W międzyczasie skończyła się nauka w szkołach dla bezogoniastych i większość naszych
wolontariuszy ma wakacje. U nas też zakończył się rok wolontariacki małym
spotkaniem.
Na wybiegu
nasi bezogoniaści zrobili młodym pomocnikom grilla z kiełbaskami, były napoje,
ciasto, arbuzy… Wszyscy dostali nieduże ale ciekawe upominki: książki i takie
rzeczy, które przydają się w pracy z psami. No i był egzamin. Oj, trudny:
wpierw musieli mówić, w jakiej wiacie siedzi jaki pies (żeby pokazać, że dobrze
znają schronisko), potem musieli zjeść trochę psiej lub kociej karmy (niech
wiedzą, czym nas karmią!), portem musieli wykonać jedno z poleceń, których uczą
psy, a wreszcie przebiec tor przeszkód, po którym i my biegamy!
Gdzieś zapodziały mi się foty z tych zabaw, pokażę je wam kiedy indziej...
Po wakacjach
wystartują nowe imprezy schroniskowe, trzeba więc było je też omówić i powoli
zaczynać przygotowania. Będą ciekawe – ale o nich we właściwym czasie.
Zabawy
zabawami, ale pracować też trzeba było. Tego samego dnia, od rana, zaczęły się
przyjęcia psów.
Najpierw
ze niedalekiej wioski przyjechał beagle. Suczka Kiera.
Włóczyła się tam, jacyś
spacerowicze znaleźli ją i przytransportowali do schroniska.
Potem
nasi przywieźli foxteriera – jak się okazało, zgubił się swojej pańci. Swobody
mu się zachciało. Pani zaraz zatelefonowała i okazało się, że zwierzak już jest
u nas. Przyjechała. Zabrała.
Trochę
później kolejna interwencja – jasnorudy kundelek. Zadowolony jak rzadko –
również uciekł. Pogonił za suczką. Przyszła po niego do schroniska cała
rodzina.
Następnie
trafiła się trudniejsza sprawa. Jakaś bezogoniasta była na spacerze ze swoim
cocker spanielem i zasłabła… Policja, pogotowie… Nieprzytomną panią zabrała
karetka, a nasi wzięli psa. W takich wypadkach trzeba zawiadomić rodzinę
chorej, albo ją samą, jeśli jest przytomna, że pies jest w schronisku – żeby
nie było powodów do niepokoju o zwierzę. Policja nie mogła podać danych
właścicielki, bo gdy przyjechali, kobieta była nieprzytomna. Na pogotowiu
powiedzieli, ze udzielili jej pomocy i odesłali do szpitala – a danych nie
spisali. A w szpitalu jakaś bezogoniasta poprosiła naszych o podanie nazwiska
tej nieprzytomnej: nie znacie nazwiska, to my wam nie podamy nazwiska! Ale my
dzwonimy, żeby poznać nazwisko!... A my nie możemy udzielić takiej
informacji!... No ale pies… No, ale tajemnica…
No ale
wariactwo! Psiak został w schronisku, dostał imię Ronaldo.
Potem okazało
się, że gdy bezogoniasta odzyskała przytomność, powiedziała, kim jest i
poleciła zawiadomić syna. On akurat był za granicą, ale natychmiast przyjechał,
odwiedził matkę, a potem zaczął szukać psa. Niegłupi był, więc zaraz zadzwonił
do nas i po paru dniach Ronaldo trafił z powrotem do domu.
Tego dnia
bezogoniaści padali jak muchy – trafiła się kolejna nieprzytomna bezogoniasta.
Pojechała do niej policja, znalazła leżącą na chodniku. Obok niej kręcił się
czarno-biały kundelek. Bezogoniasta pachniała nieciekawie tym, od czego dostaje się
krowich oczu! Troszkę gadała, ale bardziej mruczała. Z tych mruków policjanci
dowiedzieli się, że pies nie jest jej tylko znajomych, którzy wyjechali. A ona
opiekuje się tylko tym psiakiem….
No więc nasi się nim
zaopiekowali.
A
bezogoniasta, gdy doszła do siebie, odebrała psa. Ciekawe, na jak długo, bo ze
dwa dni potem znowu ktoś zadzwonił, że bezogoniasta ma kłopoty z prostym
chodzeniem, a pies, którym się opiekuje, biega samopas po ulicy i obszczekuje
ludzi…
No cóż,
bezpański on nie jest…
Wreszcie na
sam koniec dnia, już zmierzchało, jeden bezogoniasty, który wybrał się na ryby,
trafił ostatecznie do nas. Z psem, którego znalazł w lesie, nad rzeką. Młody,
czarno-biały kundelek, trochę border collie. Nazwaliśmy go Sanczo.
Ale nie
posiedział z nami długo – jakoś tak po tygodniu poszedł do domu tymczasowego.
W tym dniu
przyjęto jeszcze dwa inne psy, ale nawet tego nie zauważyłam. Wiecie, jak pies
siedzi w biurze, to widzi. Ale jak biegnie tam, gdzie szykują grilla i są
kiełbaski, wtedy mu to i owo umyka. A ja biegałam… no, właściwie
przemieszczałam się dostojnie, bo z bieganiem to u mnie nie bardzo…
A skoro już o
wakacjach mowa – zaraz widać, że są, bo o połowę mniej bezogoniastych czyta
mojego bloga! Pewnie, czytanie – ciężka praca!
W takich przypadkach, jak z Ronaldem, psy są oddawane do adopcji?
OdpowiedzUsuńJeśli ustalenie właściciela psa jest niemożliwe, a on sam się po niego nie zgłosi - to tak. Oczywiście, fotografia psa wraz z opisem sytuacji, dzięki której znalazł się w schronisku, umieszczana jest na stronie www. Schroniska i przez pewien czas czekamy. Ale nie będziemy trzymać go w nieskończoność. Jeśli znajdzie się chętny na zaadoptowanie zwierzaka, to trafia on do nowego bezogoniastego. W wypadku Ronalda jednak znalazł się syn właścicielki, który zabrał psa i pewnie odda go matce, gdy ta już wróci ze szpitala.
OdpowiedzUsuń