IMPREZY, CZ.II
A we wrześniu nasi wolontariusze znów chodzili po mieście i kwestowali na rzecz
schroniska. Znowu troszkę nazbierali. Nie będę o tym szerzej pisać, bo kwesta
to kwesta – o niejednej już pisałam. O wiele ciekawiej działo się później.
Były
dni miasta, w którym znajduje się to nasze schronisko. Bezogoniaści się bawili
na wielu imprezach, a jedną z nich, całkiem sporą, bo trzydniową, były te no…
Oj, trudna nazwa… Fantastyczne Bachanalia, jakoś tak… Na tym bezogoniastym
uniwersytecie. I wyobraźcie sobie, że organizatorzy tych Bachanaliów przyszli
do schroniska i zaprosili nas, a właściwie mnie, na spotkanie! Bo – powiedzieli
– ten mój blog jest całkiem fantastyczny. No i ja jestem fantastyczna![1]
Zaproszenie
przyjęłam, czemu nie. A tu, jak na złość, odezwały się moje stawy! No i nasi
bezogoniaści stwierdzili, ze lepiej, żebym została w schronisku. I sami poszli.
I opowiadali o naszym blogu i o mnie. I jakaś dyskusja była o bezdomnych
zwierzętach i o schronisku….
Wściekałam
się, że tam nie pojechałam, ale tak było lepiej. Paskudnie mi strzykało w
łapach i ledwo łaziłam. Nie byłabym dobrą reklamą schroniska. I z całej imprezy
dostał mi się znaczek – identyfikator. Troszkę go sobie ponoszę.
Aha!
Przypomniałam sobie. Na tych Bachanaliach był bezogoniasty, który wydaje
książki z komiksami. I on zainteresował się naszymi komiksami schroniskowymi.
Powiedział też, że spróbuje pomóc nam, żeby je wydać! W prawdziwej książce!
Która będzie sprzedawana, a dochód z tej sprzedaży pójdzie na rzecz psów w
naszym schronisku! Mówił też, że przekona takich różnych znanych
bezogoniastych-komiksiarzy, żeby do tej książki coś narysowali!...
Bardzo dobry
pomysł! Teraz będą się toczyły dalsze rozmowy i zobaczymy, co z tego wyniknie!
A tydzień
potem już byliśmy w Palmiarni, a właściwie pod Palmiarnią. I tam mieliśmy
imprezę „Z psami pod palmami”.
Piszę –
byliśmy, to znaczy Basi bezogoniaści i kilka psów ze schroniska, które miały
się zaprezentować w czasie imprezy. Trwała dobre pięć godzin i odbywała się z
przygodami.
Każdego
gościa, który przyszedł popatrzeć, witali bezogoniaści, ale dziwni jacyś: jeden
udawał, że jest zającem, a drugi chodził z małym cielakiem! Tak się zagapiłam,
że nawet nie wiem, czy zrobiłam im jakąś fotkę, czy nie… Muszę poszukać… W
każdym razie mieli z sobą koszyki i częstowali gości świeżutkimi jesiennymi
orzechami.
Cała imprezę
prowadził ją taki jeden bezogoniasty. Znałam go, bo kiedyś brał psa z naszego
schroniska. A potem się okazało, że wielu bezogoniastych też go zna, bo on występuje
w takim jednym kabarecie i w telewizji.
No to on
zaczął a potem już atrakcja goniła atrakcję. Wszystkich nie pokażę, bo ten
dzisiejszy wpis chyba nigdy by się nie skończył. Ale było tak. Grał znany
zespół muzyczny.
Występowały
chyba ze trzy teatry. Takie normalne, bezogoniaste, ale też jakieś takie
dziwaczne, jak straszydła. Jak na nie patrzyłam, to mimo woli kły wyszczerzałam
i warczałam cicho. I słusznie, bo potem mi się śniły w nocy!
I różni
bezogoniaści śpiewali – z muzyką i bez.
A
potem mali bezogoniaści tańczyli dla publiczności.
No
i wreszcie psy. Najpierw jedna znana nam bezogoniasta pokazywała, jak szkolić
psa metodami pozytywnymi: bez krzyków, bez nakazów – w zabawie. Oj, co te jej
psy umiały! Sama bym chciała tyle umieć!
Potem
było szkolenie psów policyjnych, takich, które tropią mi łapią przestępców. Też
było na co popatrzeć. Jeden z naszych bezogoniastych udawał, że jest
złodziejem, a jeden pies go łapał, wywracał na ziemię i pilnował. Aż dreszcze
przechodziły!
A
potem pokazywały się nasze psy, takie, które koniecznie potrzebują nowych
domów, bo pobyt w schronisku im nie służy wyjątkowo: bo któryś nie ma nogi,
któryś oka… W schronisku się
wyelegantowały, wyczesały, obróżki twarzowe założyły i wystąpiły z naszymi
wolontariuszami. Przyjechały ze mną i co rusz pytały, jak się mają zachowywać,
bo nigdy przedtem nie były wśród tylu bezogoniastych. Ale plamy nie dały. Był
Fazi, Borys, Wera, Tessa, Gaga… Pisałam już o nich, albo jeszcze napiszę, więc
tutaj fotek nie zamieszczam.
A
w środku w Palmiarni też się działo: był nasz zjawa, ten, który nas na co dzień
leczy i bezogoniaści mogli się dowiadywać ważnych rzeczy o zdrowiu swoich
zwierzaków; był bezogoniasty, który sprzedaje karmę dla psów (sami taką jemy!)
i mówił, jak należy psa odżywiać; były bezogoniaste, które malowały dzieciakom
buźki i inne, które robiły masaże, i takie, które udzielały pierwszej pomocy,
jak komuś przytrafiłoby się nieszczęście i takie, które uczyły bezogoniastych,
jak wyraźnie mówić do psa (logopedki to chyba były – trud na nazwa…)
Wszystkiego
nie pamiętam – to nie na psi łeb zapamiętać tyle atrakcji…
W
każdym razie rozdawaliśmy gościom pamiątki ze schroniska: znaczki, naklejki,
ulotki, żeby o nas pamiętali i odwiedzali w schronisku. I – oczywiście –
adoptowali!
I
konkursy z nagrodami były…
I
deszcz był! Co tylko zeszło się trochę bezogoniastych, zaczynała się ulewa i
goście wiali, gdzie mogli. Potem deszcz mijał, impreza ruszała ponownie – do
następnych opadów. Szczekaliśmy na chmury, ale nie chciały słuchać. I trochę
nam tę imprezę popsuły. Ale i tak wyszło fajnie…
I
już przygotowujemy następną imprezę!
A na zakończenie dzisiejszego
wpisu – kolejna opowieść wolontariusza. Czytajcie!
Opowieści Wolontariuszy
aby powiększyć kliknij na obrazek lub najlepiej otwórz w nowej zakładce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz