Znowu o mnie zadbali! Fakt, gorąco w futrze, ledwo łaziłam. No to zawieźli mnie do fryzjera!
I jestem ostrzyżona na jeża. Ale mam gęsty podszerstek, więc skóry nie widać.
Za to ponoć doskonale się mnie teraz głaszcze. Bezogoniaści gadają, że jest
tak, jakby dotykali polaru… Żeby jeszcze któryś wytłumaczył, co to takiego!
Latem zawsze
przybywa więcej zwierząt do schroniska. Do tego się już przyzwyczailiśmy. Ale
ostatnio trafia się coraz więcej potłuczonych i poranionych. Co się dzieje?...
Nasi
bezogoniaści dostali niedawno telefon z pewnej odległej wioski. Dzwonił ktoś,
kto zamieszkał tam niedawno, ludzi nie zna i chyba z przezorności wolał sam nie
i interweniować, tylko zadzwonił do nas: Jakiś facet na środku wioski, na
placu, katuje psa! Przyjeżdżajcie natychmiast!
Łatwo
powiedzieć – przecież to kawał drogi! Ale nasi ruszyli. Złamali pewnie parę
przepisów ruchu drogowego, ale dotarli do wsi najszybciej jak mogli. I już z
daleka zobaczyli leżącego nieruchomo na ziemi psa, a nad nim chudego pokurcza z
pałą w ręku. On też ich zauważył i natychmiast zwiał.
Nasi ostrożnie
wzięli psa do samochodu. Za chudym łajdakiem nie pobiegli, pies był ważniejszy.
Pognali do zjaw. Tam zrobiono mu badania i na szczęście okazało się, że nie
miał nic złamanego. Był tylko mocno potłuczony. Pomyślcie: gnojek zaczął bić
zwierzę; ktoś nas zawiadomił; nasi pojechali a droga zajęła im dobre pół
godziny. I gdy dotarli na miejsce, ten chudzielec dalej znęcał się nad psem!
Tyle czasu! I nikt z tamtejszych nie zareagował! Środek wioski! Środek dnia!...
Nazajutrz –
chyba powiadomiony przez człowieka, który do nas zadzwonił – przyjechał
właściciel kundla. Starszy bezogoniasty. Powiedział, że wyjechał z domu na
kilka dni. Przed wyjazdem poprosił kilku wioskowych obiboków, by sprzątnęli mu
podwórze za drobną opłatą. Zrobili to, ale przy okazji wypuścili psa. I ten
włóczył się po wiosce. Może warknął na tego chudego, może nie, dość, że ten
lokalny pijaczek i kanalia, zaczął go okładać.
Nasi zasugerowali właścicielowi,
żeby zawiadomił policję. Postał, popatrzył, głową pokręcił: A po co? Sam mu mordę skuję!
Hm…
Wyszło na to,
że nasi sami muszą złożyć doniesienie do władz.
Parę dni
później pewna bezogoniasta przywiozła do schroniska kocurka. Obserwowała, jak
przez parę dni włóczył się po okolicy, coraz bardziej zmęczony i słaby. W
dodatku kulawy. Ot, taki domowy gapcio. Pewnie państwo wyjechali na wakacje, a
kot – na ulicę! No to złapała go i przywiozła. Bez trudu jej to przyszło, bo
sam do niej lgnął, łasił się i miauczał. Zaraz zrobiono mu badania: miał
złamaną łapę i był paskudnie zakatarzony. Teraz siedzi u nas. Ma na imię
Teodor.
A zaraz potem
druga kocia znajda. Młodzi ludzie z nie najciekawszej ulicy w mieście słyszeli
nocą żałosne miauczenie. Dobiegało spod jednego z zaparkowanych przy chodniku
samochodów. Zawiadomili straż pożarną, która po długich staraniach wyciągnęła
kociaka, czarno-białego malucha.
Jakimiś
szczypcami go wyciągali, a on strasznie się zapierał i może właśnie przy tej
interwencji złamała mu się łapka, takie malutkie, delikatne byle co… A może już
wcześniej miał złamaną?... No to zjawy, operacja, śruby jakieś…
Teraz jest w
domu tymczasowym i dochodzi do siebie. A z tego, co wiemy, pewnie już tam
zostanie.
I znowu
telefon! Pinczerowaty kundelek. Młody, beżowo-brązowy. Leży przy ulicy. I nogi
nie ma! No to nasi w te pędy! Rzeczywiście, znaleźli biedaka, już ledwo żywego.
Brak lewej przedniej łapki, tylko paskudny, poszarpany kikut został,
zarobaczony już, bo rana była przynajmniej kilkudniowa. Krew, brud… W dodatku
tłuczona rana na głowie…
Oczywiście
psiak wylądował u zjaw, a tam czyszczenie ran, amputacja tego, co zostało z
łapki, opatrunki, zastrzyki… Trwało to!
A potem kundel
wylądował u nas. Dostał imię Jacek.
Leżał w
szpitaliku, więc nie mogłam się do niego dostać i poszczekać. Wszyscy tu
zastanawialiśmy się, co mu się stało. Niedaleko miejsca, gdzie go znaleziono,
biegną tory kolejowe. Może wpadł pod pociąg? A może ktoś go katował? A może
złapał się we wnyki i jakimś cudem udało mu się wyrwać…
Bezogoniaści
mówią, że dojdzie do siebie. Podnosi się, a apetyt ma jak rzadko. Widziałam go
raz i drugi przez uchylone drzwi – rzeczywiście, najgorzej nie wyglądał. Stał
sobie na tych trzech łapach i nawet zamachał do mnie ogonem! I wtedy stracił
równowagę i rymsnął na koc! A potem bezogoniasta zamknęła drzwi…
A w parę dni
później przyszły dwie młode bezogoniaste, zobaczyły Jacka i zakochały się w
nim. No i teraz ma już swój dom!
Ale jest
jeszcze Zonk, jest jeszcze Lolek[1]…
Ech…
Ja też zaraz
będę połamaniec albo przynajmniej potłuczeniec. Jak mnie bezogoniaści złapią na
złodziejstwie! Nakradłam dla naszych suczek-rysowniczek mazaków cały komplet –
i wtedy się okazało, że chcą kredki!!! Nie ma kredek, nie ma twórczości! Łapy
opadają!... Ale czego się nie robi dla sztuki. Spróbuję jeszcze raz, może się
uda… Najlepiej od razu cały komplet. Widziałam w szafie, że jest. Ot, przyszło
mi, suce, na starość, dla potomstwa prawo łamać!...
Nie rozumiecie? Niedługo zrozumiecie. A ja
może doczekam z całymi kościami…
[1] Z
ostatniej chwili: Lolkowi też się udało! Ma już nowy dom. Trochę daleko od nas,
ale mamy o nim świeże wiadomości i zdjęcia. Zadowolony!
Ładne zdjecia, ty je robisz? a te zwierzaczki ... nie wiem po co ludzie kupują rasowe.. nie ma to jak pies ze schroniska, wierny i ... NAJLEPSZY!
OdpowiedzUsuń