Ostatnio było o schroniskowych olbrzymach. No to teraz w drugą stronę.
O ile
pamiętam, był kiedyś u nas ratlerek.
Niedługo, bo zaraz zgłosiła się po niego bezogoniasta, która go zgubiła: Na
rękach, proszę pani, niosłam i nawet nie wiem, kiedy go wypuściłam… a może sam
wyskoczył, kruszynka moja…
Trafił się i
drugi – też na chwilę.
Był również
york, złośliwa miniaturka psa…
Aha, no i
chihuahua też. Równie przemądrzały, jak jego pańcio.
Więcej tych
rasowych zabaweczek nie pamiętam.
Małych
kundelków za to było i jest sporo.
Fajerka… Oj,
przecież została już adoptowana!... Ale niech tam, skoro zaczęłam, to napiszę….
Bardzo miła, brązowa jamniczka,
trochę chyba mieszana. Kontaktowa – bezogoniastych uwielbiała, z psami
dogadywała się. Moim daniem trochę mdła. Taka przesłodzona przylepa. Ale mogła
się podobać. I pewnie podobała się pierwszemu właścicielowi przez jakiś czas,
ale potem miał jej dość. I któregoś dnia, nocą, przyniósł ją pod schronisko i
przerzucił przez płot. I zwiał. Suczka rozszczekała się, stróż wyszedł i
znalazł ją pod płotem. Szukała wyjścia, żeby biec za swoim pańciem. Ech…
Na
szczęście nie posiedziała długo. Znowu
się komuś spodobała. Oby już na zawsze![1]
Jest też z
nami jamniczka z niedalekiego miasta – biedna, drobna psina. Nie ma u nas
swojego imienia. To znaczy pewnie ma jakieś, ale go nie znamy. Jest u nas –
póki co – czasowo.
Chociaż… Jej
właściciel został zabrany przez policję do tego schroniska dla bezogoniastych, a
suczka trafiła do nas, bo tam, na miejscu, nie miał się kto nią zająć.
Posiedziała kilkanaście dni. Potem jej bezogoniasty wrócił do domu. Powinien ją
odebrać, ale nie chce. Za to wydzwania i pisze: nie ja psa wam dałem, więc nie
ja będę go odbierał. A jak mi go nie przywieziecie, złodzieje, to was
zaskarżę!... A tu koszty utrzymania suczki w schronisku rosną! Gmina płacić nie
chce, bo przecież pies ma właściciela. Policja też nie – bo niby dlaczego.
Naszym bezogoniastym wreszcie skończyła się cierpliwość: wystąpili do władz o
odebranie psa właścicielowi. Wtedy jamniczka stanie się pełnoprawnym
mieszkańcem schroniska. Ale to może potrwać.
Niedaleko niej
siedzi w kojcu Spajki – pinczerowaty czterolatek. Błąkał się po terenie
niedalekiej gminy. Złapano go i wsadzono do tymczasowego kojca. A stamtąd
trafił do nas.
Miał ciężkie początki w
schronisku. Był nieufny, udawał chojraka, szczekał, gdy tylko ktoś się zbliżył.
Ale właśnie wróciła z urlopu jedna z naszych bezogoniastych. Podeszła do
Spajkiego z sercem, przyhołubiła, pomatkowała i psiak się odrodził. Strach
minął, chętnie wychodzi na spacery, jest grzeczny… Czego więcej chcieć? Chyba
tylko jak najszybszej adopcji.
Własny dom
przydałby się i Filipkowi – pisałam już o nim parę razy. I wciąż coś nowego
można o nim opowiadać. Przede wszystkim to bardzo żywotny i zadziorny psiak,
choć swobodnie zmieściłby się do dużego garnka.
Jest teraz w
domu tymczasowym, ale długo nie może w nim pozostać, bo tam jest już sporo psów
i kotów. Maluch aż rwie się do kontaktów z bezogoniastymi: obskakuje znajomych,
łasi się i co chwilę zerka, czy to, co robi, robi zgodnie z ich oczekiwaniami.
Ostatnio nauczył się chodzić na spacery bez smyczy. Nogi się wprawdzie nie trzyma,
ale nie odbiega na więcej niż dziesięć kroków – sam reguluje odległość i gdy
widzi, że jest za daleko z przodu albo z tyłu, zatrzymuje się, lub dogania. I
reaguje na komendy: gdy słyszy: „Stój” – staje; „Wróć” – wraca…
I ciągle mu
się paszcza śmieje.
[1] Pies pisze, a życie swoje…
Gdy skrobałam tego posta, nie wiedziałam, że to „na zawsze” będzie takie
krótkie… Nie ma już Fajerki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz