Starsza bezogoniasta przyprowadziła do schroniska psa, którego znalazła przy bramie
cmentarza! Był tam, gdy przyszła, i był, kiedy wychodziła po kilku godzinach.
No to go zabrała. Starszy, brodaty kundelek. Pewnie porzucony…
Na
drugi dzień pod schronisko zajechała czerwonym, szykownym samochodem inna
bezogoniasta. Szukała zaginionego pieska. Z opisu – wypisz, wymaluj ten nowy
kundel. I rzeczywiście. To był właśnie on.
Co się stało?
Ano, kundelek wraz z panią mieszka sobie niedaleko cmentarza. Bezogoniasta
prowadzi aktywne życie, dba o siebie i odbywa z psem długie spacery. Pieszo,
albo na rowerze. Często udaje się na cmentarz, a pies nauczył się czekać na nią
pod bramą. No i właśnie na takim spacerze, jadąc przez las, bezogoniasta
spotkała znajomą. Zatrzymały się, zaczęły rozmawiać. A pies znudził się i sobie
poszedł, zwykłą trasą zresztą.
Gdy
bezogoniaste skończyły rozmowę, zorientowały się, że nie ma psa. Nawoływania
nie pomogły. Szukały w lesie, na osiedlu, pod domem. Nawet do głowy im nie
przyszło, żeby pójść tam, gdzie często bezogoniasta prowadziła psa – pod
cmentarz. A on tam doszedł, usiadł i czekał… Tylko że tym razem doczekał się
starszej bezogoniastej, która odprowadziła go do schroniska….
No, ale
skończyło się dobrze.
Prawie w tym
samym czasie przyszedł do naszych bezogoniastych mail. Od bardzo poważnej pani
prawniczki, która jest prezesem stowarzyszenia, co zajmuje się zwierzętami.
Tylko że to stowarzyszenie działa daleko, w odległym województwie. No i ta
bezogoniasta-prezeska napisała, co następuje:
Pewien pan
szukał dla siebie domu na wsi. W naszym województwie. Oglądał pewną posiadłość
w okolicach nieodległego miasta, oprowadzany przez jej zarządcę. I w czasie
tych oględzin zauważył psa. W strasznym stanie. No to zadzwonił do tego
dalekiego stowarzyszenia i poprosił o interwencję. Czemu właśnie tam zadzwonił,
a nie do jakiejś bliskiej, lokalnej instytucji? Ano, nie wiadomo! Skoro jednak
pojawiła się informacja o skrzywdzonym psie, to pani prezes interweniuje:
prosi, by ktoś z naszych bezogoniastych pojechał do tej posiadłości i
zorientował się, jak się sprawy mają!
No więc nasi
natychmiast pojechali z interwencją. Znaleźli wieś, znaleźli posiadłość, a w
niej nikogo: ni bezogoniastego, ni psa, ni innego zwierza. Domostwo i
zabudowania gospodarcze stały opuszczone.
Szczęściem
prawie zaraz nadeszła jakaś sędziwa sąsiadka. I od niej dowiedzieli się
wszystkiego.
Właściciel
domu zmarł dwa lata temu. Rodzina chce sprzedać posiadłość, która na razie stoi
pusta. Na jej terenie, w stodole, mieszka tylko pies, a właściwie suczka. Sara.
Zarządzający majątkiem pojawia się rzadko, tylko wtedy, gdy trafia się jakiś
potencjalny kupiec. Ale dał tej sąsiadce karmę, daje pieniądze i ona się suczką
opiekuje. Przyzwyczaiła się do Sary, a Sara do niej. Sama miała psa, ale
odszedł parę miesięcy temu. Została po nim pusta buda w wiacie. Wzięłaby więc
chętnie Sarę, ale…
W tym miejscu
opowieści nastąpiła przerwa, bo ze stodoły wyszła Sara. Może raczej wytoczyła
się, bo zapasiona była jak rzadko. Ale poza tym zdrowa i szczęśliwa. Podeszła
do starszej bezogoniastej i zaczęła się łasić…
No właśnie! Do
domu sąsiadki jest ładnych kilkaset metrów, a Sara ledwo się toczy! Nie
dojdzie! A starsza bezogoniasta żyje samotnie, nie ma jej kto pomóc i przenieść
psa. Przenieść, nie przewieźć, bo Sara panicznie boi się samochodów, za nic nie
wsiądzie!
No cóż, po
krótkiej naradzie nasi porobili fotografie, a Sarę wzięli na koc i zanieśli do
gospodarstwa sąsiadki. Tam Sara wlazła do kojca, z niego – przez specjalny
otwór w ścianie – do stodoły, gdzie czekała na nią nowa buda. Zaraz się w niej
umieściła.
A nasi wrócili
do schroniska i zawiadomili panią prezes dalekiego stowarzyszenia, jak się
rzeczy mają. Posłali jej również fotografie. Dostali od niej telefon tego
bezogoniastego, co podniósł alarm. Zadzwonili więc i do niego, przesłali także
fotki. Pan się najpierw ucieszył, potem krygował się trochę, wreszcie
powiedział, że przesadził malując tragiczny obraz Sary. Sam ma już dwa psy i
jest bardzo uczulony na psią samotność. Dlatego prosił o interwencję i ubarwił
trochę przy tym swoją relację… Nasi spytali, dlaczego zadzwonił aż tam, do
odległego miasta, a nie – na przykład – do nas. Odpowiedział, że wykręcił
pierwszy numer, na jaki natknął się w Internecie.
Hm…
Wredna pewnie
jestem, ale może ten bezogoniasty reflektował na posiadłość, a nie reflektował
na starą suczkę?
Chociaż może
przesadzam? Może na starość robię się coraz bardzie zgryźliwa, paskudna sucz?
Najważniejsze,
że stara Sara i staruszka bezogoniasta żyją sobie razem w starym domu i dobrze
im ze sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz