Jedna z
naszych bezogoniastych mieszka daleko – w innym mieście. I codziennie dojeżdża
do pracy. Pewnego dnia, niedawno, jechała właśnie do schroniska i po drodze
zrobiła sobie postój na przydrożnym parkingu. Po krótkiej chwili jakiś inny
samochód zjechał z szosy na ten parking, wyminął wóz naszej bezogoniastej,
zwolnił, kierowca otworzył okienko, wywalił jakiś kartonik, nacisnął gaz i
odjechał…
Bezogoniasty
pewnie by nie zareagował, ale bezogoniasta… Moja płeć, więc wiem – kartonik
szykowny sobie leży, może w nim jakiś puszorek, albo smyczka twarzowa… jak tu
nie zerknąć! No to nasza bezogoniasta tupu tupu… podniosła, zerknęła…
A tam w środku
żółw! Całkiem spory, trochę mniejszy od płaskiego talerza, ale niewiele.
No to
przywiozła go do schroniska. A po drodze jeszcze zatrzymała się w sklepie i
kupiła specjalne żarcie dla tego płaszczaka.
Bezogoniaści
zlecieli się, ja z nimi, oglądać to dziwo. Phi, żółw jak żółw. Zaraz nalali
wody do wanny, bo się okazało, że to żółw wodny, wsadzili zwierzaka i dali znać
zjawom, żeby przyjechali i zbadali stwora. Dali mu żreć – ale nie zauważyłam,
co to było, pewnie zresztą nic nadzwyczajnego… I rozeszli się do swoich zajęć.
Później mieli zadzwonić do sklepów zoologicznych – może któryś go weźmie, bo
przecież u nas miejsca dla takich zwierząt nie ma.
Zjawa
przyjechał, zbadał żółwia. Stwierdził, że jest w dobrej formie, tylko skorupę
ma trochę za miękką. Powiedział, że ma znajomego, który hoduje żółwie wodne, to
go może weźmie. Zatelefonował i ten znajomy stwierdził, że czemu nie. I
przyjechał, i zabrał.
No i
doskonale!
Minęło parę
dni i znów trafił się nam niecodzienny gość. Przyniosła go jedna starsza
bezogoniasta. Sama nie mogła się nim opiekować bo nie miała warunków. To był
gołąb. Przyleciał do mieszkania tej bezogoniastej, siadł na parapecie i potem
już ani ruchu – zupełnie opadł z sił. Musiał przebyć daleką drogę. No to
przyniosła go do nas.
Położyli go na
biurku, a mnie odganiali, więc niewiele widziałam. Usłyszałam tylko, że ma
obrączkę. Postanowili go nakarmić, bezogoniasty pokruszył bułkę, ale wtedy
wszedł akurat drugi i powiedział, że tym gołębi nie wolno karmić, że od chleba
one wszystkie chorują na wątrobę i mogą zdechnąć. No to ktoś pojechał po
ziarno, a nasza bezogoniasta zadzwoniła do ludzi, którzy się gołębiami zajmują.
Gdy przywieziono ziarno, gołąb się nażarł i poszedł do skrzyneczki. Siedział
sobie nastroszony i zerkał na mnie nieufnie, gdy tylko pokazałam się w pobliżu.
Na drugi dzień
przyjechał jeden z tych gołębiarzy. Obejrzał ptaka, pokiwał głową, stwierdził,
że jest bardzo zmęczony, ale wydobrzeje. I że skontaktuje się z jego
właścicielem – ponoć z tej obrączki na łapce ptaka można się dowiedzieć, kto
nim jest.
I zabrał
gołębia.
A teraz sprawa
codzienna. Dla każdego nowego lokatora schroniska – jednak niecodzienna.
Fotografowanie.
Tyle razy
gapiłam się już w obiektyw aparatu albo kamery, tylu znanych bezogoniastych
fotografowało się ze mną, że na te wszystkie sesje fotograficzne nie zwracam po
prostu uwagi. Dopiero ostatnio, przypadkiem, uzmysłowiłam sobie, że dla tych
świeżo przyjętych do schroniska czworonogów to może być problem. Każdy z nich
bowiem po paru dniach, gdy już trochę odparuje, jest fotografowany, żeby jego
podobiznę zamieścić na naszej stronie internetowej.
Szłam sobie po
trawniku i zobaczyłam, ze bezogoniaści wzięli z kojca Żenię, małą, czarno-białą
suczkę i prowadzą na smyczy – do zdjęcia.
Stanęli tam,
gdzie było dobre światło. Jeden trzymał smycz, a drugi kręcił się z aparatem,
to bliżej, to dalej i starał się uchwycić małą od przodu. Pstryka i pstryka, a
ona ani myśli spojrzeć w obiektyw. Przestraszyła się, bo nigdy czegoś takiego
nie widziała. To za trzymającego ją
bezogoniastego się schowa, to się wyrywa, to biega dokoła, posikała się, ani na
chwilę spokojnie nie usiadła. Podeszłam, warknęłam, żeby się nie wygłupiała,
tylko stała spokojnie, to szybciej skończą. I sama siadłam, żeby jej dać
przykład. Ale mnie odgonili, że niby pcham się w obiektyw! No to poszłam sobie,
a oni jeszcze dobry kwadrans walczyli z Żenią.
Coś im tam w
końcu wyszło, bo widziałam potem, że nasz bezogoniasty zamieszcza fotki Żeni w
Internecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz