Właśnie się dowiedziałam, że bezogoniaści mieli jakieś wielodniowe święto. Gromadzili się
wokół wybiegów i bawili się, tak jak my. Na te wybiegi wypuszczali dwie grupy
trenowanych bezogoniastych, rzucali im piłkę i kazali za nią ganiać. No to ci
ganiali. Pan stróż to oglądał ostatnio w komputerze, a że nie miałam co robić,
to przysiadłam i też patrzyłam.
Ale źle to
było zorganizowane! Przede wszystkim piłka była tylko jedna, więc tłoczyli się,
bili o nią, wywracali… No i była za duża – żadnemu nie udało się jej wziąć do
pyska, chociaż próbowali, widziałam: padali, usta otwierali najszerzej jak
mogli… Takiej piłki się nie da zaaportować!
Biegał razem z
nimi taki jeden instruktor. Miał gwizdek, taki sam, jak nasi instruktorzy i
próbował tych biegających czegoś nauczyć. Ale kiepsko mu to szło. Zagwizdał i
wszyscy stawali, fakt, ale zamiast aportować, gapili się na niego… To on
gwizdał znów: aport! Ale oni nic, tylko zaczynali dalej ganiać. I tak w kółko…
Tym tłumom, co to oglądały, też się chyba to wszystko nie podobało, bo
wrzeszczeli, gwizdali i chyba próbowali tych z wybiegu przegonić. I wreszcie
się udało, bo zeszli z wybiegu do swoich wiat. Pewnie pojeść i popić. I
odsapnąć przed spacerem.
Myślałam, że
to koniec, ale pan stróż dalej siedział, no to i ja…
Po kwadransie
znowu wyszli. Pomyślałam, że to inne grupy. Miałam nadzieję, że lepiej
wyszkolone. Ale nie, to znów byli ci sami, co wcześniej. No to machnęłam łapą…
I poszłam odwiedzić nowych lokatorów schroniska. A przybyło ich sporo.
Pewien
bezogoniasty poszedł sobie na grzyby. Jak potem opowiadał, znalazł dwa. I
jednego psa. Przywiązanego do drzewa w środku lasu. Zaraz zadzwonił na policję,
ta przyjechała i porozumiała się ze schroniskiem: Mamy psa z lasu, łagodny,
nawet nam się dał złapać! … A, skoro tak, to rzeczywiście łagodny! Przywoźcie
go!... No to przywieźli. Stanęli samochodem pod bramą, a że ciepło było, okna
mieli otwarte. Akurat ze spaceru wracał jeden z naszych psów schroniskowych.
Ten przywieziony zobaczył go, wyskoczył oknem z samochodu i chodu do lasu!
Policjanci za nim. Złapali. Tak trafił do nas Wój.
Młody jeszcze
samczyk, mieszanka owczarka z husky, bo ma dwubarwne oczy. Potężny, żółty,
wesoły… Od razu poczuł się tutaj jak u siebie – żadnych stresów. Bezogoniastych
lubi, do innych psów pretensji nie ma, spacery kocha… Oby jak najprędzej
znalazł sobie nowy dom.
Gorzej
pewnie będzie z Prosperem. Przywieźli go strażnicy miejscy. Błąkał się
niedaleko pogotowia ratunkowego. Medycy przywiązali go bandażem do słupka i
zawiadomili strażników. A on, biedak,. Stał przy tym słupku i trząsł się cały –
nie wiedział, co się dzieje. A nie wiedział, bo nie widział. Bo jest ślepy. W
dodatku starutki, ze dwanaście lat ma chyba.
I
ta mała, beżowo-siwa bieda przyjechała do schroniska. Teraz na wszystkie
sposoby próbuje się przystosować do nieznanych warunków. A wszyscy mu pomagają.
Niewidomy
pies nie przeżyłby w mieście, musiał więc mieć dom. Niewidomy pies z domu
raczej nie ucieknie – wniosek: ktoś miał dość kaleki! Nie jestem mściwa, ale… A
zresztą, co tu gadać…
A w jednej z
nieodległych wsi pewien gospodarz mieszkający w domu na uboczu, na samym końcu
miejscowości, patrzył właśnie w okno i zauważył dwa samochody. Przystanęły na
chwilę, potem z jednego z nich ktoś wypchnął psa i auta odjechały pełnym gazem.
Na poboczu została młoda, zdezorientowana amstafka.
Śliczna
suczka, czekoladowej maści, żywa i wesoła. Nasi bezogoniaści, gdy tu trafiła,
nazwali ją Lopezka. Bardzo rasowym amstafem to ona nie jest, ale uroku jej to
nie odejmuje. Pokumplowałam się z nią od razu. Ale nie będę zazdrosna, jeśli
szybko znajdzie sobie dom i pójdzie ze schroniska.
Sierściuchów
też coraz więcej.
Jednego
dnia przyniesiono ich do schroniska osiem! Wpierw sześć, a potem jeszcze dwa.
Nawet nie próbuję zapamiętać ich imion. Pewnie zresztą niedługo posiedzą, bo są
śliczne, głównie czarne i czarno-białe.
Za
to zapamiętałam Kleika, szaroburego Kocurka dwuletniego pewnie. Siedzi tu już
ze trzy tygodnie.
Dostał
takie imię, bo klei się do bezogoniastych. Kocha wdrapywać się im na karki i potem
zwisać z szyi jak jakiś szalik. Trzeba go przy tym głaskać, a on za to liże
bezogoniastych po uszach… Przylepa jak rzadko. Ale charakteru mu nie brakuje!
Ma na nosie szramy, ślady po stoczonych poza schroniskiem walkach. Pewnie już
by sobie znalazł dom, ale siedzi w szpitaliku – przyplątało mu się paskudne
zapalenie ucha. Póki całkiem nie wyzdrowieje, ani mowy o tym, by poszedł do
nowego domu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz