Gdy ktoś nowy
wchodzi do schroniska, to już od samej bramy zerka w lewo, bo tam stoją
pierwsze kojce i z nich dobiegają pierwsze psie powitania gości. Te kojce są
dwa, murowane, głębokie, od przodu zamknięte gęstą siatką, więc nie widać ich
lokatorów. Gość więc podchodzi, zerka w głąb któregoś z kojców i najczęściej
przezornie cofa się parę kroków. Bo zza siatki patrzą na niego Tycio i Mamut!
To dwa z
naszych schroniskowych olbrzymów – bernardyny.
Tyciuś trafił
do nas pierwszy. Właśnie piszemy o nim odcinek serialu, więc wiele teraz nie
opowiem. Tyle tylko, że miał poplątane dzieje, do tragedii prawie doszło!
Czarno-rudo-biały, trzyletni, dostojny…
Doskonale zdaje sobie sprawę z
tego, że niewielu mu podskoczy, więc nie próbuje się popisywać, szaleć i
wrzeszczeć – jest sobie i to wystarczy. Bezogoniastych lubi na spokojny sposób,
psy też akceptuje, ale bez poufałości. Spacery lubi, grzecznie chodzi na
smyczy. Wybieg kocha… I tu ostatnio zrobił się problem. Był z jednym z naszych
bezogoniastych na wybiegu, a potem wracali do kojca. I Tyciusiowi to nie
odpowiadało. Stanął i ani w te ani we wte. Na nic prośby, groźby, ciągnięcie na
smyczy – wmurowało go! Bezogoniasty spróbował sposobu: chodź, Tyciuś, poganiamy
się!... I biegiem dookoła samochodu! Tyciuś, na długiej smyczy, za nim! Raz
dokoła, drugi raz dokoła, trzeci raz do kojca… - a guzik! Tyciuś się zaparł.
Bezogoniasty podniósł krzyk, przybiegł drugi pracownik schroniska.
Skończyło
się na tym, że jeden chwycił bernardyna pod przednie łapy, drugi – pod tylne i
zanieśli go do kojca. A było co nieść! Gapiliśmy się z otwartymi pyskami, a ja
sobie myślałam, co to będzie, jak Tyciusiowi spodoba się taka forma powrotu do
kojca!
Mamut trafił
do schroniska kilka tygodni później. Jest biało-rudy, o rok starszy i większy
od Tyciusia. Nasi przywieźli go z podmiejskiej dzielnicy, zaalarmowani przez
jednego z jej mieszkańców.
Było koło dziesiątej rano.
Telefon: Słuchajcie, biega tu zaczepny, groźny pies! Bernardyn! Zabierzcie
go!... Ugryzł kogoś?... No nie, ale może ugryźć!... A dawno się tam pojawił?...
No nie, przed godziną!... Aha!...
No więc
pojechali, wzięli psa jak swojego i przywieźli do nas. Nie wyglądał źle, może
trochę za chudy, ale poza tym – okaz zdrowia. No i nie był czystym bernardynem
– miał porządną domieszkę owczarka kaukaskiego.
Albo komuś zginął, albo ktoś go wywalił. Dostał imię, kojec,
szczepienia, te rzeczy i po kwarantannie zamieszkał po sąsiedzku z Tyciusiem –
w największych kojcach. Jest grzeczny, miły, spokojny, ale z charakterem:
potrafi warknąć, gdy mu się coś nie podoba. Umie chodzić przy nodze na
spacerach. No i czekamy, może ktoś się po niego zgłosi. Ale z każdym dniem
nadzieja jest mniejsza…
Parę tygodni
wcześniej od Mamuta przywieziono do schroniska Kolosa. Imię ma w sam raz do
warunków fizycznych: młody, potężny mieszaniec owczarka niemieckiego z czymś
tam…
Ale psychicznie kolos to on nie
jest. Ma kłopoty ze zrozumieniem, czego chcą od niego bezogoniaści; na
spacerach kręci się bezsensownie, plącze w smyczy, zatrzymuje się ni stąd ni
zowąd, a potem nagle skacze w bok… Gdy wydaje się, że już, już łapie, o co chodzi,
po paru dniach znowu wraca do swoich narowów. Głupi bo młody? Miejmy nadzieję…
W dodatku boi
się burzy – robi się z niego wówczas przerażony szczeniak, który słysząc
pioruny potrafił wyskoczyć z najwyższego kojca i w panice latać po schronisku.
No więc trzeba podawać tej histerii środki uspokajające. Trochę pomaga.
Oj, mógłby
wydorośleć.
Kolejnym
schroniskowym wielkoludem jest Iwan, trzyletni mieszaniec owczarka niemieckiego
z dogiem chyba…
Z wymienionych
psów on najdłużej siedzi w schronisku, już ze dwa lata. Od początku były z nim
trudności, bo nie chciał słuchać bezogoniastych. A że był bardzo silny, to i
stawiał na swoim. Młodzi wolontariusze nawet się do niego nie zbliżali, tylko
ci najstarsi i pracownicy schroniska. Powoli jednak zaczął się przyzwyczajać.
Że głupi nie jest, to gdy już postanowił się oswoić, zaczął uczyć się bardzo
szybko. Dzisiaj chodzi przy nodze, reaguje na polecenia i właściwie z
powodzeniem mógłby iść do jakiegoś domu – nie sprawiałby kłopotów. Ale do takiego
domu, w którym nie ma dzieci, bo chyba ich nie lubi. Za innymi psami też nie
przepada, czasem warczy na nie, gdy się za bardzo spoufalają. Ale z
bezogoniastymi dogaduje się bez problemów.
Jakiś czas
temu pewien starszy wolontariusz zakochał się w Iwanie. Ze wzajemnością.
Wyglądało na to, ze weźmie Iwana do domu. Cieszyliśmy się wszyscy, ale coś się
porobiło w życiu tego wolontariusza i przestał przychodzić. Iwan tęsknił, ale w
końcu pogodził się z myślą, że jeszcze nie dziś, nie teraz…
No i doczekał
się. Trafił na wieś, na duże gospodarstwo. Będzie tam pilnował stawu z rybami.
Odwiedzimy go z wizytą podopcyjną, zobaczymy, jak mu wśród tych zimnokrwistych!
No i wreszcie
Serdel, amstaf z niedalekiego miasta. Pojawił się tam któregoś dnia, całkiem
niedawno i wzbudził panikę wśród tamtejszych bezogoniastych. Rozdzwoniły się
telefony: zabierzcie go, jeszcze jakieś dziecko zagryzie albo innego psa! To
potwór!... Nasi pojechali w te pędy. Okazało się, że wśród miejscowych
bezogoniastych znalazł się jeden odważny i złapał Serdla. Pies ani nie warknął,
dał sobie założyć obrożę i smycz i wraz z bezogoniastym czekał na samochód ze
schroniska. Wlazł do środka bez zaproszenia. No i przyjechał.
Jak go
zobaczyłam, kłaki zjeżyły mi się na karku. Pierwszy raz widziałam psa szerszego
niż wyższego! Co za pierś!... W schronisku ucichło. Bestia przybyła!
A jak otworzył
paszczę, to wzięłam ogon pod siebie i w nogi! Dopiero po chwili zorientowałam
się, że się uśmiechnął do mnie! Co za pysk!...
Teraz Serdel
siedzi w kojcu i uśmiecha się do każdego, kto go mija, obojętnie, bezogoniasty
czy inny pies. Najbardziej przyjacielski potwór, jakiego znam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz