...
Bezogoniasta Magda