Psy starych bezogoniastych…
Jest sobie w
śródmieściu kamienica na bocznej ulicy. Stara, piętrowa, z drewnianymi
schodami. A w niej żyje sobie samotna bezogoniasta. Też stara. Z dwoma psami i
sierściuchem. Suczka wzięła się nie wiadomo skąd, potem nie wiadomo z kim się
oszczeniła. Ma już dziewięć lat i nazywa się Perełka, a jej synalek, ze dwa
lata młodszy – Puszek. Oboje tacy terierowaci… Z tego wszystkiego kocur jest
najmłodszy, rudzielec, który trafił do bezogoniastej mocno poturbowany.
Wykurowała, wykarmiła, został…
Bezogoniasta
już nie pracuje. Jak ona wychodzi, to wychodzą i psy. Ona wraca – one też.
Smyczy nie znają. Kocur pilnuje domostwa. Brudno tam, biednie, przychodzą różni
bezogoniaści i piją coś, od czego ma się krowie oczy… Bezogoniastej też wtedy
nieco skapuje…
I pewnego
dnia, gdy już wypiła to, co skapnęło, wyszła z mieszkania i spadła ze schodów.
Od tego czasu nie wychodzi, ledwo się rusza.
No to i psy nie wychodzą. Jakaś znajoma od czasu do czasu robi im
zakupy… Jak akurat nie ma krowich oczu…
Ktoś
zawiadomił schronisko i nasi pojechali na interwencję. Bezogoniasta dobrze
wiedziała, że ma kłopot z psami i że lepiej będzie im w schronisku, zgodziła
się więc je oddać. Tylko kocur jej został. Pewnie, było trochę łez. Ale za to
nasi bezogoniaści pogonili urzędników i ta starsza bezogoniasta dostanie pomoc,
bo dotąd jakoś nikt się nią nie zainteresował.
A Perełka i
Puszek? Z początku przerażone. Najgorsze było to, że nie znały obroży, smyczy,
a tym bardziej budy – cały czas siedziały na zewnątrz, pogoda czy niepogoda.
Perełka, jako bystrzejsza, pierwsza uznała, że skoro jej kocyk leży w budzie,
to i ona powinna. Puszek jednak wciąż ma opory…. Obroże dały sobie jednak
założyć. I raz już poszły na wybieg – pełne szczęście! Wreszcie zaczęły
ogarniać schronisko. Chyba im się spodoba.
To właśnie te
psiaki:
Stary żył,
póki żył, na swoim gospodarstwie, a Sierra wraz z nim (wtedy miała inaczej na
imię). Ale zmarło mu się, zaś suczka została sama. Gmina biedna, limity przyjęć
psów w schronisku miała już przekroczone, a pieniędzy na umieszczenie tam
dodatkowego zwierzaka nie było. Jakieś stowarzyszenie obiecało zająć się
Sierrą, tylko że obiecanki cacanki. No i gmina zadzwoniła do schroniska…
Nasi pojechali
sprawdzić, czy pies może jeszcze zostać, czy trzeba go jednak zabrać. Znaleźli
Sierrę w szopce, gdzie mieszkała, przywiązaną łańcuchem okręconym dokoła szyi.
Była słaba, wychudzona, w dodatku sąg porąbanego drewna osunął się jakoś, przygniótł
łańcuch i zwierzak był prawie całkiem unieruchomiony. Limity nie limity –
Sierra trafiła do nas.
Zadomowiła
się. Odpasiona, odrobaczona, wysterylizowana nie wygląda na tamtego
zabiedzonego zwierzaka. Innych psów, co prawda, nie lubi zbytnio i potrafi na
nie warknąć, ale bezogoniastych akceptuje. Zwłaszcza jednego – z nim
najchętniej wychodzi na spacery, na wybiegu nie odstępuje go ani na krok,
wspina się na niego i obejmuje łapami. Tuli się, kiedy tylko może. Gdy widzi
go, jak wchodzi do kojca, zaraz skacze na kraty, macha ogonem, przebiega
łapami, stara się polizać, gdy jest obok…
Potem był
telefon z administracji osiedla: lokatorzy zawiadamiają, że przed domem leży od
wczoraj jakiś pies i nie wstaje. Nasi pojechali – rzeczywiście, na trawniczku
przed klatką schodową leżało tłuste, krótkonogie biedactwo, takie trochę
spanielowate i ani drgnęło. Zaraz znaleźli się jacyś sąsiedzi, od których nasz
bezogoniasty dowiedział się, że suczka nazywa się Kubusia, że ma właściciela,
ale on jest kaleką, niedawno owdowiał, siedzi w domu i pije…
Nie było co
czekać. Suczce spod ogona wyłaziło jakieś mięso, paskudnie to wyglądało, więc
od razu do lecznicy, a tam zjawy orzekły, że to rak, więc konieczna operacja.
Ale skoro jest właściciel, potrzebna jego zgoda. Z nim nie dało się dogadać, za
to znów odezwali się sąsiedzi: że pomogą, że dopilnują, że bezogoniasty, choć
pije i kaleka, to kocha tego psa, tylko jest taki, hm… niezaradny życiowo… Więc
oni zobowiązują się, że będą pilotować sprawę, jeśli trzeba, złożą się na
operację, tyle że lepiej będzie, jeśli suczka po operacji zostanie na
rekonwalescencji w schronisku.
No więc odbyła
się operacja, sąsiedzi przychodzili codziennie odwiedzać Kubusię, a ona bardzo
szybko wracała do siebie. Pod koniec pobytu w schronisku, a więc po paru
dniach, wyglądała jak nowonarodzona. Szkoda, że nie mam jej fotki!
A potem
wróciła do swojego bezogoniastego. Wiemy od tych sąsiadów, że wszystko jest
dobrze, że pies bierze przepisane leki, że powoli wychodzi na spacery…
Fajni
bezogoniaści!
Na wybiegu,
obok wiaty huskych, powstała duża dziura. Zrobił ją Gray, kiedy jeszcze
mieszkał w schronisku, a inne samce też mu pomogły. Niektóre psy, wiecie,
zwłaszcza husky, nie lubią Wędrowców Długogołoogoniastych – gdy czują je,
zaczynają kopać! Ja sama czasem też
kopię, bo żarcia szukam, jak mnie przyciśnie, a bezogoniaści dodatkowej porcji
nie dadzą, bo mówią, że jestem za tłusta…
No w każdym razie zrobiła się wielka dziura, a na dnie, nie uwierzycie,
leżała zakopana karta, już prawie cała zbutwiała. A na niej kolejna pieśń z „Xięgi…”
Dawny mieszkaniec schroniska zakopał ją – chwała ci, nieznany psie!
kliknij obrazek aby powiększyć lub najlepiej otwórz w nowej karcie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz