Te wszystkie bakterie, zarazki, mikroby i wirusy to ponoć latają wszędzie! I chodzą, i
pełzają, i siedzą w żarciu i w tym, co robimy po żarciu, i w ogóle, gdzie nie
popatrzysz! A od nich zdarzają się nam choroby. Nasi bezogoniaści robią, co
mogą, żeby ich do schroniska nie wpuścić. Przede wszystkim każdy nowy pies w
schronisku trafia na kwarantannę, to znaczy siedzi odizolowany od innych, a
nasi go obserwują: przyniósł jakiegoś zarazka czy nie. Bo przez te dwa tygodnie
kwarantanny, to każdy mikrob się ujawnia – nie wytrzymuje tyle siedzieć w
ukryciu. No i gdy tego paskudztwa nie widać, to znaczy, że pies jest zdrowy i
może iść do którejś z wiat, do swojego kojca.
I dobrze.
Tylko że
odwiedzają nas różni bezogoniaści, którzy albo mają swoje zwierzęta, albo spotykają
się z nimi; no i my chodzimy na spacery tam, gdzie i bezpańskie psy biegają, i
te, które mają właścicieli też (spacerują tam tak, jak my). No i wtedy te
zarazki tak czy inaczej mogą na nas przeskoczyć. Bo one tak potrafią skakać z
psa na psa jak pchły jakieś!
No i jedna
taka bestia przeskoczyła! Chętnie bym sobie popatrzyła na takiego zarazka i
łapą przez łeb!... Ale ich podobno nie widać.
Najpierw
zachorowało kilka psów w jednej wiacie. To znaczy, … dalej niż widziały! Nasi
bezogoniaści złożyli to na karb odrobaczania sprzed dwóch dni. Wiadomo, po
zażyciu środków na robaki psy mają kłopoty żołądkowe. Ale następnego dnia
chorowało już prawie pół wiaty – nie przelewki. Psy zaraz przeszły na dietę i
dostały leki, a ich odchody poszły do zjaw, do analizy. Niech wyśledzą, jaki to
paskud buszuje po psich brzuchach. Przed wejściem do wiat położono takie duże
maty nasączone płynem dezynfekującym i
każdy bezogoniasty musiał wycierać dokładnie nogi gdy wchodził i wychodził z
wiat.
Nie na wiele
to się zdało, bo kolejnego dnia choróbsko przeniosło się do następnej wiaty.
Nie było co czekać! Nasi zamknęli na jeden dzień schronisko i wszyscy,
pracownicy biurowi, wolontariusze i pielęgniarze zwierząt wzięli się do roboty.
Psy kolejno
wyprowadzano z kojców: zdrowe na jedną stronę, chore na drugą, żeby się nie
spotykały. A w kojcach otwierano budy, wyrzucano ściółkę, myto budy dokładnie,
dezynfekowano rozpylając specjalny płyn; potem szorowano podłogi, ściany, nawet
pręty kojców myto dokładnie i, oczywiście, dezynfekowano. Wreszcie wkładano do
bud nową ściółkę i po pół godzinie pies wracał do swojego pomieszczenia. I tak
we wszystkich kojcach, we wszystkich wiatach. Na koniec szorowano kuchnię,
pozostałe pomieszczenia schroniska, naczynia i narzędzia. I pod koniec dnia
bezogoniaści podpierali się nosami.
Psy przeszły
na ścisłą dietę i zaczęły brać nowe lekarstwo, którego dotąd jeszcze nie
stosowano – jeden ze zjaw je wymyślił. W smaku paskudne, ale pomogło. Po dwóch
dniach sytuacja zaczęła się poprawiać, następnego – jeszcze bardziej, aż w
końcu psy wyzdrowiały. Uff…
Mnie to cały
czas w biurze trzymano. A jak chciałam za potrzebą, to wychodziłam z którymś z
bezogoniastych i on pilnował, żebym między wiaty nie zalazła, do tych chorych
psów. Wściekłam się, bo tam akurat było najciekawiej, najwięcej się działo. A
tak, to całą tę zarazę przez okno i z daleka mogłam sobie pooglądać. Gdyby nie
to, że bezogoniaści gadali to i owo, to nic bym nie mogła napisać.
I bądź tu,
suko, kronikarką schroniska!
O
Selenie wam opowiadałam? Chyba jeszcze nie, bo czasu nie było. Zresztą, przez
jakiś czas nawet nie wiedziałam, że jest u nas. Bo siedziała wtedy na
kwarantannie, a jakoś nie zauważyłam, kiedy ją przywieźli. Sama się dziwię, jak
to się stało, bo nie przyjechała sama, tylko ze swoimi dzieciakami – całe osiem
sztuk pysznych szczeniaków! Selena to mała, owczarkowata, młodziutka suczka o
bardzo poczciwej mordce.
Teraz część jej
matczynych obowiązków przejęli bezogoniaści, więc młoda ma trochę więcej czasu
i możemy poszczekać. Opowiedziała mi, że żyła sobie w domu na jednym z
podmiejskich osiedli. Nawet dobrze miała – do czasu. Na świat przyszły młode, a
jej bezogoniastym się to nie spodobało. No więc spakowali maluchy i kartonu, ją
posadzili obok i wywieźli do lasu. I zostawili… Ktoś znalazł tam tę porzuconą
rodzinkę i zadzwonił do nas. I tak Selena trafiła do schroniska. Dzielna sunia.
Bezogoniastych lubi, inne zwierzęta też – grzeczniejszej psiny dawno nie
widziałam. Opowiadam jej o życiu w schronisku, a ona uczy się i coraz lepiej
daje sobie radę.
Mam nadzieję,
że i ona, i jej maluchy znajdą sobie lepszych niż ci poprzedni bezogoniastych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz