Jak któryś pies (albo sierściuch) idzie do nowego domu, nasi bezogoniaści mają prawo (i
obowiązek) sprawdzić, jak w tym nowym domu im się dzieje. Odbywają więc wizyty
poadopcyjne.
Tylko że ze
schroniska odchodzi wiele zwierząt, niekiedy daleko, a naszych bezogoniastych
wielu nie ma. Nie do każdego więc docierają. O wielu byłych mieszkańcach
schroniska dowiadujemy się, bo ich nowi bezogoniaści przysyłają zdjęcia i
informacje, jak się im dzieje, co porabiają, jak się czują – niektórzy robią to
regularnie. Inni, choć wiedzą, że powinni, takich informacji nie podają. To
głównie do nich nasi wybierają się z wizytami. Tu w pobliżu, w mieście, na
takie wizyty chodzą między innymi dorośli wolontariusze, ale dalej – to już
pracownicy schroniska.
I okazuje się,
że bywa różnie. Najczęściej dobrze, tak jak w przypadku Nestora. Wyjechał dość
daleko od naszego miasta i nasi ruszyli go odwiedzić. I znaleźli, o:
Sami widzicie. Szykowny
budyneczek drewniany, uchylne drzwiczki, a w nich folia termoizolacyjna, a w
środku:
Buda, osobne legowisko, jak w
budzie za gorąco, miski, dozownik z karmą… Można żyć? Jeszcze jak! A jak pies
potrzebuje ruchu, to na ogród!
Nie gorzej,
choć na zupełnie inne warunki, trafił Cuper. Ten żyje sobie w mieszkaniu
starszych bezogoniastych i chyba trochę ich tyranizuje. Nasi zerknęli do
książeczki zdrowia Cupera. Do licha, wynika z niej, że gdy tylko małemu się
odbije, pani zaraz biegnie z nim do weterynarza!...
Na widok
naszych bezogoniastych Cuper schował się pod stół – nie poznał. A może zresztą
poznał i wystraszył się, że zechcą go zabrać do schroniska?
Ponoć zrobił
się bardzo ruchliwym psem i najchętniej łazi na spacery. A ostatnio całe dni
spędza na działce ze swoimi bezogoniastymi. I to mu pasuje!
Trochę inaczej
wyglądała wizyta poadopcyjna u Dogisia. Po imieniu można się zorientować, że to
dog, ale nie całkiem. Młody, blisko roczny, niedługo w schronisku posiedział.
Trafił do firmy, której miał pilnować.
W
listopadzie to było. Nowy bezogoniasty Dogisia zobowiązał się zbudować mu
porządny kojec z budą i nie trzymać na łańcuchu…
No i potem
była wizyta poadopcyjna. Okazało się, że kojca nie ma, buda taka, że pies ledwo
do niej właził; łańcucha nie było, był za to sznurek może dwumetrowej długości.
Bezogoniasty obraził się, że ktoś go sprawdza, doszło do brzydkiej awantury, no
i nasza bezogoniasta wróciła do schroniska. Wysłano upomnienie temu
bezogoniastemu, wyznaczono termin, w którym ma wykonać wszystko, do czego
zobowiązał się w umowie – i dalej nic! Doszła jeszcze kolczatka, która założono
Dogisiowi na szyję! Bo ponoć uciekał! Teren ogrodzony był szczelnym i wysokim
płotem, nawet koń by nie przeskoczył, a co dopiero pies! No to bezogoniasty
dostał kolejne upomnienie, tym razem ostatnie. Ale i ono nie przyniosło skutku,
więc nasi bezogoniaści zabrali psa i przywieźli do schroniska. Tego
bezogoniastego akurat nie było i psa wydała jego zona. On sam za to pojawił się
tego samego dnia po południu.
Ależ pyskówka
była! Że mu skradziono psa, że namieszano
zwierzakowi w głowie, że jemu było u niego dobrze, że policja, że sąd… A potem
łup drzwiami i bezogoniasty pojechał.
Na
drugi dzień rano telefon. Nasza główna bezogoniasta rozmawiała i widziałam, jak
jej oczy rosną! Okazało się, że wściekły bezogoniasty pomyślał, ochłonął i…
przez noc ze swoimi pracownikami zbudował kojec! I prosi o oddanie Dogisia. I
przeprasza za awantury!...
Nasi
zaraz pojechali sprawdzić. Rzeczywiście, kojec był, może nie najlepszy, ale do
przyjęcia. Bezogoniasty zapewnił, że do zimy będzie jeszcze jeden, zadaszony. I
buda zmieniona na większą. O kolczatce nie było już mowy…
No
cóż… Gdy był w schronisku, spotkał się z Dogisiem. Pies cieszył się na jego
widok. Niech więc wraca!
I
Dogiś znów jest u bezogoniastego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz