Pamiętam, że Ares tego dnia miał zły humor. Sąsiad mu coś naszczekał. A tu pojawili się u
niego goście – urzędowo: zjawa z praktykantką i jedna nasza bezogoniasta.
Szczepić przyszły.
No więc zjawa
szykuje strzykawkę, a ta nasza pracownica bierze Aresa za obrożę, żeby
przytrzymać. Wtedy Ares warknął i rzucił się na nią. Nie ugryzł, bo on nie z
tych, ale przycisnął do drewnianej ściany. Praktykantka skoczyła pomagać, więc
się odwinął i ruszył na nią. Trzeba było widzieć, jak wiały z kojca!
A zjawa stała
sobie cichutko z boku i udawała, że jej nie ma…
Natychmiast
znalazł się jeden z naszych bezogoniastych. Pogadał z Aresem jak facet z
facetem, uspokoił i można było psa zaszczepić….
Ale to jedyny
wypadek, jaki pamiętam, kiedy zwierzak źle zareagował na szczepienie. Bo te
zabiegi, tak samo jak odrobaczanie i odpchlenie, to w schronisku rytuał. Ważny
i konieczny. I każdy pies, który chorował, miał robaki albo pchły, doskonale to
rozumie.
Zaczyna się od
razu po trafieniu do schroniska. Zwierzę idzie na kwarantannę i gdy okaże się,
że nie jest na nic chore, szczepi się je po raz pierwszy: przeciw wściekliźnie,
nosówce, parwowirozie, zapaleniu wątroby i inne takie… Dwa zastrzyki, ale nie
bolą. Potem te szczepienia odnawia się co roku. Gdy jakiś pies w międzyczasie
znajduje sobie bezogoniastych i odchodzi ze schroniska, to już wtedy oni muszą
dbać o kolejne zaszczepienia w terminie.
Podobnie jest
z odrobaczaniem. Pierwsze na dzień dobry, gdy tylko któreś z nas znajdzie się w
schronisku, a potem, wiatami, mniej więcej, co trzy miesiące. W zależności od
wagi łykamy tabletki (jedna na każde nasze dziesięć kilo). Smakuje to jak deser
ze starej ropuchy, więc ledwo przechodzi nam przez gardło. Dlatego bezogoniaści
dają nam te tabletki wetknięte w jakiś smakołyk – na przykład w paszteciki,
które niekiedy jedzą sierściuchy (dobre, nie powiem, ale na dłuższą metę pies
by na takim kocim żarciu nie pojechał). I tu się zaczyna problem, bo po tych
tabletkach większość psów ma biegunkę. Schronisko podśmierduje pod niebiosa, a
bezogoniaści nie nadążają sprzątać. Ale po dniu czy dwóch wszystko wraca do
normy.
Z tego
wszystkiego odpchlenie jest jeszcze najprzyjemniejsze. Po prostu bezogoniaści
wcierają nam w karki takie kropelki. One przenikają do naszego organizmu i jak
któraś pchła nas użre, zaraz wyciąga kopyta. I spokój. Co dwa, trzy miesiące
powtarza się ten zabieg. Bywa i częściej, jak jest potrzeba, ale rzadko.
Szczeniętom takich kropelek przyjmować nie wolno, więc się je spryskuje jakimś
specjalnym sprayem – też działa.
A wiecie, co
dobrze działa na urzędników? Solidnie odkarmiony pies! Zwijaliśmy się tutaj ze
śmiechu, jak się dowiedzieliśmy o całej sprawie. Ale po kolei.
Nasze
schronisko jest miejskie i powinno przyjmować bezpańskie zwierzęta z terenu miasta.
Ale podpisuje też umowy z okolicznymi gminami na odławianie i przechowywanie
psów. Różnie bywa. Jedna gmina podpisuje umowę, zgodnie z którą może umieścić w
schronisku kilka psów rocznie, inna – kilkadziesiąt. Bezdomnych zwierząt w
gminach jest o wiele więcej, dlatego tu do nas trafiają tylko niektóre.
Dlaczego nie wszystkie? Bo to kosztuje, a gminy nie zawsze mają wystarczająco
dużo pieniędzy. Poza tym nasze schronisko nie jest z gumy.
Tak czy
inaczej w gminach są urzędnicy, którzy zajmują się sprawami bezpańskich
zwierząt i decydują, który pies trafi do schroniska. Nie zazdroszczę im
dokonywania wyborów. Oceniają, czy pies daje sobie radę na wolności, czy jest
zdrowy, wreszcie – czy jest agresywny i może stanowić zagrożenie: to ostatnie
jest chyba najważniejsze.
No to w jednej
z takich gmin ktoś zgłosił, że po ulicach wałęsa się bezdomny pies. Urzędnik
poszedł tam, gdzie go widywano, obejrzał i uznał, że akurat ten pies, a
właściwie suczka, może poczekać – inne powinny trafić do schroniska w pierwszej
kolejności. I poszedł sobie. Po paru dniach otrzymał kolejne zgłoszenie
dotyczące tego samego zwierzaka. I jeszcze jedno…
A po pewnym
czasie ta suczka zaczęła się pojawiać przed jego domem. Właściwie zamieszkała
tam. Kręciła się dokoła, ogonem machała, poszczekiwała i rzucała się w oczy jak
tylko było można. I trochę, co tu dużo gadać, przeszkadzała. No więc urzędnik
zdecydował, że jednak trzeba ją odłowić i odesłać do nas. I tak się stało.
Dopiero po
paru dniach urzędnik dowiedział się od sąsiada, że jacyś bezogoniaści
regularnie dokarmiali tę suczkę kiełbasą przed wejściem do domu urzędnika. No a
zwierzak niegłupi! Po co ma się wałęsać gdzieś po mieście, skoro tutaj go
dobrze karmią? I zamieszkał sobie w okolicy…
Teraz jest u
nas. Nazywa się Epika i też dobrze jej się dzieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz